środa, 30 sierpnia 2017

Legenda i rzeczywistość ... {5}

Kilka lat temu trafiłam na niepublikowaną dotąd tradycyjnym drukiem (na papierze) książkę "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", napisaną przez Jacka Walczyńskiego, jednego z fanów Elvisa Presleya. Czytając ją, początkowo targały mną skrajne odczucia, z przewagą tych negatywnych, co było spowodowane wielością błędów merytorycznych. Nie mogłam pojąć, jak wieloletni fan Elvisa, łowiący każdą wzmiankę o Presleyu (co ewidentnie widać w treści), szczerze zainteresowany twórczością i życiem naszego bożyszcze, będący pod niekłamanym wrażeniem artysty, stworzył dokument naszpikowany fałszywymi informacjami, niczym baba wielkanocna bakaliami! Z tego powodu nie dałam rady przeczytać całości za pierwszym podejściem, zbyt wiele nerwów mnie to kosztowało. Była, złość, irytacja, żal, tęsknota, łzy wzruszenia, sentymentalna podróż, zachwyt, rozpacz ..., bo choć ilość błędów dyskredytuje ten tekst jako "elementarz" dla początkującego lub nieobeznanego z biografią Elvisa fana, to zawiera też wiele prawdziwych informacji z życia naszego idola, ważnych i ciekawych z punktu widzenia biograficznego. Zaczęłam gorączkowo poszukiwać namiarów na autora, bezskutecznie. Chciałam na świeżo, póki jeszcze mam w pamięci treść książki, porozmawiać o niej z jej twórcą.

Co wieczór czytałam kolejne rozdziały, aż po kilku dniach miałam pierwsze czytanie całości za sobą. Dalej szukałam kontaktu z autorem, lecz nie znalazłam. Minął pewnie z miesiąc, gdy zasiadłam ponownie do lektury. Zawsze tak robię, z każdą książką, czy artykułem o Elvisie. Czytam po wielokroć, tak długo, aż przestanę na nowo odkrywać wagę niektórych słów i wszelkich informacji, jakie wcześniej wydawały mi się tylko tłem opowieści, nie dostrzegłszy pierwej ich głębszego znaczenia.

Właśnie wtedy moje wzburzenie zamieniło się w chwile refleksji. Dostrzegłam w tym dokumencie niebywałą i niepowtarzalną wartość historyczną. To chyba pierwsza retrospekcja w historii milionów słów jakie kiedykolwiek napisano lub wypowiedziano o Presleyu, właściwie jej wycinek, ograniczony do polskiego podwórka (polskojęzycznej prasy, głównie). Zawsze ubolewam jak bardzo zniekształcony wizerunek Elvisa został zaimplementowany w polskim narodzie, lecz gdy przeczytamy tę książkę, zrozumiemy dlaczego. My fani, żywo zainteresowani dotarciem do prawdy, ciągle szukamy, czytamy, porównujemy, analizujemy każdy materiał jaki znajdziemy, dzięki czemu docieramy do tej prawdy. Przypadkowe osoby, trafiając na różne dziwne treści i informacje, po prostu przyjmują do wiadomości to, co przeczytały lub usłyszały w mediach (kiedyś tylko radio, TV, gazety). Ta książka, napisana w oparciu o materiały dostępne ówcześnie, idealnie ukazuje skąd wziął się ten nieprawdziwy obraz Elvisa Presleya w Polsce. Aż chciałoby się wylać wiadro pomyj na tych wszystkich dziennikarzy, redaktorów, publicystów itp., odpowiedzialnych za te wszystkie zniekształcone treści, rozmijające się z faktami, a w konsekwencji fałszywy, bardzo niepełny i mocno zakłamany obraz Elvisa Presleya w Polsce. Niestety, w tamtych czasach wszyscy poruszaliśmy się po omacku, ludzie mediów czy niezależni autorzy także. Nie było internetu, ani dostępu do innych materiałów o Elvisie. Dziś możemy zamówić sobie książkę w dowolnym języku, z drugiego końca świata, wtedy nie szło nawet ustalić jakie pozycje ukazują się na innych, obcych rynkach, o audycjach radiowych, programach telewizyjnych, artykułach prasowych poświęconych Presleyowi nawet nie wspominając.

Podczas czytania "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", w mojej głowie zrodził się pewien projekt, którego na razie nie wyjawię, ponieważ najpierw wymaga on konsultacji z autorem. Na razie ograniczę się do zaprezentowania treści tej książki, a pod kolejnymi rozdziałami postaram się dodać małe omówienie, odnoszące się do konkretnych zapisów.

Polecam lekturę książki tylko tym, którzy mają dość dobrze ugruntowaną wiedzę o Elvisie Presleyu, a zdecydowanie odradzam pozostałym. Nie mieszajcie sobie w głowach, bo utrwalicie sobie całą masę błędnych danych, a wiem z własnego doświadczenia, jak trudno potem pozbyć się tej wiedzy z pamięci i zastąpić ją nową, poprawną. Natomiast dla tych pierwszych, to wspaniały przegląd historyczny, warty prześledzenia, aby sobie uświadomić jakie bohomazy na temat Elvisa Presleya podawano do publicznej wiadomości w Polsce przez lata. To oczywiście trwa nadal, nic się w tej materii nie zmieniło, wszyscy gonią za wierszówką, a dziennikarska rzetelność, to już tylko puste słowa, przeżytek, szczytna idea zamierzchłych czasów.

Uważam, że pan Jacek Walczyński wykonał fantastyczną pracę, dlatego warto rozpowszechnić tutaj ten materiał, acz z drobnymi uzupełnieniami, wyjaśnieniami i korektami. Takie rzeczy nie powinny trafiać do szuflady, zwłaszcza na naszym skromnym, polskim rynku dla fanów Elvisa Presleya, gdzie każda pozycja ma znaczenie.

P. S.
Powyższa treść będzie poprzedzała każdy odcinek cyklu, tak aby czytelnik trafiając, na któryś ze środkowych odcinków, nie musiała szukać co to za tajemniczy materiał i z jakiej całości wyrwany. :)

* * *

Rozdział trzeci - "Wulkan drzemiącej tęsknoty i skrywanych marzeń". Znowu mam wrażenie, że to kolejny wstęp, wprowadzenie.

Uwaga!
Poniższe grafiki, to nie obrazy, tylko bloki tekstowe osadzone w ramkach. W każdym z nich po prawej stronie znajduje się suwak, który pozwoli wam przewijać treść.   

Pod każdą ramką z rozdziałem znajdziecie "UWAGI", w których zawarte są sprostowania i wyjaśnienia do danych i informacji jakie autor zamieścił w tej książce, jeśli są niezgodne z dzisiejszym stanem wiedzy.
 



UWAGI:

str. 1 (u dołu)
"Dostrzeżono piosenkarza, który bulwersował ówczesną opinię społeczną swym scenicznym zachowaniem, wulgarnością bycia i stroju, a równocześnie ujmował swym głosem – legendarnym, wibrującym, gęstym jak syrop, otulonym w dźwięki strun i śpiew zespołu, wzmocniony instrumentacją i powolnym rytmem lub antonimiczną żywiołowością i ekstazą."
Jaką wulgarnością bycia i stroju? Rozumiem, że jego ruchy na scenie mogły jeszcze zostać uznane za wulgarne, choć nie wiem dlaczego, bo mi jakoś nigdy coś takiego nie przyszło na myśl. Widocznie tylko tym przychodziło, którzy sami mieli brudne myśli. :) Natomiast, na Boga (!), o jakim wulgarnym stroju wspomina autor?! Facet zapięty pod szyję, w krawacie lub muszce i garniturze, to wulgarny strój?! Bo tylko tak ubierał się Elvis na scenę w latach pięćdziesiątych, nie licząc kilku występów w samych koszulach (zaledwie kilka, jeden z nich w Tupelo).

str. 2 (u góry)
"Według niego, Dean cierpiał, kochał sam będąc niekochany, tłamsił w sobie uczucia, kokietował głodem miłości. Elvis niczego nie tłamsił, tylko śpiewał: „Kochaj słodko, kochaj prawdziwie” – i tym właśnie wyzwalał histeryczny krzyk na całym świeci. Głęboki ludzki głód uczucia trawiący Jamesa Deana kazał mu wsiąść w samochód wyścigowy i z oszałamiającą prędkością pędzić autostradą śmierci. Pokorna prośba Presleya o czułą i słodką miłość, jest wyreżyserowana i niegroźna, a histeryczny krzyk nastolatek przynosi deszcz dolarów."
Nic nie było wyreżyserowane, po prostu Elvis był sobą. Każdą piosenkę, którą śpiewał, przeżywał całym sobą - duszą i ciałem, co było widać. Między innymi właśnie dlatego mówimy, że był mistrzem interpretacji.

str. 2 (u dołu)
"Szczególnie boleśnie Elvis odczuwał zarzut o wulgarność. Uważał, że nigdy nie był wulgarny, lecz bezpośredni i swobodny. Często natomiast podkreślał słowo wolność."
No właśnie, bo tak było. Nie jego wina, że to jego oskarżyciele mieli jakieś podłe skojarzenia. Jak ktoś ma nieczyste myśli i ocenia innych według siebie, to zawsze znajdzie coś niestosownego, nawet u człowieka w marynarce i krawacie, zapiętego pod samą szyję (mówimy o latach 50., bo ten okres autor na razie opisuje).

str. 3 (u góry)
"Elvis wraz z całym batalionem został wysłany do Niemiec Zachodnich na roczny pobyt."
Na półtoraroczny. Od 1 październik 1958 roku do 1 marca 1960 roku, a 2 marca 1960 roku wyruszył pociągiem do Frankfurtu nad Menem, gdzie wsiadł na pokład wojskowego samolotu i odleciał nim do Stanów (z międzylądowaniem w Prestwick, w Szkocji).

str. 3 (u góry)
"Tam też Elvis poznał wkrótce uroczą, czternastoletnią pasierbicę amerykańskiego oficera – Priscillę Ann Beaulieu, śliczną jak aniołek wielbicielkę, która wkrótce stanie się jego oficjalną, długoletnią narzeczoną."  
Ani oficjalną, ani długoletnią. Pobyt Priscilli w domu Elvisa był utrzymywany w tajemnicy, oczywiście na tyle, na ile było to możliwe. Oficjalnie mieszkała z ojcem Elvisa - Vernonem i jego macochą (którą notabene Vernon również "przywiózł sobie" z Niemiec) - Davadą Mae [Elliot] "Dee" (Stanley) Presley.

Początkowo, gdy Priscilla osiągnęła pełnoletność, Elvis chciał się z nią ożenić, zgodnie z obietnicą jaką złożył kiedyś jej ojczymowi. Wtedy Parker mu to odradzał, ze względów marketingowych. Później Elvis chciał się wymiksować ze ślubu z Priscillą, ponieważ był zakochany po uszy w Ann Margret, ze wzajemnością zresztą. Poznali się już w lipcu 1963 roku, gdy MGM zapowiedziało, że zagrają główne role w filmie "Viva Las Vegas". Zaiskrzyło. Jeszcze bardziej pół roku później, już na planie filmowym. Gdy Parker zobaczył co się dzieje, szybko zmienił zdanie i zaczął naciskać na Elvisa aby czym prędzej ożenił się z Priscillą, ale ten dalej zwlekał. Chociaż między nim a Ann Margret musiało dojść do jakiejś rozstrzygającej rozmowy, co do ich wspólnej przyszłości. Wynika to między innymi z pewnej rozmowy Elvisa z Larrym Gellerem (fryzjerem, powiernikiem duchowym i przyjacielem), w której rozmawiali o dylematach sercowych Elvisa, czyli jaką z pań ma wybrać - Ann Margret, czy Priscillę Beaulieu. Elvis naprawdę był w rozterce. Na koniec powiedział, że wybierze Priscillę, bo czuje się do tego zobowiązany wcześniejszymi decyzjami (jej zamieszkaniem w Graceland). Co do Ann Margret miał pewne obawy, związane z tym, że oboje byli osobami sceny (aktorami i piosenkarzami). Bał się, że ich praca będzie ich trzymać w stałej rozłące i nie stworzą klasycznej rodziny, o jakiej marzył. Jak bardzo się mylił. Ann Margret okazała się bardzo lojalną i oddaną partnerką, zawsze stawiająca dom i rodzinę na pierwszym miejscu, przed własną karierą. Gdy zachorował poważnie jej mąż (i zarazem menadżer, Roger Smith), nigdy go nie opuściła, pielęgnowała go przez kilkadziesiąt lat, aż do jego śmierci 4 czerwca 2017 roku. Kiedy Priscilla zostawiła Elvisa, a on coraz gorzej radził sobie z jej odejściem, wszyscy wokół mówili, że gdyby miał u boku Ann Margret, wszystko potoczyłoby się inaczej. Podobnie było, gdy Elvis zmarł, mówiono, że nie doszłoby do tego, gdyby miał przy sobie Ann Margret lub Lindę Thomson, a nie głupiutką Ginger Alden, która była z nim tylko na życzenie swojej matki, zainteresowanej wyłącznie milionami Elvisa i prestiżem towarzyskim, jaki dawał związek jej córki z artystą.

W każdym razie, gdy Elvis wyjaśnił już sobie wszystko z Ann Margret, ta zaczęła przyjmować zaloty Rogera Smitha (wtedy jeszcze aktora, później, już po ślubie jej menadżera). Dopiero gdy Ann i Roger ogłosili swoje zaręczyny, Elvis zdecydował się poślubić Priscillę. Zaręczyny zostały ogłoszone w kwietniu 1967 roku, gdy przebywali w swoim drugim domu w Kalifornii, na krótko (zaledwie kilka dni) przed wyznaczoną na 1 maja 1967 roku, datą ślubu.

str. 4 (u dołu)
"Dla niej nagrał [red. matki] swą pierwszą płytę, od której zaczęła się jego błyskotliwa kariera."
Nieprawda, wyjaśniałam już to w czwartym odcinku. Więcej o tym także w poście "Dlaczego Elvis pojawił się w Sun Records", do którego odsyłam.

str. 4 (u dołu)
"W październiku jego jednostka wojskowa wyrusza do Niemiec."
Nie w październiku, tylko 22 września 1958 roku, na pokładzie statku USS Randall. Dotrze tam rano, do portu w Bremerhaven, 1 października 1958 roku i zejdzie trapem na ląd o 8:56. Następnie, o godzinie 10:30 odjedzie pociągiem do jednostki Ray Barrack we Friedbergu (Hessen/Hesja), gdzie dotrze o 19:30 jeszcze tego samego dnia.

str. 5 (u góry)
"Nagrał dwa longplaye opowiadające o jego „wojskowych przygodach: "G.I. Blues" i "Elvis Is Back". Podobny charakter miał jego piąty, nakręcony w błyskawicznym tempie film – „historia służby wojskowej”"
Film ma taki sam tytuł jak longplay - "G.I. Blues", czyli "Żołnierski blues", a nie "historia służby wojskowej". Być może autor napisał ten zwrot z małej litery i w cudzysłowie chcąc zaakcentować, że była to historia służby wojskowej jakiegoś rekruta, ale niekoniecznie Elvisa, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Film wcale nie był nakręcony w "błyskawicznym tempie", w każdym razie nie szybciej jak pozostałe. Powiedziałabym nawet, że jego produkcja trwała dłużej, gdyż niektóre sceny kręcono jeszcze gdy Elvis był w wojsku, ba nawet zrobiono casting na dublera Elvisa wśród żołnierzy i ten, który wygrał dublował go w niektórych scenach. 

str. 5 (u góry)
"Były jego cztery nakręcone przed wojskiem filmy – odpowiedniki dzisiejszych videoclipów. Nie było Elvisa „na żywo”, ale był na ekranie."
Jakie odpowiedniki wideoklipów?! Normalne filmy, pełnometrażowe. Wideoklip (inaczej teledysk, klip), to krótka forma wizualna, zwykle z fabułą, będącą ilustracją do przedstawianego utworu. Trwa zwykle kilka minut, tyle ile utwór.

str. 5 (u dołu)
"Powrót Elvisa na piosenkarski areopag przyniósł deszcz Złotych Płyt i miliony dolarów."
Nie znam znaczenia w jakim autor użył słowa "aeropag". Bo zapewne nie w znaczeniu rady sądowniczej w starożytnych Atenach, ani grona osób decydujących o czymś arbitralnie (a takie podają słowniki). Może chodzi o jakąś przenośnię, która przynajmniej dla mnie jest nieczytelna.

str. 6 (u dołu)
"Gdy Elvis był w wojsku, przemysł rozrywkowy (czytaj: Parker) umiejętnie dostarczał fanom regularnych wiadomości o życiu Elvisa, publikował zdjęcia, emitował nagrania, płyty i filmy. Tym samym stwarzano realistyczny podkład dla jego pozakulisowej działalności. A w międzyczasie na całym świecie mnożyli się jego naśladowcy"
Nie mam pojęcia o jaką pozakulisową działalność tu chodzi. Pierwsze o tym słyszę, a w dalszej treści nie ma żadnego wyjaśnienia.

str. 7 (u dołu), str. 8 (u góry)
"Według opinii Davida Austina, zamieszczonej w „The Story of Pop”, piosenka ta rozdzieliła pokolenia i zmieniła przebieg następnych dwudziestu lat.
Jednakże Haley miał pewną istotną wadę: był blisko trzydziestoletnim, łysiejącym, pyzatym panem z opadającym na czoło staroświeckim loczkiem. Trzydziestoletni przytęgawy facet to dla nastolatków może jeszcze nie starzec, jak ich rodzice i dziadkowie, ale już na pewno emeryt. Nie miał predyspozycji supergwiazdy – idola nastolatków, chociaż jego występy zapoczątkowały młodocianą histerię, a ekscesy na widowni prowadziły do demolowania sal koncertowych.
Kiedy zjawił się Elvis – młody, urodziwy, dynamiczny, ze swoim sennym, zmysłowym wyglądem, sprężystymi ruchami i głosem o niepowtarzalnej barwie – wszystko stało się jasne. Nastąpiła nie tylko zmiana stylu muzyki pop, lecz stworzony został nowy styl pokolenia.."
Autor wywodzi, że po tym jak Bill Haley z zespołem The Comets zaśpiewał piosenkę „Rock Around The Clock*”, która jego zdaniem "stała się sztandarowym hymnem nowego stylu w muzyce", to Bill Haley, a nie Elvis Presley, powinien zostać "supergwiazdą - idolem nastolatków". Tymczasem Presley został nim niejako w zastępstwie, tylko dlatego, że ... był młodszy i ładniej wyglądał. :) Jak dla mnie to jakiś totalny absurd! Po prostu nie mieści mi się w głowie jak coś tak idiotycznego można było wymyślić.

* Rock Around the Clock – piosenka z 1952 roku, napisana przez duet Max C. Freedman i James E. Myers. Mimo tego, że prawdopodobnie inna piosenka rock and rollowa była w rzeczywistości tą pierwszą (utwór „Rocket 88” z 1951 roku lub „That’s All Right Mama” wykonywana przez Arthura „Big Boy” Crudupa z 1946 roku), to uważa się ją za pierwsze nagranie powszechnie uznane za rock and roll. Jako pierwszy utwór ten nagrał zespół Sonny Dae and His Knights, jednak jego najbardziej rozpowszechniona wersja została wykonana przez grupę Bill Haley & His Comets. Ponieważ Myers twierdził, że napisał tę piosenkę dla Haleya, choć ten z różnych przyczyn nie mógł wziąć udziału w nagraniu aż do 1954 roku, to nie uważa się, że nagrał cover. Pierwotny tytuł brzmiał „We’re Gonna Rock Around the Clock Tonight!”, został jednak później skrócony do „(We’re Gonna) Rock Around the Clock”. Pod tą nazwą jest znany jednak tylko z jednego wydania z 1954 roku, we wszystkich innych figuruje jako „Rock Around the Clock”. 

str. 8 (po środku)
"Tajemnica sukcesu Presleya zawiera się w stwierdzeniu niezaprzeczalnego faktu: pojawił się we właściwym czasie i z właściwą muzyką."
To tylko slogan, który możemy przypiąć do każdego szerzej znanego człowieka, od artystów, aktorów, po sportowców, polityków i innych celebrytów. Nie  wiemy, czy gdyby się urodził 20 lat wcześniej lub później i w innym miejscu na ziemi, nie zrobiłby równie oszałamiającej kariery.

str. 11 (u góry)
"Śpiewając popularne rockandrollowe szlagiery, w momentach charakterystycznego dla ówczesnych topornych utworów przejścia, Presley wykonywał owe charakterystyczne,  gwałtowne ruchy biodrami. To one doprowadzały młodocianą widownię do ekstazy, rozjuszały histerię do tego stopnia, że na estradę leciały najintymniejsze części garderoby. Nad fenomenem tych reakcji zastanawiały się potem całe sztaby socjologów, psychologów i publicystów. Reakcje przewyższały samą ideologię, z dzisiejszego punktu widzenia, dość prymitywną."
Co za bzdura. Ideologia to zbiór idei, poglądów i przekonań. O jakiej ideologii autor tu mówi?! Elvis nie tworzył żadnej ideologii, po prostu śpiewał i interpretował muzykę tak jak ją czuł! W dodatku bardzo różną gatunkowo, więc nawet jeśli przyjmiemy tezę, że każdy z gatunków muzycznych powstał jako uzupełnienie jakiejś ideologii (poglądów), to w przypadku Elvisa trudno mówić o jednej, konkretnej ideologii, bo zgodnie z tą tezą było ich wiele. To autor tworzy w tym zdaniu jakąś ideologię, kompletnie pozbawioną uzasadnienia i sensu. Zresztą chyba sam nie wie o jakiej ideologii pisze, bo nigdzie tego nie doprecyzowuje.

str. 13 (u góry)
"Elvisowi w zupełności wystarczała aprobata matki."
Owszem, ale nie w samej karierze. Elvis swoim śpiewem chciał uszczęśliwiać ludzi, dawać im radość, wywoływać uśmiech. Dlatego bardzo zależało mu na prawdziwych fanach, których prawdziwie kochał i wielbił tak, jak oni jego. Dlatego zawsze żywo interesował się losem wielu z nich (to temat na oddzielny post).

str. 13 (u dołu)
"Młodzież miała więc swojego nowego idola, nowego Rudolfa Valentino, który skutecznie wypełnił lukę po przedwczesnej śmierci Jamesa Deana."
No zaraz mnie poniesie ... Jak nie w zastępstwie za Billa Haleya, bo lepiej wyglądał niż on, to nowy Rudolf Valentino lub wypełniacz pustki po Jamesie Deanie ... Trzeba zacząć od tego, że oni trzej razem wzięci nie byliby w stanie wypełnić pustki po śmierci Elvisa Presleya!

* * *

Każda część jest zakończona wyszczególnieniem rozdziałów, a ich numery opatrzone kolorowym podświetleniem. Te, które są omawiane w danym poście, na żółto, a te omówione już wcześniej, na niebiesko. Rozdziały bez podświetleń omówiono w późniejszych postach. Spójrzcie sobie za każdym razem na tą listę, bo nie zawsze będzie zachowana kolejność rozdziałów.  

[1]  000  Tytuł
[1]  000  Spis rozdziałów
[2]   00  Wstęp
[1]    0  Prolog: Rock and Roll - moda, szaleństwo, czy sztuka?
[3]    1  Najdłuższy powrót
[4]    2  Narodziny legendy
[5]    3  Wulkan drzemiącej tęsknoty i skrywanych marzeń
[6]    4  Elvis, jakim byłeś naprawdę?
[7]    5  Midas XX wieku - Tom Parker
[8]    6  Powroty
[9]    7  Czar powodzenia
[10]   8  Król nie żyje
[10]   9  Priscilla
[11]  10  Ewangelia Elvisa
[11]  11  On zdzierał serca
[12]  12  Na fali biznesu zwanego Elvis Presley
[13]  13  W aureoli nieśmiertelności
[14]  14  Eksplozje podłego świata
[15]  15  Kres w dolinie spokoju
[16]  16  Takim go kochano
[16]  17  Pigułkowe coctaile
[16]  18  On stworzył młodzież, ona go pokochała
[17]  19  Epilog - symbol epoki
[17]  20  Fakty, plotki i ciekawostki
[18]  21  Złote płyty Elvisa
[18]  22  Występy w latach 1953-1961
[18]  23  Trasy turniejowe
[18]  24  Dyskografia - longplaye Elvisa
[18]  25  Filmy z Elvisem
[17]  26  Miscellanea
[1]   27  LITERATURA
[1]   28  Nota autorska



poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Legenda i rzeczywistość ... {4}

Kilka lat temu trafiłam na niepublikowaną dotąd tradycyjnym drukiem (na papierze) książkę "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", napisaną przez Jacka Walczyńskiego, jednego z fanów Elvisa Presleya. Czytając ją, początkowo targały mną skrajne odczucia, z przewagą tych negatywnych, co było spowodowane wielością błędów merytorycznych. Nie mogłam pojąć, jak wieloletni fan Elvisa, łowiący każdą wzmiankę o Presleyu (co ewidentnie widać w treści), szczerze zainteresowany twórczością i życiem naszego bożyszcze, będący pod niekłamanym wrażeniem artysty, stworzył dokument naszpikowany fałszywymi informacjami, niczym baba wielkanocna bakaliami! Z tego powodu nie dałam rady przeczytać całości za pierwszym podejściem, zbyt wiele nerwów mnie to kosztowało. Była, złość, irytacja, żal, tęsknota, łzy wzruszenia, sentymentalna podróż, zachwyt, rozpacz ..., bo choć ilość błędów dyskredytuje ten tekst jako "elementarz" dla początkującego lub nieobeznanego z biografią Elvisa fana, to zawiera też wiele prawdziwych informacji z życia naszego idola, ważnych i ciekawych z punktu widzenia biograficznego. Zaczęłam gorączkowo poszukiwać namiarów na autora, bezskutecznie. Chciałam na świeżo, póki jeszcze mam w pamięci treść książki, porozmawiać o niej z jej twórcą.

Co wieczór czytałam kolejne rozdziały, aż po kilku dniach miałam pierwsze czytanie całości za sobą. Dalej szukałam kontaktu z autorem, lecz nie znalazłam. Minął pewnie z miesiąc, gdy zasiadłam ponownie do lektury. Zawsze tak robię, z każdą książką, czy artykułem o Elvisie. Czytam po wielokroć, tak długo, aż przestanę na nowo odkrywać wagę niektórych słów i wszelkich informacji, jakie wcześniej wydawały mi się tylko tłem opowieści, nie dostrzegłszy pierwej ich głębszego znaczenia.

Właśnie wtedy moje wzburzenie zamieniło się w chwile refleksji. Dostrzegłam w tym dokumencie niebywałą i niepowtarzalną wartość historyczną. To chyba pierwsza retrospekcja w historii milionów słów jakie kiedykolwiek napisano lub wypowiedziano o Presleyu, właściwie jej wycinek, ograniczony do polskiego podwórka (polskojęzycznej prasy, głównie). Zawsze ubolewam jak bardzo zniekształcony wizerunek Elvisa został zaimplementowany w polskim narodzie, lecz gdy przeczytamy tę książkę, zrozumiemy dlaczego. My fani, żywo zainteresowani dotarciem do prawdy, ciągle szukamy, czytamy, porównujemy, analizujemy każdy materiał jaki znajdziemy, dzięki czemu docieramy do tej prawdy. Przypadkowe osoby, trafiając na różne dziwne treści i informacje, po prostu przyjmują do wiadomości to, co przeczytały lub usłyszały w mediach (kiedyś tylko radio, TV, gazety). Ta książka, napisana w oparciu o materiały dostępne ówcześnie, idealnie ukazuje skąd wziął się ten nieprawdziwy obraz Elvisa Presleya w Polsce. Aż chciałoby się wylać wiadro pomyj na tych wszystkich dziennikarzy, redaktorów, publicystów itp., odpowiedzialnych za te wszystkie zniekształcone treści, rozmijające się z faktami, a w konsekwencji fałszywy, bardzo niepełny i mocno zakłamany obraz Elvisa Presleya w Polsce. Niestety, w tamtych czasach wszyscy poruszaliśmy się po omacku, ludzie mediów czy niezależni autorzy także. Nie było internetu, ani dostępu do innych materiałów o Elvisie. Dziś możemy zamówić sobie książkę w dowolnym języku, z drugiego końca świata, wtedy nie szło nawet ustalić jakie pozycje ukazują się na innych, obcych rynkach, o audycjach radiowych, programach telewizyjnych, artykułach prasowych poświęconych Presleyowi nawet nie wspominając.

Podczas czytania "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", w mojej głowie zrodził się pewien projekt, którego na razie nie wyjawię, ponieważ najpierw wymaga on konsultacji z autorem. Na razie ograniczę się do zaprezentowania treści tej książki, a pod kolejnymi rozdziałami postaram się dodać małe omówienie, odnoszące się do konkretnych zapisów.

Polecam lekturę książki tylko tym, którzy mają dość dobrze ugruntowaną wiedzę o Elvisie Presleyu, a zdecydowanie odradzam pozostałym. Nie mieszajcie sobie w głowach, bo utrwalicie sobie całą masę błędnych danych, a wiem z własnego doświadczenia, jak trudno potem pozbyć się tej wiedzy z pamięci i zastąpić ją nową, poprawną. Natomiast dla tych pierwszych, to wspaniały przegląd historyczny, warty prześledzenia, aby sobie uświadomić jakie bohomazy na temat Elvisa Presleya podawano do publicznej wiadomości w Polsce przez lata. To oczywiście trwa nadal, nic się w tej materii nie zmieniło, wszyscy gonią za wierszówką, a dziennikarska rzetelność, to już tylko puste słowa, przeżytek, szczytna idea zamierzchłych czasów.

Uważam, że pan Jacek Walczyński wykonał fantastyczną pracę, dlatego warto rozpowszechnić tutaj ten materiał, acz z drobnymi uzupełnieniami, wyjaśnieniami i korektami. Takie rzeczy nie powinny trafiać do szuflady, zwłaszcza na naszym skromnym, polskim rynku dla fanów Elvisa Presleya, gdzie każda pozycja ma znaczenie.

P. S.
Powyższa treść będzie poprzedzała każdy odcinek cyklu, tak aby czytelnik trafiając, na któryś ze środkowych odcinków, nie musiała szukać co to za tajemniczy materiał i z jakiej całości wyrwany. :)

* * *

Rozdział drugi - "Narodziny legendy". Sam tytuł mówi wszystko, więc nie wymaga wyjaśnienia, co do samej zawartości. Rozdział napisany trochę chaotycznie, autor nie trzyma się chronologii. Robi wstawki dotyczące innych okresów, lecz o tym nie informuje (wychwycą to tylko osoby znające dość dobrze biografię Elvisa). Wiele faktów myli lub łączy błędnie ze sobą.

Uwaga!
Poniższe grafiki, to nie obrazy, tylko bloki tekstowe osadzone w ramkach. W każdym z nich po prawej stronie znajduje się suwak, który pozwoli wam przewijać treść.   

Pod każdą ramką z rozdziałem znajdziecie "UWAGI", w których zawarte są sprostowania i wyjaśnienia do danych i informacji jakie autor zamieścił w tej książce, jeśli są niezgodne z dzisiejszym stanem wiedzy.
 



UWAGI:

str. 1 (u góry)
"Wkrótce jedno z bliźniąt – Jesse Garon zmarło i wówczas rodzice całą swą miłość przelali na pozostałego przy życiu syna"
Jesse Garon urodził się już martwy. Użycie słowa "wkrótce" sugeruje, że urodził się żywy i żył przez krótki czas.

str. 3 (pośrodku)
"W szkole osiągał mierne wyniki, choć był pilnym i wytrwałym uczniem."
Faktycznie niezmiernie mało jest informacji na temat czasów szkolnych Elvisa w Tupelo i Memphis. Rozpracowywałam już ten temat bardzo dogłębnie, czego efektem jest post "Edukacja szkolna Elvisa". Z moich ustaleń wynika coś zgoła odmiennego. Elvis nie był prymusem, ale uczył się całkiem dobrze. Zawsze należał do tej lepiej uczącej się połówki klasy, tak w Tupelo jak i w Memphis. Zatem trudno tu mówić o mierności, która znaczy tyle, co kiepsko, słabo, niewystarczająco.

str. 4 (u góry)
"Nie miał wygórowanych ambicji, nie liczył na błyskotliwą karierę, nie miał aspiracji zawodowych."
Oczywiście, że miał aspiracje zawodowe, ale patrzył na świat realnie. Widział jak ciężko pracowali jego rodzice, a mimo to nie wystarczało im nawet na skromne życie. Zawsze powtarzał, że będzie ciężko pracował by kupić mamie dom i każdemu z rodziców po Cadillacu. Od wczesnej młodości lubił jeździć samochodami i wszystkim czymkolwiek się dało. To, że nie liczył na błyskotliwą karierę świadczy tylko o jego zdroworozsądkowym podejściu do realiów życia. Wiedział, że bez wytężonej, charyzmatycznej pracy nic nie przyjdzie samo. Jak można mówić, że nie miał aspiracji zawodowych i ambicji? Dziwię się, że panu Jackowi takie słowa wyszły w ogóle spod pióra! Nie tylko je miał, ale podejmował cały szereg działań żeby spełnić się zawodowo oraz zrealizować swoje marzenia!

Zaraz po skończeniu szkoły zarejestrował się w Urzędzie Pracy. Kilka dni później udał się autostopem do Meridian w Missisipi na pierwszy festiwal Jimmiego Rodgersa (nazywanego "ojcem country"). Zajął tam drugie miejsce i otrzymał nową gitarę. Po powrocie poszedł ponownie do Urzędu dowiedzieć się czy nie ma jakiejś lepszej oferty pracy i jakie kursy zawodowe (dokształcające) są oferowane. Chodził tam co kilka dni, nawet wtedy, gdy miał już stałą pracę i kilka innych dorywczych zajęć. W dniu 18 lipca 1953 roku (niecałe dwa miesiące po ukończeniu szkoły), wszedł do studia Sun Records by nagrać pierwszą w swoim życiu mini płytę (z dwoma utworami), chciał zobaczyć jak brzmi jego głos aby sprawdzić czy ma szansę w show-biznesie muzycznym. Zaczął uczęszczać na kurs elektryka, a po jego ukończeniu chciał jeszcze iść na kurs operatora tokarki, który początkowo odrzucił. Jednak później to sobie przemyślał i po kilku dniach wrócił do Urzędu zmienić swoją decyzję, dopisując i ten kurs do listy. Planował też skończyć kolejne kursy, by mieć jak najwięcej fachów w ręce i być atrakcyjnym dla potencjalnych pracodawców. Codziennie chodził do jakichś pubów i klubów, pytając czy może tam śpiewać wieczorami, za jakąś symboliczną gażę. W niektórych nawet się zahaczył (czasami tylko występował w przerwach, gdy etatowi muzycy odpoczywali). Czy tak postępuje człowiek bez ambicji i aspiracji?

str. 4 (pośrodku)
"Jednakże zanim do tego doszło, najwięcej miejsca w jego marzeniach zajmowały dwa przedmioty: rower i gitara."
"Ojciec kupił mu gitarę, starą, używaną za 12 dolarów."
Niepełna informacja. Na pierwszym miejscu była strzelba, potem rower, a na trzecim gitara. Odsyłam do postu "Rower czy strzelba?", gdzie jest to wszystko dokładnie opisane i opatrzone dowodami. I nie ojciec mu kupił gitarę, tylko matka, to z nią udał się do domu towarowego Tupelo Hardware.

str. 6 (u dołu), str. 7 (u góry)
"W 1953 roku Elvis obejrzał występ murzyńskiego kwartetu „The Blackwood Brothers”, propagującego muzykę gospel. Jest to jego jedyny w ówczesnym czasie kontakt z muzyką na żywo."
Nieprawda. W 1953 roku Elvis był już znany wśród etatowych muzyków Memphis jako wielki pasjonat gry na instrumentach i śpiewu. Zaprzyjaźnił się z wieloma artystami, którzy regularnie wpuszczali go za kulisy wejściem dla personelu i artystów, kiedy nie stać go było na kupno biletu na koncert. Elvis przychodził również na ich próby. Czasem pozwalali mu też korzystać ze swoich instrumentów.

str. 8 (u góry)
"Jest sierpień 1953 roku. Przejeżdżając ciężarówką przez Memphis, Elvis zatrzymuje się przed budynkiem z wielkim napisem SUN RECORDS COMPANY. Przypomina sobie, że na urodziny matki nie dał jej żadnego prezentu."
Nie sierpień, tylko dokładnie 18 lipca 1953 roku! Zupełnie nie chodziło o prezent dla matki, chociaż właśnie tak powiedział kiedyś Marion Keisker (już później, gdy zaczął odnosić sukcesy), a już w ogóle nie było mowy o urodzinach (!), co wszystko szczegółowo omówiłam w poście "Dlaczego Elvis pojawił się w Sun Records", do którego odsyłam.

str. 8 (u dołu), str. 9 (cała, do przedostatniego akapitu)
"Przygotowywał właśnie nową wersję przeboju 'That's All Right, Mama' –  kompozycji czarnego bluesmana Arthura „Big Boy” Crudupa. Potrzebował więc odpowiedniego wykonawcy. Zdawał sobie sprawę z wysokiej jakości i siły przebicia utworu. Ale wiedział też, że utwór ten zaśpiewany przez czarnego, nie przedrze się na żadną listę przebojów. A jak wielką mógłby zrobić furorę, gdyby zaśpiewał go biały chłopak, stylizujący „na czarno”? I wtedy przypomniał sobie o chłopcu, który nagrał tu kiedyś dwa bluesy."
A to już w ogóle jakiś totalny mit i pomylenie nazw utworów. Sam Phillips otrzymał płytkę z balladą "Without you", wykonywaną przez nikomu nieznanego, młodego, czarnego piosenkarza z Nashville i to o ten utwór chodziło, wcale nie o "That's All Right, Mama". Natomiast mitem jest cała ta historyjka, dorobiona na bazie tego co Sam stale powtarzał, że gdyby znalazł białego chłopaka, który śpiewa jak czarny, zostałby milionerem. W przypadku "Without you" Sam Phillips nie szukał białego chłopca na zastępstwo, tylko tego, który faktycznie śpiewał ją na płycie, lecz nigdy nie udało mu się go znaleźć. Nikt nawet nie znał jego nazwiska. Potem, gdy Marion postawiła go pod ścianą, faktycznie kazał jej zaprosić Elvisa do studia, puścił mu tą balladę i zapytał czy może ją zaśpiewać. Było to 26 czerwca 1954 roku. Resztę wyjaśni wam post "Dlaczego Elvis pojawił się w Sun Records".

Z kolei piosenka "That's All Right, Mama", to zupełnie inna historia. Po wizycie 26 czerwca 1954 roku w Sun Studio, Sam Phillips skontaktował się ze Scottym Moorem i poprosił go by umówił się z Elvisem oraz Billem Blackiem i trochę wspólnie poćwiczyli, bo chłopak ma talent wokalny, ale nie ma zaplecza instrumentalnego. Elvis powiedział mu wcześniej, iż szuka zespołu, wtedy Sam odpowiedział, że ma dwóch muzyków, którzy mogliby mu towarzyszyć. Scotty już następnego dnia zadzwonił do Elvisa i zaprosił go do siebie (w niedzielę, 27 czerwca 1954 roku). Chwilę później dołączył do nich Bill Black (grający na kontrabasie). Tak cała trójka zaczęła ze sobą ćwiczyć.

5 lipca 1954 roku, stawili się razem u Phillipsa w Sun Records. Oni grali, Elvis śpiewał, ale jakoś to wszystko się nie kleiło. Zdenerwowany Elvis zaczął miotać się po studiu i oddawać ciosy w powietrze, jakby bił się z niewidzialnym wrogiem. W końcu wziął do ręki gitarę i zaintonował "That's All Right, Mama". Nosiło go, latał po całym studiu, skakał, śpiewał i grał, błaznując przy tym do woli. Ten wybuch emocji zachęcił Billa Blacka do zawtórowania Elvisowi na kontrabasie (też się przy tym wygłupiał i szalał), w końcu dołączył do nich Scotty Moore z gitarą. Odstawili taką szopkę i zrobili taki rumor, że otworzyły się drzwi reżyserki, w których stanął Sam Phillips i zapytał "Co to do diabła było?!" Chłopcy zamilkli zatrwożeni i zawstydzeni. Już chcieli się kajać i przepraszać, gdy jeden z nich powiedział "Nie wiemy". Na co Sam odpowiedział ostro: "To lepiej sobie szybko przypomnijcie, chcę to mieć na płycie! To było to, czego szukałem!" (cytuję z pamięci, więc nie wiem czy dokładnie tymi słowy).

Dalej autor totalnie pomieszał wszystkie tytułu utworów, zdarzenia i fakty z kilku różnych dni, lata 1954 roku. Pisze też, że to Sam sobie przypomniał "o chłopcu, który nagrał tu kiedyś dwa bluesy", nie Sam, tylko Marion mu przypomniała. W ogóle w każdym zdaniu jest dorobiona jakaś ideologia, która rozmija się z prawdą. Nie wiem czy tak podawały to źródła, z których autor korzystał, czy po prostu tak mu się napisało, bo tak mu się wydawało.

str. 9 (u dołu)
"Dzień później nagrano jeszcze 'Blue Moon of Kentucky', a w następnych dniach 'I Don't Care If The Sun Don't Shine', 'Milkcow Blues Boogie', "Baby Let's Play House', 'Mystery Train'. Było to wiosną 1954 roku, w lipcu disc-jockey Dewey Phillips po raz pierwszy wyemitował głos Elvisa w radio WHBQ o 9.30 wieczorem."
Było to 8 lipca 1954 roku, w audycji "Red Hot and Blue", prowadzonej przez dyskdżokeja Deweya Phillipsa, w radio WHBQ, które mieściło się wtedy w lobby Chisca Hotel w Memphis (na ulicy South Main Street 272, krzyżującej się z Beale Street), o 21:30.

Zgoda, "Blue Moon of Kentucky" dzień później, tj. 6 lipca 1954 roku, według bazy Elvis Recordings (a 7 lipca 1954 roku według bazy Keith Flynn's). Jeśli chodzi o pozostałe utwory, bazy nie są zgodne co do dat sesji nagraniowych*. I tak:
- "I Don't Care If The Sun Don't Shine" - według bazy Elvis Recordings podczas sesji w dniach 10-11 września 1954 roku, a według bazy Keith Flynn's na sesji w dniach 12-16 września 1954 roku;
- "Milkcow Blues Boogie" - według bazy Elvis Recordings podczas sesji w dniach 12-20 grudnia 1954 roku, a według bazy Keith Flynn's na sesji w dniu 15 listopada 1954 roku;
- "Baby Let's Play House" - według bazy Elvis Recordings podczas sesji w dniu 1 lutego 1955 roku, a według bazy Keith Flynn's na sesji w dniach 30 stycznia - 4 lutego 1955 roku;
* Niezgodność ta dotyczy niemożności ustalenia, w których dniach dokładnie te sesje się odbywały, stąd te zakresy dniowe (od - do) w bazach. Co nie oznacza, że we wszystkich dniach z podanego zakresu nagrywano, tylko w jednym z nich lub w niektórych. W każdym razie jeśli chodzi o lata pięćdziesiąte w Sun Records.

Natomiast "Mystery Train" nagrano dopiero w lecie 1955 roku (według bazy Elvis Recordings podczas sesji w dniu 11 lipca 1955 roku, a według bazy Keith Flynn's na sesji w dniu 21 lipca 1955 roku). Zatem mamy tu rozpiętość jednego roku - od lipca 1954 roku do lipca 1955 roku. Więc skąd się autorowi wzięła wiosna 1954 roku, nie mam pojęcia. Podobnie jak, dlaczego użył zwrotu "w następnych dniach", który sugeruje nieodległe w czasie dni, podczas gdy tu chodzi o cały rok!

Poza tym wszystkie te piosenki, poza rzecz jasna "Blue Moon of Kentucky", która znalazła się na drugiej stronie pierwszego singla Elvisa "That's All Right, Mama", jaki wyszedł na rynek, zostały nagrane już po premierze piosenki "That's All Right, Mama" w radiu WHBQ! Autor zrobił tutaj taki kipisz informacyjny, że brak słów, jak zresztą w całym tym rozdziale.

str. 11 (u góry)
"Tego wieczoru 'That's All Right Mama' rozbrzmiewała na antenie siedemnaście razy!"
Najbardziej wiarygodne w tej materii źródła, podają od 11 do 13 razy.

str. 11 (pośrodku)
"Po pierwszych nagraniach opinie wszystkich były zgodne: Presley jest talentem wyjątkowym, piosenkarzem umiejącym naśladować równocześnie wszystkich znanych w okolicy murzyńskich wokalistów bluesowych. Udało mu się dokonać syntezy tradycyjnych gatunków –  białych i czarnych – country music i rhythm & blues. Łącząc oba te gatunki stworzył muzykę, która wyrażała potrzeby i tęsknotę młodego pokolenia amerykańskiego i od razu została przez nie zaaprobowana i przyjęta za własną."
Przedstawiona ocena jest jak najbardziej prawdziwa (pewnik, aksjomat), aczkolwiek w tamtym czasie opinie wcale nie były zgodne. Dziś nazywamy to poprawnością polityczną, wtedy też takowa była, a każde medium miało swoją własną, w zależności od osobistych odczuć, uprzedzeń, poczynionych inwestycji, zobowiązań właścicieli wobec osób trzecich i jednostek (np. polityków, artystów, opinii społecznej i różnych innych nacisków z zewnątrz).

str. 11 (u dołu)
"Wraz z gitarzystą Scotty'm Moore'em i kontrabasistą Billem Blackiem, Elvis utworzył zespół wokalno - instrumentalny Hillbilly Cat Trio."
Dyskusyjna sprawa. Nie wiem skąd się wzięła ta nazwa. Na pewno nie pochodzi z okresu po premierze Elvisa w radiu WHBQ, bo odtąd zespół przyjął nazwę "The Blue Moon Boys" i właśnie ona znajduje się na plakatach, biletach i w kolejnych numerach magazynu Bilbord. Być może jakiś redaktor nie wiedział jak nazwać zespół i stworzył ją na potrzeby artykułu, z którego z kolei zaczerpnęły ją później także polskie media.

Z tego co pamiętam, w jakimś artykule ktoś nazwał wtedy Elvisa "Hillbilly Cat" (ponieważ śpiewał również piosenki z tego gatunku - hillbilly). Gdy doszło dwóch muzyków, pewnie dodano "trio" i stąd to się wzięło.

Nie sądzę by używali kiedykolwiek tej nazwy, zresztą niby kiedy? Pierwszy raz w tym składzie spotkali się na próbie w domu Scotty Moor'a, 27 czerwca 1954 roku, a od pamiętnej audycji w radio WHBQ, kiedy rozbrzmiała w nim "That's All Right Mama", 8 lipca 1954 roku, przyjęli już nazwę "The Blue Moon Boys". No chyba, że występowali gdzieś razem w ciągu tych 11 dni i tak się komuś przedstawili, w co bardzo wątpię.

str. 11 (u dołu)
"Overton Park w Memphis – w lipcu 1954 r. Kiedy śpiewając puścił w ruch obrotowy swoje biodra, tłum nastolatków wpadł w ekstazę i prawdziwy szał. Wtedy tak go to przeraziło, że uciekł ze sceny. Ale na ucieczkę z umysłów i serc słuchaczy było już za późno."
Cha, cha! Najprawdziwsza prawda, jak to mówią. :) Tak właśnie było. Elvis był przerażony i uciekł ze sceny, a za kulisami pytał: "Dlaczego oni tak na mnie krzyczą?!". :)))))

str. 13 (u góry)
"Elvis nie bardzo rozumiał co się stało, ale instynktownie czuł, że wprowadza widownię w ekstazę i zachwyt."
Niezupełnie. Niczego nie zrozumiał i nie wyczuł, był przekonany, że to wyraz dezaprobaty. Pisze o tym na swojej stronie między innymi Scotty Moore. Dopiero za kulisami, gdy już uciekł ze sceny, wyjaśniono mu, że to wcale nie jest żadna dezaprobata, tylko wręcz przeciwnie, szaleńcza, niekontrolowana ekstaza zelektryzowanego tłumu. Już nie pamiętam z nazwiska kto mu to wtedy wyłuszczył. W każdym razie powiedziano mu, że publiczność tak żywiołowo zareagowała na jego śpiew, ruch i ... spodnie. :) Gdy zarzucał nogą i biodrami, jego szerokie w nogawkach i wąskie w kostce spodnie zaczynały falować własnym rytmem ("tańczyć"), co razem z brzmieniem zespołu, jego śpiewem, ruchami ciała i wyglądem tworzyło niesamowity efekt widowiskowo-muzyczny, który porwał publiczność i doprowadził ją do wybuchu euforii (tych krzyków i wrzasków).

str. 13 (u góry)
"Thomas Andrew Parker, zwący się nie wiadomo dlaczego PUŁKOWNIKIEM."
Wiadomo. „Pułkownik” Thomas Andrew „Tom” Parker, a dokładniej Andreas Cornelis „Dries” van Kuijk, bo tak w rzeczywistości brzmi nazwisko tego nielegalnego emigranta z Holandii, uciekł do USA na pokładzie jednego ze statków transportowych. Początkowo pracował w cyrku, jako chłopiec do różnych zadań (głównie porządkowych). Później zaciągnął się do amerykańskiego wojska. Był taki moment, że armia na gwałt poszukiwała rekrutów. Mając wiedzę jak wielu nielegalnych emigrantów przebywa w USA, stworzyła pewną zachętę do wstępowania do armii z obopólną korzyścią. Ogłosiła, że każdy nielegalny emigrant, który dobrowolnie zaciągnie się do wojska i odsłuży wymagany przepisami okres, wyjdzie z armii jako legalny obywatel Stanów Zjednoczonych Ameryki. Andreas Cornelis z tego skorzystał. W wojsku poznał (a może nawet i pod nim służył) Pułkownika Thomasa Andrew Parkera, który zmarł zanim jeszcze Andreas Cornelis odsłużył wojsko. Po wyjściu postanowił przejąć jego personalia i odtąd zaczął się nimi posługiwać. Oczywiście dziś taki manewr byłby niemożliwy, ale wtedy w Stanach nie trzeba się było legitymować metryką urodzenia by wyrobić sobie prawo jazdy czy inny dokument tożsamości.

str. 14 (u góry)
"W lutym 1955 roku opiekę nad Elvisem przejął Pułkownik Tom Parker, stary wyga w dziedzinie muzycznego showbussinessu, chociaż nie odnosił dotychczas wielkich sukcesów."
Nie. W lutym 1955 roku dogadał się tylko z dotychczasowym menadżerem Elvisa Presleya, którym był wtedy Bob Neal. Człowiek bardzo zapracowany, który nie był już w stanie w pojedynkę roztaczać opieki nad Elvisem, gdy jego kariera zaczęła błyskawicznie szybować w górę. Poza tym ciągle wiązał ich kontrakt. Bob zawarł z Parkerem dżentelmeńską umowę - Parker przejmie częściowo obowiązki menadżerskie, a z chwilą wygaszenia kontraktu między Bobem a Elvisem, to on zostanie oficjalnie jego menadżerem (Elvisa). Tak się stało, taki wstępny kontrakt menadżerki podpisano 18 sierpnia 1955 roku.

Dokładnie to było tak:
Pierwszym menadżerem Elvisa był jego gitarzysta Scotty Moore - od 12 lipca 1954 roku do 31 grudnia 1954 roku. Drugim menadżerem został didżej radiowy Bob Neal, który pełnił tę funkcję od 1 stycznia 1955 roku do 15 marca 1956 roku. W okresie od marca 1955 roku do 15 sierpnia 1955 roku, oficjalnie nadal był jedynym menadżerem Elvisa, ale de facto już do spółki z Thomasem Parkerem, na mocy niepisanej dżentelmeńskiej umowy jaką z sobą zawarli. W ramach tychże samych uzgodnień, 15 sierpnia 1955 roku (według niektórych źródeł 18 sierpnia), Elvis zawarł z Parkerem umowę, w której ten występuje jako "specjalny doradca" dla niego i jego menadżera Boba Neala. Później, 21 listopada 1955 roku, podpisują kolejną umowę (między innymi w związku z transferem Elvisa z SUN do RCA). To na jej ustalenia będzie się powoływać jednostronicowa umowa menadżerska, z 26 marca 1956, na mocy której Parker pozostanie jedynym menadżerem dorosłego już Elvisa (8 stycznia 1956 roku ukończył 21 lat, przez co stał się pełnoletnim obywatelem USA, wcześniejsze umowy były dodatkowo podpisywane przez jego rodziców, jako prawnych opiekunów nieletniego), aż do końca.

str. 14 (u góry)
"Nikt nie wiedział, gdzie „dosłużył” się swego stopnia, bowiem nigdy nie był w wojsku."
Był w wojsku. Amerykańskim zresztą. O okolicznościach jego zaciągnięcia się do wojska pisałam już wyżej. Kiedy ponownie dotarł do USA w maju 1929 roku (pierwszy raz przybył tam w 1925 roku, po kilku latach wrócił na krótko do Holandii, odwiedzić matkę), udał się do Atlanty, by tam wstąpić do wojska. Pomimo iż nie był obywatelem USA i nie miał żadnych dokumentów, udało mu się zaciągnąć do armii (wcześniej pisałam dlaczego). Stacjonował w bazie na Hawajach, którą dowodził pułkownik Tom Parker (według innych źródeł, wtedy jeszcze kapitan). Po odbyciu dwuletniej służby van Kuijk przyjął personalia Toma Parkera jako swoje własne.

str. 14 (pośrodku)
"Niemniej jednak Colonel Parker zdobył sobie opinie jednego z najlepszych menażerów. Takiemu to człowiekowi, Elvis zacznie niebawem zawdzięczać swoją karierę i zacznie słuchać go jak swego pana."
Takie stwierdzenia zawsze mnie irytują i uważam je za wysoce nieuzasadnione. Nie wiemy, czy mając innego menadżera Elvis nie wyszedłby na tym lepiej, a może nawet jeszcze by żył? Może czcilibyśmy go nie tylko jako wspaniałego muzyka, ale także jednego z najlepszych w historii aktorów filmowych? Nie wszystkich gwiazd z tamtego okresu Parker był menadżerem, a jednak doszły na szczyty! Natomiast jeśli mówimy o skali sukcesów i popularności Elvisa od wtedy do dziś, to już z całą pewnością nie jest to zasługa Pułkownika. Zasługą Parkera jest tylko to, że pokazał Elvisa światu, poprzez wypromowanie go poza południowe stany Ameryki. Nic więcej. Reszta, to już dzieło samego Elvisa, wszystkiego co składa się na wyjątkowość tego człowieka, jego głos, fenomenalny słuch, aparycja, osobowość, serce, dobroć, talenty, repertuar, nietuzinkowość, image, grzeczność, wysoka kultura osobista, ogłada towarzyska, charyzma itp.

str. 15 (pośrodku)
"Zaproszony przez znanego wykonawcę muzyki country Hanka Snowa, wystąpił najpierw w Grand Ole Opry, a później we wspomnianym już programie Louisiana Hayride."
Hank Snow nie zaprosił Elvisa na Grand Ole Opry. Występ ten załatwił Sam Phillips, wykorzystując swoje kontakty. Hank Snow tylko zapowiedział Elvisa na scenie, co notabene wcale nie wyszło mu na dobre, gdyż Hank dał wtedy niezłą plamę - zapomniał nazwisko Elvisa i zwrócił się do niego już na scenie:
- Przypomnij mi jak się nazywasz.
- Elvis Presley, sir.
- Nie, nie to. Mam na myśli pod jakim nazwiskiem występujesz.
- Elvis Presley, sir.
Ta sytuacja dodatkowo zdekoncentrowała wystarczająco już stremowanego Elvisa. W późniejszych latach incydent ten był różnie komentowany. Doszukiwano się w tym zdarzeniu drugiego dna. Padło podejrzenie, że Hank Snow poczuł się zagrożony (sam był wtedy piosenkarzem u szczytu kariery) i właśnie dlatego zainscenizował takie wprowadzenie Elvisa na scenę. Z drugiej strony naprawdę trudno uwierzyć, że zapomniał tak charakterystyczne nazwisko (z uwagi na jego nieamerykańskie brzmienie), które przed wyjściem na scenę podano mu za kulisami. Poza tym miał pełną wiedzę kim jest Elvis Presley, jak oszałamiającą zaczyna robić karierę i jak reagują na niego tłumy na widowni.

Jednak faktycznie, niektóre źródła podawały, że był gorącym orędownikiem zaproszenia Elvisa na Grand Ole Opry, co z kolei niektórzy biografowie obalają, podkreślając, że to wyłącznie zasługa Sama Phillipsa. Gdyby tak rzeczywiście było, to czy zapomniałby nagle personaliów Elvisa na scenie? A może właśnie, znając specyfikę Grand Ole Opry, chciał by Elvis tam wystąpił by zniszczyć konkurenta? Oczywiście, to tylko spekulacje.

Natomiast faktem jest, że to właśnie on przedstawił Elvisa Pułkownikowi. W sierpniu 1955 roku (jak wiemy wtedy Parker przejął Elvisa od Boba Neala), założył z Parkerem team menadżerski. Razem mieli zająć się Elvisem Presleyem. Lecz w niedługim czasie Hank Snow wymiksował się z tego układu, bo nie mógł zdzierżyć współpracy z Parkerem. Później powiedział: "Przez kilka lat pracowałem z różnymi menedżerami i miałem szacunek dla wszystkich, z wyjątkiem jednego. Tom Parker był najbardziej egoistycznym, obrzydliwym człowiekiem, z którym kiedykolwiek miałem do czynienia".

Na Grand Ole Opry, Elvis wystąpił pierwszy i jedyny raz (oficjalnie) 2 października 1954 roku. Gdy był już sławny, role się odwróciły, to Grand Ole Opry zaczęło zabiegać o Elvisa, ale ten nigdy im nie zapomniał jak został przez nich potraktowany (będzie o tym post). Oficjalnie, bo nieoficjalnie wiemy, że pojawił się tam na scenie i zaśpiewał.

Również występ Elvisa na Louisiana Hayride, to wyłącznie zasługa Sama Phillipsa, a Hank Snow nie miał z nim nic wspólnego. Elvis wystąpił tam pierwszy raz 16 października 1954 roku. I całe szczęście, bo gdyby nie ten program, a przede wszystkim wspaniali, cudowni ludzie (zarówno organizatorzy jak i publiczność), jakże inni niż na Grand Ole Opry, to Elvis Presley byłby piosenkarzem jednego przeboju (chciał się wycofać z kariery muzycznej), więcej na ten temat w poście "Występy Elvisa na Louisiana Hayride".

str. 16 (u góry)
"Nagrana 27 stycznia 1956 roku dla RCA płyta Heartbreak Hotel / I Was the One staje się szlagierem w Stanach Zjednoczonych rozchodząc się w nakładzie ponad milion egzemplarzy i zajmując pierwsze miejsce przez szereg tygodni na wszystkich amerykańskich listach przebojów."
Być może to data premiery (sprzedaży, wprowadzenia do obiegu komercyjnego), a nie rejestracji, bo piosenka "Heartbreak Hotel" nagrana została 10 stycznia 1956 roku, a "I Was the One" dzień później, 11 stycznia 1956 roku.

str. 20 (u góry)
"Ale po wspomnianym występie u Sullivana, sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Zaczynał się rodzić charyzmat chłopca z Tupelo, a dwie najpotężniejsze stacje telewizyjne CBS i NBC rozpoczęły wojnę o KRÓLA. Gdy Elvis wystąpił w konkurencyjnym dla Sullivana programie NBC 'Steve Allen Show', Sullivan oświadczył: 'Jeżeli jeszcze raz użyją Presleya, to będzie to nasz koniec. Leżymy całkowicie'"
Znowu autor wszystko pokręcił. Owszem, Ed Sullivan właśnie tak powiedział, ale nie po występie Elvisa u niego w programie, tylko przed! U Eda Sullivana Elvis wystąpił: 9 września i 28 października 1956 roku oraz 6 stycznia 1957 roku, a u Steve Allena już 1 lipca 1956 roku! Więcej o tych występach na podstronie "TV".

* * *

Każda część jest zakończona wyszczególnieniem rozdziałów, a ich numery opatrzone kolorowym podświetleniem. Te, które są omawiane w danym poście, na żółto, a te omówione już wcześniej, na niebiesko. Rozdziały bez podświetleń omówiono w późniejszych postach. Spójrzcie sobie za każdym razem na tą listę, bo nie zawsze będzie zachowana kolejność rozdziałów.  

[1]  000  Tytuł
[1]  000  Spis rozdziałów
[2]   00  Wstęp
[1]    0  Prolog: Rock and Roll - moda, szaleństwo, czy sztuka?
[3]    1  Najdłuższy powrót
[4]    2  Narodziny legendy
[5]    3  Wulkan drzemiącej tęsknoty i skrywanych marzeń
[6]    4  Elvis, jakim byłeś naprawdę?
[7]    5  Midas XX wieku - Tom Parker
[8]    6  Powroty
[9]    7  Czar powodzenia
[10]   8  Król nie żyje
[10]   9  Priscilla
[11]  10  Ewangelia Elvisa
[11]  11  On zdzierał serca
[12]  12  Na fali biznesu zwanego Elvis Presley
[13]  13  W aureoli nieśmiertelności
[14]  14  Eksplozje podłego świata
[15]  15  Kres w dolinie spokoju
[16]  16  Takim go kochano
[16]  17  Pigułkowe coctaile
[16]  18  On stworzył młodzież, ona go pokochała
[17]  19  Epilog - symbol epoki
[17]  20  Fakty, plotki i ciekawostki
[18]  21  Złote płyty Elvisa
[18]  22  Występy w latach 1953-1961
[18]  23  Trasy turniejowe
[18]  24  Dyskografia - longplaye Elvisa
[18]  25  Filmy z Elvisem
[17]  26  Miscellanea
[1]   27  LITERATURA
[1]   28  Nota autorska



niedziela, 27 sierpnia 2017

Legenda i rzeczywistość ... {3}

Kilka lat temu trafiłam na niepublikowaną dotąd tradycyjnym drukiem (na papierze) książkę "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", napisaną przez Jacka Walczyńskiego, jednego z fanów Elvisa Presleya. Czytając ją, początkowo targały mną skrajne odczucia, z przewagą tych negatywnych, co było spowodowane wielością błędów merytorycznych. Nie mogłam pojąć, jak wieloletni fan Elvisa, łowiący każdą wzmiankę o Presleyu (co ewidentnie widać w treści), szczerze zainteresowany twórczością i życiem naszego bożyszcze, będący pod niekłamanym wrażeniem artysty, stworzył dokument naszpikowany fałszywymi informacjami, niczym baba wielkanocna bakaliami! Z tego powodu nie dałam rady przeczytać całości za pierwszym podejściem, zbyt wiele nerwów mnie to kosztowało. Była, złość, irytacja, żal, tęsknota, łzy wzruszenia, sentymentalna podróż, zachwyt, rozpacz ..., bo choć ilość błędów dyskredytuje ten tekst jako "elementarz" dla początkującego lub nieobeznanego z biografią Elvisa fana, to zawiera też wiele prawdziwych informacji z życia naszego idola, ważnych i ciekawych z punktu widzenia biograficznego. Zaczęłam gorączkowo poszukiwać namiarów na autora, bezskutecznie. Chciałam na świeżo, póki jeszcze mam w pamięci treść książki, porozmawiać o niej z jej twórcą.

Co wieczór czytałam kolejne rozdziały, aż po kilku dniach miałam pierwsze czytanie całości za sobą. Dalej szukałam kontaktu z autorem, lecz nie znalazłam. Minął pewnie z miesiąc, gdy zasiadłam ponownie do lektury. Zawsze tak robię, z każdą książką, czy artykułem o Elvisie. Czytam po wielokroć, tak długo, aż przestanę na nowo odkrywać wagę niektórych słów i wszelkich informacji, jakie wcześniej wydawały mi się tylko tłem opowieści, nie dostrzegłszy pierwej ich głębszego znaczenia.

Właśnie wtedy moje wzburzenie zamieniło się w chwile refleksji. Dostrzegłam w tym dokumencie niebywałą i niepowtarzalną wartość historyczną. To chyba pierwsza retrospekcja w historii milionów słów jakie kiedykolwiek napisano lub wypowiedziano o Presleyu, właściwie jej wycinek, ograniczony do polskiego podwórka (polskojęzycznej prasy, głównie). Zawsze ubolewam jak bardzo zniekształcony wizerunek Elvisa został zaimplementowany w polskim narodzie, lecz gdy przeczytamy tę książkę, zrozumiemy dlaczego. My fani, żywo zainteresowani dotarciem do prawdy, ciągle szukamy, czytamy, porównujemy, analizujemy każdy materiał jaki znajdziemy, dzięki czemu docieramy do tej prawdy. Przypadkowe osoby, trafiając na różne dziwne treści i informacje, po prostu przyjmują do wiadomości to, co przeczytały lub usłyszały w mediach (kiedyś tylko radio, TV, gazety). Ta książka, napisana w oparciu o materiały dostępne ówcześnie, idealnie ukazuje skąd wziął się ten nieprawdziwy obraz Elvisa Presleya w Polsce. Aż chciałoby się wylać wiadro pomyj na tych wszystkich dziennikarzy, redaktorów, publicystów itp., odpowiedzialnych za te wszystkie zniekształcone treści, rozmijające się z faktami, a w konsekwencji fałszywy, bardzo niepełny i mocno zakłamany obraz Elvisa Presleya w Polsce. Niestety, w tamtych czasach wszyscy poruszaliśmy się po omacku, ludzie mediów czy niezależni autorzy także. Nie było internetu, ani dostępu do innych materiałów o Elvisie. Dziś możemy zamówić sobie książkę w dowolnym języku, z drugiego końca świata, wtedy nie szło nawet ustalić jakie pozycje ukazują się na innych, obcych rynkach, o audycjach radiowych, programach telewizyjnych, artykułach prasowych poświęconych Presleyowi nawet nie wspominając.

Podczas czytania "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", w mojej głowie zrodził się pewien projekt, którego na razie nie wyjawię, ponieważ najpierw wymaga on konsultacji z autorem. Na razie ograniczę się do zaprezentowania treści tej książki, a pod kolejnymi rozdziałami postaram się dodać małe omówienie, odnoszące się do konkretnych zapisów.

Polecam lekturę książki tylko tym, którzy mają dość dobrze ugruntowaną wiedzę o Elvisie Presleyu, a zdecydowanie odradzam pozostałym. Nie mieszajcie sobie w głowach, bo utrwalicie sobie całą masę błędnych danych, a wiem z własnego doświadczenia, jak trudno potem pozbyć się tej wiedzy z pamięci i zastąpić ją nową, poprawną. Natomiast dla tych pierwszych, to wspaniały przegląd historyczny, warty prześledzenia, aby sobie uświadomić jakie bohomazy na temat Elvisa Presleya podawano do publicznej wiadomości w Polsce przez lata. To oczywiście trwa nadal, nic się w tej materii nie zmieniło, wszyscy gonią za wierszówką, a dziennikarska rzetelność, to już tylko puste słowa, przeżytek, szczytna idea zamierzchłych czasów.

Uważam, że pan Jacek Walczyński wykonał fantastyczną pracę, dlatego warto rozpowszechnić tutaj ten materiał, acz z drobnymi uzupełnieniami, wyjaśnieniami i korektami. Takie rzeczy nie powinny trafiać do szuflady, zwłaszcza na naszym skromnym, polskim rynku dla fanów Elvisa Presleya, gdzie każda pozycja ma znaczenie.

P. S.
Powyższa treść będzie poprzedzała każdy odcinek cyklu, tak aby czytelnik trafiając, na któryś ze środkowych odcinków, nie musiał szukać co to za tajemniczy materiał i z jakiej całości wyrwany. :)

* * *

Przechodzimy do meritum, zaczynając od pierwszego rozdziału, który autor zatytułował "Najdłuższy powrót". Jest on jakby ciągiem dalszym "Wstępu", przynajmniej w moim odczuciu.

Uwaga!
Poniższe grafiki, to nie obrazy, tylko bloki tekstowe osadzone w ramkach. W każdym z nich po prawej stronie znajduje się suwak, który pozwoli wam przewijać treść.   

Pod każdą ramką z rozdziałem znajdziecie "UWAGI", w których zawarte są sprostowania i wyjaśnienia do danych i informacji jakie autor zamieścił w tej książce, jeśli są niezgodne z dzisiejszym stanem wiedzy.
 



UWAGI:

str. 4 (pośrodku)
"Koronacja KRÓLA była trochę opóźniona (na jednym ze swych ostatnich koncertów otrzymał symboliczną złotą koronę), za to jej przepych i ekstrawagancja z nawiązką odpłaciły mu lata oczekiwań. Gdy korona mocno siedziała już na skroniach KINGA, zaczął ze wszech miar folgować zachciankom i grymasom, które dotychczas spełniał z dużym umiarem i rozsądkiem, a także dyskretnie. Każdy przywilej, każdy przejaw uwielbienia i oznaki czci utwierdzały go w przekonaniu, że może mieć wszystko. Im więcej miał, tym więcej żądał. Im więcej żądał – tym więcej dostawał. Rósł dwór, rosły wpływy i przepych, jakim się otaczał. Z biegiem lat rytuał zachowania na dworze KRÓLA stawał się coraz bardziej wymyślny i skomplikowany. Coraz częściej KRÓL widział się w roli supermana, Mesjasza z wielką – choć nie wiedział jeszcze dokładnie z jaką – misją życiową. A poddani coraz bardziej pochylali głowy, coraz uleglej obdarzali go honorami, glorią i bałwochwalczą czcią."
Aż nie chcę mi się tych bzdur komentować. Tutaj autor, wyraźnie zapatrzony i zasłuchany w Alberta Goldmana, przegiął na całej linii. Jego zauroczenie tą kanalią jest widoczne w całej książce, o czym będziecie się mogli jeszcze nie jeden raz przekonać. Nie wiem jak coś takiego mogła napisać osoba, która przez tyle lat zgłębiała wiedzę o Elvisie Presleyu i mieni się jego zagorzałym fanem. Wszyscy podkreślają, że Elvis do końca swoich dni pozostał bardzo skromnym, prawym, wrażliwym i ludzkim człowiekiem, któremu nigdy sukces, sława i pieniądze nie przyćmiły zdrowego rozsądku, nie wpłynęły na zmianę jego charakteru, zachowania, szacunku do ludzi i postrzegania świata! Przyznają to nawet różni zawistnicy, zazdrośnicy i inni wrogowie. Tymczasem pan Jacek Walczyński stwierdza, że Elvis zgłupiał z nadmiaru sławy, pieniędzy i uwielbienia tłumów, czego efektem była zmiana jego postawy życiowej, pazerność na pochlebstwa, nachalne domaganie się czci i wszelkich splendorów, a z tego wszystkiego tak mu się pomieszało w łepetynie, że zaczął się uważać za supermana i Mesjasza o bliżej niesprecyzowanej misji życiowej. Krótko mówiąc człowiek, któremu uderzyła woda sodowa do głowy. Tymi kalumniami autor przebił nawet swojego mistrza duchowego i guru, mającego jego zdaniem patent na wiedzę o Elvisie - samego Alberta Goldmana! No, jeśli Elvis ma w naszym kraju takich fanów, to nie dziwota, że jego popularność w Polsce była skromniejsza niż w pozostałych zakątkach globu! Tacy fani to zaraza, to gorsze niż zdeklarowani wrogowie! Po tych drugich przynajmniej wiadomo czego się spodziewać.

Natomiast zdanie: "Coraz częściej KRÓL widział się w roli supermana, Mesjasza z wielką – choć nie wiedział jeszcze dokładnie z jaką – misją życiową", jest wyjątkowo obraźliwe i krzywdzące dla Elvisa, wręcz niezrozumiałym draństwem ze strony autora. Elvis doskonale wiedział, co było jego misją życiową! Drogę, którą chciał podążać obrał sobie jeszcze jako kilkuletni chłopiec, jako nastolatek ją wytyczył i dopracował, by wkrótce zacząć po niej iść. Przykre, że taki fan Presleya tego nie wie, a właściwie nie tyle przykre, co żenujące! Elvis miał trzy główne cele - misje - jakie sobie wyznaczył. Przede wszystkim pragnął uszczęśliwiać ludzi oraz pomagać im, za pomocą wszelkich znanych mu i dostępnych środków. Jednym z nich była muzyka, drugim pieniądze (jego niespotykana hojność i działalność charytatywna), trzecim osobiste zaangażowanie w rozwiązywaniu cudzych problemów. Nie będę się na ten temat rozpisywać, bo zamierzam poświęcić temu zagadnieniu odrębny, obszerny post. Drugą jego misją było przywrócenie Afroamerykanom godności osobistej, poprzez zrównanie ich praw z białymi obywatelami Stanów, co mu się w pełni udało! O tym też powstanie spory materiał, chociaż nawiązałam już do tego tematu w poście "Jumpsuit - Can Dream", gdzie opisywałam okoliczności powstania tego garnituru i piosenki "If I can dream" (obie te rzeczy mają ścisły związek z walką o prawa Czarnych). Elvis, jako chłopiec nie mógł zrozumieć dlaczego szykanuje się tych miłych, szczerych, dobrych, otwartych czarnych ludzi, wśród których spędzał czas, uczył się gry na instrumentach, śpiewał. Kolejną misją było szerzenie wiary w Boga (religii), co robił za pomocą gospel i religijnych pogadanek, prywatnie i na scenie. Oczywiście była jeszcze czwarta misja, ta osobista. Od dziecka zawsze powtarzał, że jak dorośnie to kupi rodzicom dom i po cadillacu.

W zdaniu "Koronacja KRÓLA była trochę opóźniona (na jednym ze swych ostatnich koncertów otrzymał symboliczną, złotą koronę), za to jej przepych i ekstrawagancja z nawiązką odpłaciły mu lata oczekiwań", autor robi z Presleya zachłannego, spragnionego pochlebstw osobnika, oczekującego wartościowych podarunków, uniżoności tłumów i splendoru. Totalne nieporozumienie! Ta korona mogłaby być równie dobrze ze sreberka po zjedzonej czekoladzie, a dla Elvisa przedstawiałaby taką samą wartość - wyłącznie emocjonalną, nagrodą i docenieniem za jego starania i charyzmatyczną pracę! Polecam panu Walczyńskiemu zapoznanie się z klipem (jest na YouTube), który dokumentuje ten moment i wnikliwe przyjrzenie się reakcji Elvisa, który wyraźnie jest tym faktem skonfundowany, co stara się ukryć pod płaszczykiem żartu! Elvis nigdy nie był interesowny i pazerny, ani na pieniądze, ani na żadne inne dobra materialne, czy niematerialne. A tak w ogóle, gwoli ścisłości, to koronę dostał nie na jednym z ostatnich koncertów, tylko 14 stycznia 1973 roku. Później występował jeszcze przez cztery i pół roku, dając kolejne kilkaset koncertów (ponad 600 od tej daty)!

Wypominanie harującemu przez całe życie człowiekowi, od wczesnych lat młodości, po kres swoich dni, izolowanemu za murami swojej posiadłości, studia, czy hotelu (nawet tam nie mógł chodzić korytarzami dla gości, tylko przemykał piwnicą do windy lub klatką schodową dla personelu) z powodu nieprzebranych rzeszy fanów, wszędzie na niego czatujących, że wydaje niewielką część ciężko zarobionych przez siebie pieniędzy na własne przyjemności, jest po prostu niebywałym chamstwem. Musiał się jakoś zregenerować, zrelaksować i naładować swoje baterie. Zresztą po to zarabiamy, by zapewnić sobie przeżycie, tak zwane potrzeby podstawowe (socjalno-bytowe), a resztę przeznaczyć na przyjemności. Nie samym chlebem i wodą człowiek żyje. Rozliczanie i krytykowanie Elvisa, że śmiał sobie kupić to czy tamto, jest po prostu chore i niezrozumiałe. Zwłaszcza, że większość zarobionych przez niego pieniędzy w rzeczywistości trafiała do obcych kieszeni. Połowę dochodów jeszcze przed opodatkowanie zabierał jego menadżer, co uważam za wielkie świństwo, ponieważ Elvis płacił podatek od całości, czyli za tą jego połowę również. Lwią część przeznaczał na stałą działalność charytatywną oraz wsparcie dla osób prywatnych. Kolejne pieniądze szły na wynagrodzenia, premie, podarki dla pracowników i świty - Memphis Mafii, sekretarek, prawników, personelu pomocniczego (pokojówek, kucharek, ogrodników, dozorców), pielęgniarek, lekarzy (kilku), czterech pilotów (wcześniej na wynajmy samolotów, gdy nie miał jeszcze swoich), zespołów muzycznych i orkiestry, towarzyszących mu na scenie (płacił im również wtedy, gdy nie występowali). Gro pieniędzy szło na utrzymanie jego domów, środków transportu (zarówno prywatnych jak i związanych z przewozami ludzi i sprzętu na koncerty), licznych zwierząt, a już najbardziej dla mnie niezrozumiałe jest to, że sam musiał sobie opłacać studia (ich wynajem) i muzyków sesyjnych, gdy nagrywał materiał na płyty dla RCA, co uważam za niebywały skandal! To tak jakby wasz pracodawca kazał sobie przez was płacić za wynajem pomieszczenia, w którym świadczycie mu pracę. Teraz sobie policzcie ile mu z tego zostawało.  

W ogóle cały ten zacytowany akapit, to jeden wielki slogan, powielany w charakterystykach różnych ludzi, którzy zrobili oszałamiające kariery, może i do nich przystający, ale z pewnością nie do Elvisa, bo jego nie zdeprawowała władza i pieniądze.  

str. 5 (pośrodku)
"Trudno mu było komunikować się z otoczeniem, z wielbicielami, gdyż nie był nigdy typowym człowiekiem estrady, jak na przykład Frank Sinatra, Yves Montand, Dean Martin czy chociażby Paul Anka. Przemawiał do swych wielbicieli głównie za pomocą płyt, filmu i telewizji."
Nie do końca tak było. Początkowo rzeczywiście nie nawiązywał dialogu słownego z publiką, wynikało to z jego nieśmiałości (efekt wychowania). W latach siedemdziesiątych było zupełnie inaczej. Jerry Hopkins, wspominając burę jaką Elvis dostał od swojego menadżera za publiczne skrytykowanie (na scenie) dyrekcji International Hotel za wystrój Showroomu, napisał że od powrotu do koncertowania po hollywoodzkiej przerwie, Elvis stał się wyjątkowo gadatliwy i wchodził w bezpośrednią interakcję z publicznością. A wracając do wystroju Showroomu ... Elvisowi nie podobały się te wszystkie aniołki pod sufitem. Któregoś dnia dostał się tam niepostrzeżenie z drabiną i wiadrem farby i część aniołków przemalował na czarno. :) Oczywiście nie sam, było ich tam wtedy troje lub czworo. Do dziś, mimo wielu remontów, hotel pozostawił jednego czarnego aniołka i pokazuje go swoim gościom. W każdym razie w latach siedemdziesiątych Elvis był człowiekiem estrady w pełnym tego słowa znaczeniu. Miał fantastyczny kontakt z publicznością, występy okraszał krótkimi pogadankami na różne tematy, opowiadał ciekawe historie, dowcipkował, żartował, rozśmieszał, całował, ściskał dłonie, obdarowywał, tańczył, jak zatem można mówić, że nie był "typowym człowiekiem estrady"? Zawsze miał wspaniały kontakt z publicznością, co już samo w sobie jest dowodem na to, że Elvis był człowiekiem estrady w pełnym tego słowa znaczeniu. Druga producentka programu „Elvis In Concert” (1977), Annette Wolf, zbierając materiały do filmu rozmawiała z wieloma fanami, powiedziała kiedyś:
"Powtarzali słynną kwestię [red. fani] 'Bóg właśnie wylądował'. Dla nich Elvis był królem, bohaterem, bogiem, wszystkim dobrym, co ich w życiu spotkało. To było jak międzynarodowe spotkanie, w którym Elvis był gwiazdą wieczoru. Dla mnie to była rewelacja ponieważ nigdy nie byłam w sali wypełnionej osiemnastoma tysiącami fanów, którzy wspólnie śpiewali, płakali. Były tam nie tylko kobiety, które płakały. Także mężczyźni to robili. Byli całkowicie połączeni z Elvisem. Było tam tak wiele miłości… prawdziwej miłości. To było wspaniałe móc zobaczyć jak fani kochają Elvisa i jak on kocha ich. Elvis Presley naprawdę szczerze kochał swoich fanów i oni byli dla niego wszystkim."
Joe Guercio, dyrygent Joe Guercio Orchestra, która towarzyszyła Elvisowi podczas występów od 1968 roku do końca, w jednym z wywiadów powiedział:
"Grałem na scenie z wieloma gwiazdami i nie chce tu nikogo postponować, ale to nie ta klasa, co Elvis. Jezu Chryste! To było doświadczenie nie z tej ziemi! Trochę piosenek, bardzo mało choreografii - nie tak, jak w przypadku wielu innych show w Las Vegas. Jeśli jednak mówimy o wyjściu na scenę i potrząśnięciu publicznością, to Elvis nie miał sobie równych i drugiego takiego już nie będzie. Te emocje na widowni ... coś niewiarygodnego. Nie chce powiedzieć, że muzycznie było to mistrzostwo świata, ale ta charyzma ...! Uwielbiał okręcać sobie ludzi [red. widownię] wokół małego palca i naprawdę potrafił to robić." 
Jerry Hopkins, w książce "Elvis. Król rock'n'rolla", opisuje wygląd publiki w International Hotel w Las Vegas, po pierwszym występie Elvisa (31 lipca 1969 roku) od przerwy w występach, spowodowanej kręceniem filmów w Hollywood:
"Zanim zdołał rozpocząć show, publiczność sprawiła, że zamarł. Właśnie miał zaśpiewać pierwsze wersy, gdy uderzył go ryk z widowni. Spojrzał. Cała publiczność zerwała się z miejsc, żywiołowo klaszcząc i gwiżdżąc. Wiele osób stanęło na siedzeniach i wrzeszczało. I to wszystko, zanim jeszcze zdążył otworzyć usta.
Po czterdziestu minutach od rozpoczęcia show, publiczność była nie do poznania - fryzury w nieładzie, przekrzywione krawaty, wszyscy zlani potem. (...) sala przypominała miejsce orgii albo co najmniej apogeum spotkania odnowy wiary zielonoświątkowców."
Takich wypowiedzi znajdziemy całe mnóstwo! Lecz mimo to, pan Jacek utrzymuje: "Trudno mu było komunikować się z otoczeniem, z wielbicielami, gdyż nie był nigdy typowym człowiekiem estrady". Nie wiem, może autor zna jakąś inną definicję "człowieka estrady", niż ta jaka funkcjonuje powszechnie, według której Elvis był najbardziej spektakularnym przykładem człowieka estrady, mającym "władzę nad publicznością od pierwszej do ostatniej minuty na scenie" (już nie pamiętam kto to powiedział) oraz wspaniały, niepowtarzalny, wręcz mistyczny kontakt z publicznością. 

str. 6 (u góry)
"Jeśli ciągu ostatnich lat życia Presleya mogło się wydawać, że sława jego z wolna przygasała, to prawdziwy szał zaczął się w chwili opublikowania komunikatu o jego śmierci."
Ciekawe czym autor poparł to stwierdzenie: "mogło się wydawać, że sława jego z wolna przygasała"? Wyprzedawanymi na pniu biletami zaledwie w kilka godzin po otwarciu kas? Czy może milionami sprzedawanych płyt na całym świecie? Miało być oryginalnie, a wyszło jak wyszło. Sądzę, że to zdanie czysto konstrukcyjne, mające uzasadniać i tłumaczyć tytuł rozdziału, powstało tylko i wyłącznie w tym celu. Pod koniec życia Elvis traci na popularności (guzik prawda), a po śmierci odradza się niczym Feniks z popiołów. Nie cierpię takich naciąganych środków wyrazu w biografiach (nieprawdziwych, zbędnych przenośni, nie mających żadnego dokumentalnego uzasadnienia, będących li i wyłącznie wątpliwym ozdobnikiem tekstu).

* * *

Każda część jest zakończona wyszczególnieniem rozdziałów, a ich numery opatrzone kolorowym podświetleniem. Te, które są omawiane w danym poście, na żółto, a te omówione już wcześniej, na niebiesko. Rozdziały bez podświetleń omówiono w późniejszych postach. Spójrzcie sobie za każdym razem na tą listę, bo nie zawsze będzie zachowana kolejność rozdziałów.  

[1]  000  Tytuł
[1]  000  Spis rozdziałów
[2]   00  Wstęp
[1]    0  Prolog: Rock and Roll - moda, szaleństwo, czy sztuka?
[3]    1  Najdłuższy powrót
[4]    2  Narodziny legendy
[5]    3  Wulkan drzemiącej tęsknoty i skrywanych marzeń
[6]    4  Elvis, jakim byłeś naprawdę?
[7]    5  Midas XX wieku - Tom Parker
[8]    6  Powroty
[9]    7  Czar powodzenia
[10]   8  Król nie żyje
[10]   9  Priscilla
[11]  10  Ewangelia Elvisa
[11]  11  On zdzierał serca
[12]  12  Na fali biznesu zwanego Elvis Presley
[13]  13  W aureoli nieśmiertelności
[14]  14  Eksplozje podłego świata
[15]  15  Kres w dolinie spokoju
[16]  16  Takim go kochano
[16]  17  Pigułkowe coctaile
[16]  18  On stworzył młodzież, ona go pokochała
[17]  19  Epilog - symbol epoki
[17]  20  Fakty, plotki i ciekawostki
[18]  21  Złote płyty Elvisa
[18]  22  Występy w latach 1953-1961
[18]  23  Trasy turniejowe
[18]  24  Dyskografia - longplaye Elvisa
[18]  25  Filmy z Elvisem
[17]  26  Miscellanea
[1]   27  LITERATURA
[1]   28  Nota autorska



sobota, 26 sierpnia 2017

Legenda i rzeczywistość ... {2}

Kilka lat temu trafiłam na niepublikowaną dotąd tradycyjnym drukiem (na papierze) książkę "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", napisaną przez Jacka Walczyńskiego, jednego z fanów Elvisa Presleya. Czytając ją, początkowo targały mną skrajne odczucia, z przewagą tych negatywnych, co było spowodowane wielością błędów merytorycznych. Nie mogłam pojąć, jak wieloletni fan Elvisa, łowiący każdą wzmiankę o Presleyu (co ewidentnie widać w treści), szczerze zainteresowany twórczością i życiem naszego bożyszcze, będący pod niekłamanym wrażeniem artysty, stworzył dokument naszpikowany fałszywymi informacjami, niczym baba wielkanocna bakaliami! Z tego powodu nie dałam rady przeczytać całości za pierwszym podejściem, zbyt wiele nerwów mnie to kosztowało. Była, złość, irytacja, żal, tęsknota, łzy wzruszenia, sentymentalna podróż, zachwyt, rozpacz ..., bo choć ilość błędów dyskredytuje ten tekst jako "elementarz" dla początkującego lub nieobeznanego z biografią Elvisa fana, to zawiera też wiele prawdziwych informacji z życia naszego idola, ważnych i ciekawych z punktu widzenia biograficznego. Zaczęłam gorączkowo poszukiwać namiarów na autora, bezskutecznie. Chciałam na świeżo, póki jeszcze mam w pamięci treść książki, porozmawiać o niej z jej twórcą.

Co wieczór czytałam kolejne rozdziały, aż po kilku dniach miałam pierwsze czytanie całości za sobą. Dalej szukałam kontaktu z autorem, lecz nie znalazłam. Minął pewnie z miesiąc, gdy zasiadłam ponownie do lektury. Zawsze tak robię, z każdą książką, czy artykułem o Elvisie. Czytam po wielokroć, tak długo, aż przestanę na nowo odkrywać wagę niektórych słów i wszelkich informacji, jakie wcześniej wydawały mi się tylko tłem opowieści, nie dostrzegłszy pierwej ich głębszego znaczenia.

Właśnie wtedy moje wzburzenie zamieniło się w chwile refleksji. Dostrzegłam w tym dokumencie niebywałą i niepowtarzalną wartość historyczną. To chyba pierwsza retrospekcja w historii milionów słów jakie kiedykolwiek napisano lub wypowiedziano o Presleyu, właściwie jej wycinek, ograniczony do polskiego podwórka (polskojęzycznej prasy, głównie). Zawsze ubolewam jak bardzo zniekształcony wizerunek Elvisa został zaimplementowany w polskim narodzie, lecz gdy przeczytamy tę książkę, zrozumiemy dlaczego. My fani, żywo zainteresowani dotarciem do prawdy, ciągle szukamy, czytamy, porównujemy, analizujemy każdy materiał jaki znajdziemy, dzięki czemu docieramy do tej prawdy. Przypadkowe osoby, trafiając na różne dziwne treści i informacje, po prostu przyjmują do wiadomości to, co przeczytały lub usłyszały w mediach (kiedyś tylko radio, TV, gazety). Ta książka, napisana w oparciu o materiały dostępne ówcześnie, idealnie ukazuje skąd wziął się ten nieprawdziwy obraz Elvisa Presleya w Polsce. Aż chciałoby się wylać wiadro pomyj na tych wszystkich dziennikarzy, redaktorów, publicystów itp., odpowiedzialnych za te wszystkie zniekształcone treści, rozmijające się z faktami, a w konsekwencji fałszywy, bardzo niepełny i mocno zakłamany obraz Elvisa Presleya w Polsce. Niestety, w tamtych czasach wszyscy poruszaliśmy się po omacku, ludzie mediów czy niezależni autorzy także. Nie było internetu, ani dostępu do innych materiałów o Elvisie. Dziś możemy zamówić sobie książkę w dowolnym języku, z drugiego końca świata, wtedy nie szło nawet ustalić jakie pozycje ukazują się na innych, obcych rynkach, o audycjach radiowych, programach telewizyjnych, artykułach prasowych poświęconych Presleyowi nawet nie wspominając.

Podczas czytania "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", w mojej głowie zrodził się pewien projekt, którego na razie nie wyjawię, ponieważ najpierw wymaga on konsultacji z autorem. Na razie ograniczę się do zaprezentowania treści tej książki, a pod kolejnymi rozdziałami postaram się dodać małe omówienie, odnoszące się do konkretnych zapisów.

Polecam lekturę książki tylko tym, którzy mają dość dobrze ugruntowaną wiedzę o Elvisie Presleyu, a zdecydowanie odradzam pozostałym. Nie mieszajcie sobie w głowach, bo utrwalicie sobie całą masę błędnych danych, a wiem z własnego doświadczenia, jak trudno potem pozbyć się tej wiedzy z pamięci i zastąpić ją nową, poprawną. Natomiast dla tych pierwszych, to wspaniały przegląd historyczny, warty prześledzenia, aby sobie uświadomić jakie bohomazy na temat Elvisa Presleya podawano do publicznej wiadomości w Polsce przez lata. To oczywiście trwa nadal, nic się w tej materii nie zmieniło, wszyscy gonią za wierszówką, a dziennikarska rzetelność, to już tylko puste słowa, przeżytek, szczytna idea zamierzchłych czasów.

Uważam, że pan Jacek Walczyński wykonał fantastyczną pracę, dlatego warto rozpowszechnić tutaj ten materiał, acz z drobnymi uzupełnieniami, wyjaśnieniami i korektami. Takie rzeczy nie powinny trafiać do szuflady, zwłaszcza na naszym skromnym, polskim rynku dla fanów Elvisa Presleya, gdzie każda pozycja ma znaczenie.

P. S.
Powyższa treść będzie poprzedzała każdy odcinek cyklu, tak aby czytelnik trafiając, na któryś ze środkowych odcinków, nie musiała szukać co to za tajemniczy materiał i z jakiej całości wyrwany. :)

* * *

W drugim odcinku przyjrzymy się wstępowi, którym autor opatrzył swoje dzieło. Jest to jak gdyby kontynuacja wcześniejszego "Prologu", aczkolwiek z większym uwypukleniem postaci samego Elvisa.

Uwaga!
Poniższe grafiki, to nie obrazy, tylko bloki tekstowe osadzone w ramkach. W każdym z nich po prawej stronie znajduje się suwak, który pozwoli wam przewijać treść.   

Pod każdą ramką z rozdziałem znajdziecie "UWAGI", w których zawarte są sprostowania i wyjaśnienia do danych i informacji jakie autor zamieścił w tej książce, jeśli są niezgodne z dzisiejszym stanem wiedzy.
 



UWAGI:

str. 1 (zdanie pierwsze)
"Elvis Presley jest tematem ponad stu książek - biografii, publikacji, albumów napisanych i wydanych we wszystkich niemal krajach świata."
Taki był bilans roku 1987, gdy autor kończył swoją książkę. Obecnie liczba ta oscyluje wokół trzech tysięcy (wliczając przekłady).

str. 2 (u góry)
"Zdecydowana większość biografii Elvisa Presleya to peany na cześć jego talentu i interpretacji. Przedstawiają one życie idola takie, jakie chcieli i chcą widzieć wyznawcy i wielbiciele jego talentu. Książka Goldmana przedstawia jakby drugie życie idola, niejako od kuchni, od tej strony nieznanej dotychczas jego wielbicielom. Ile jest w tym prawdy, trudno dociec, niemniej jednak  przeważająca większość fanów zdecydowanie odrzuciła ten negatywny, niekorzystny wizerunek swego idola, jako skrajnie tendencyjny i nieobiektywny"
No i tu się z autorem w żaden sposób zgodzić nie mogę. Po pierwsze stwierdzenie faktów takich jak to, że ktoś miał fenomenalny talent interpretatorski, wyczucie rytmu, wspaniały głos, słuch absolutny, nie jest żadnym peanem pochwalnym, tylko suchym faktem. I poza takim suchym stwierdzaniem faktów nie zauważyłam w żadnej polskojęzycznej książce jakichkolwiek peanów na cześć Elvisa. Powiem nawet więcej, momentami wręcz braknie w tych zdaniach większego ładunku emocjonalnego, wyrażonego za pomocą kilku cieplejszych, wznioślejszych słów, jakie się same narzucają przy opisywaniu różnych nietuzinkowych, niepowtarzalnych osiągnięć i talentów Elvisa. Autorzy są bardzo oszczędni w słowach, gdy chodzi o jego sukcesy, za to kwieciście wylewni, gdy eksponują niepowodzenia, co mnie osobiście doprowadza do wściekłości. Chyba taka nasza polska natura, nie potrafimy się cieszyć i zachwycać osiągnięciami innych, ale gdy tylko nadarzy się okazja "kopania leżącego", zaraz przechodzimy do ataku, prześcigając się z innymi w doborze środków wyrazu!

Po drugie, zdanie: "Książka Goldmana przedstawia jakby drugie życie idola, niejako od kuchni, od tej strony nieznanej dotychczas jego wielbicielom", jest dużym nadużyciem, gdyż sugeruje obiektywność, prawdomówność i rzetelność autora (Alberta Goldmana), a są to ostatnie cechy jakie można przypisać temu człowiekowi! Oczywiście, w latach 70. i 80. polski fan nie miał tej wiedzy, nie był tego świadomy, takie informacje do nas po prostu nie docierały. Dziś wiemy, że Albert Goldman to zwykła kreatura, specjalizująca się w znieważaniu, poniżaniu, wykpiwaniu, wyszydzaniu najbardziej znanych osobowości przemysłu muzycznego. Z tego uczynił swoje rzemiosło - sposób zarabiania na życie i budowania wokół siebie rozgłosu.

Goldman wprost alergicznie nie znosił Elvisa. Nawet w Wikipedii można przeczytać "rewelacje zawarte w książce okazały się niemiarodajne z uwagi na żywą niechęć jaką pałał on do Presleya". Z pozoru wydawałoby się, że to autor obiektywny, ponieważ słynął z wielości przeprowadzanych wywiadów w ramach gromadzenia materiałów do książek i opracowań. Lecz wiemy już, że nie o rzetelność w tym chodziło, tylko o ewentualną linię obrony. Chciał być przygotowany i zabezpieczony na wypadek pozwów o zniesławienie i różnych ataków podważających jego chore, wyssane z palca tezy, będące jawnymi, planowymi kłamstwami, poczynionymi z pełną premedytacją. Jeszcze za jego życia zaczęły szerokim strumieniem wypływać wyrazy oburzenia i zniesmaczenia od rozmówców, którym w usta włożył słowa, w znaczeniu, którego wcale nie użyli (stosował manipulację interpretacji wypowiedzi, zmieniając jej sens, na taki jaki chciał uzyskać do swoich niecnych celów).

Nie oszczędził nawet Johna Lennona, którego dla odmiany uwielbiał. W zasadzie o nikim nie napisał nic bardziej pozytywnego niż negatywnego. Wszystkich szkalował jak tylko mógł, na tyle na ile zdolna była wytworzyć jego chora wyobraźnia, inspirowana żądzą pieniądza (chciwością) i rozgłosu. 

str. 3 (pośrodku)
"Informacje i wiadomości zawarte w tej książce, pochodzą głównie z artykułów i doniesień agencyjnych, prasowych, radiowych i telewizyjnych, częściowo książkowych i filmowych, chociaż te – zwłaszcza przed śmiercią Elvisa, były u nas bardzo skąpe a czasami wręcz mylne lub nieprawdziwe."
Chciałabym zwrócić waszą uwagę szczególnie na to zdanie autora. Mówi o skąpych i nierzetelnych źródłach, z których wszyscy czerpaliśmy kiedyś wiedzę o Elvisie. Tak naprawdę dopiero dziś, w dobie internetu i dużo większych możliwości w pozyskiwaniu źródeł, wymianie informacji, komunikacji  możemy ją weryfikować, choć ciągle jest to szukanie igły w stogu siana.

str. 4 (u góry)
"I nagle ten świat zatrząsł się i zakołysał (rock & roll), a wszystko potoczyło się z szybkością i hałasem spadającej lawiny kamieni. Z głośników radiowych popłynęła charakterystyczna, gardłowa, wibrująca muzyka i ze zdumieniem stwierdzono, że nie pochodzi ona z gardła czarnego wykonawcy, lecz osiemnastoletniego, białego chłopaka z Południa, ubranego w skórzane spodnie, zwężone w kostkach, przyozdobione żółtymi lampasami, noszącego kraciastą koszulę i zamszowe buty z klamerkami."
Piękne zdanie, idealnie oddające rolę Elvisa w zniesieniu "muzycznej segregacji rasowej" na antenie radia, telewizji i estrady...

I znowu autor pisze: "ubranego w skórzane spodnie, zwężone w kostkach, przyozdobione żółtymi lampasami, noszącego kraciastą koszulę i zamszowe buty z klamerkami'. Coś sobie autor źle utrwalił, pewnie z winy wadliwego źródła. Czy Elvis w latach pięćdziesiątych miał w ogóle takie spodnie, nie wiem. Moim zdaniem nie, mówię tak w oparciu o tysiące fotografii z tamtego okresu, a także źródła pisane, chociaż mam świadomość, że to nie przesądza sprawy. Zapewne chodzi o spodnie materiałowe, nie skórzane (!), które Elvis uwielbiał w tamtym czasie, zwężane w kostkach i z wysokim pasem, ale bardzo szerokie na całej długości nogawek. Pisałam już o tym jak się ubierał w latach pięćdziesiątych, odsyłam do postu "Ubiór Elvisa Presleya i jego sceniczne kostiumy - jumpsuity", gdzie są też zdjęcia Elvisa w tych spodniach. Kolory lampasów były różne, na co dzień zwykle jasne, jaskrawe halogeny, ale na scenę zakładał głównie spodnie z lampasami typu smokingowego (w kolorze spodni, ale z błyszczącego materiału, z połyskiem, szerokości około 2 cm).

* * *

Każda część jest zakończona wyszczególnieniem rozdziałów, a ich numery opatrzone kolorowym podświetleniem. Te, które są omawiane w danym poście, na żółto, a te omówione już wcześniej, na niebiesko. Rozdziały bez podświetleń omówiono w późniejszych postach. Spójrzcie sobie za każdym razem na tą listę, bo nie zawsze będzie zachowana kolejność rozdziałów.  

[1]  000  Tytuł
[1]  000  Spis rozdziałów
[2]   00  Wstęp
[1]    0  Prolog: Rock and Roll - moda, szaleństwo, czy sztuka?
[3]    1  Najdłuższy powrót
[4]    2  Narodziny legendy
[5]    3  Wulkan drzemiącej tęsknoty i skrywanych marzeń
[6]    4  Elvis, jakim byłeś naprawdę?
[7]    5  Midas XX wieku - Tom Parker
[8]    6  Powroty
[9]    7  Czar powodzenia
[10]   8  Król nie żyje
[10]   9  Priscilla
[11]  10  Ewangelia Elvisa
[11]  11  On zdzierał serca
[12]  12  Na fali biznesu zwanego Elvis Presley
[13]  13  W aureoli nieśmiertelności
[14]  14  Eksplozje podłego świata
[15]  15  Kres w dolinie spokoju
[16]  16  Takim go kochano
[16]  17  Pigułkowe coctaile
[16]  18  On stworzył młodzież, ona go pokochała
[17]  19  Epilog - symbol epoki
[17]  20  Fakty, plotki i ciekawostki
[18]  21  Złote płyty Elvisa
[18]  22  Występy w latach 1953-1961
[18]  23  Trasy turniejowe
[18]  24  Dyskografia - longplaye Elvisa
[18]  25  Filmy z Elvisem
[17]  26  Miscellanea
[1]   27  LITERATURA
[1]   28  Nota autorska