wtorek, 3 października 2017

Legenda i rzeczywistość ... {16}

Kilka lat temu trafiłam na niepublikowaną dotąd tradycyjnym drukiem (na papierze) książkę "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", napisaną przez Jacka Walczyńskiego, jednego z fanów Elvisa Presleya. Czytając ją, początkowo targały mną skrajne odczucia, z przewagą tych negatywnych, co było spowodowane wielością błędów merytorycznych. Nie mogłam pojąć, jak wieloletni fan Elvisa, łowiący każdą wzmiankę o Presleyu (co ewidentnie widać w treści), szczerze zainteresowany twórczością i życiem naszego bożyszcze, będący pod niekłamanym wrażeniem artysty, stworzył dokument naszpikowany fałszywymi informacjami, niczym baba wielkanocna bakaliami! Z tego powodu nie dałam rady przeczytać całości za pierwszym podejściem, zbyt wiele nerwów mnie to kosztowało. Była, złość, irytacja, żal, tęsknota, łzy wzruszenia, sentymentalna podróż, zachwyt, rozpacz ..., bo choć ilość błędów dyskredytuje ten tekst jako "elementarz" dla początkującego lub nieobeznanego z biografią Elvisa fana, to zawiera też wiele prawdziwych informacji z życia naszego idola, ważnych i ciekawych z punktu widzenia biograficznego. Zaczęłam gorączkowo poszukiwać namiarów na autora, bezskutecznie. Chciałam na świeżo, póki jeszcze mam w pamięci treść książki, porozmawiać o niej z jej twórcą.

Co wieczór czytałam kolejne rozdziały, aż po kilku dniach miałam pierwsze czytanie całości za sobą. Dalej szukałam kontaktu z autorem, lecz nie znalazłam. Minął pewnie z miesiąc, gdy zasiadłam ponownie do lektury. Zawsze tak robię, z każdą książką, czy artykułem o Elvisie. Czytam po wielokroć, tak długo, aż przestanę na nowo odkrywać wagę niektórych słów i wszelkich informacji, jakie wcześniej wydawały mi się tylko tłem opowieści, nie dostrzegłszy pierwej ich głębszego znaczenia.

Właśnie wtedy moje wzburzenie zamieniło się w chwile refleksji. Dostrzegłam w tym dokumencie niebywałą i niepowtarzalną wartość historyczną. To chyba pierwsza retrospekcja w historii milionów słów jakie kiedykolwiek napisano lub wypowiedziano o Presleyu, właściwie jej wycinek, ograniczony do polskiego podwórka (polskojęzycznej prasy, głównie). Zawsze ubolewam jak bardzo zniekształcony wizerunek Elvisa został zaimplementowany w polskim narodzie, lecz gdy przeczytamy tę książkę, zrozumiemy dlaczego. My fani, żywo zainteresowani dotarciem do prawdy, ciągle szukamy, czytamy, porównujemy, analizujemy każdy materiał jaki znajdziemy, dzięki czemu docieramy do tej prawdy. Przypadkowe osoby, trafiając na różne dziwne treści i informacje, po prostu przyjmują do wiadomości to, co przeczytały lub usłyszały w mediach (kiedyś tylko radio, TV, gazety). Ta książka, napisana w oparciu o materiały dostępne ówcześnie, idealnie ukazuje skąd wziął się ten nieprawdziwy obraz Elvisa Presleya w Polsce. Aż chciałoby się wylać wiadro pomyj na tych wszystkich dziennikarzy, redaktorów, publicystów itp., odpowiedzialnych za te wszystkie zniekształcone treści, rozmijające się z faktami, a w konsekwencji fałszywy, bardzo niepełny i mocno zakłamany obraz Elvisa Presleya w Polsce. Niestety, w tamtych czasach wszyscy poruszaliśmy się po omacku, ludzie mediów czy niezależni autorzy także. Nie było internetu, ani dostępu do innych materiałów o Elvisie. Dziś możemy zamówić sobie książkę w dowolnym języku, z drugiego końca świata, wtedy nie szło nawet ustalić jakie pozycje ukazują się na innych, obcych rynkach, o audycjach radiowych, programach telewizyjnych, artykułach prasowych poświęconych Presleyowi nawet nie wspominając.

Podczas czytania "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", w mojej głowie zrodził się pewien projekt, którego na razie nie wyjawię, ponieważ najpierw wymaga on konsultacji z autorem. Na razie ograniczę się do zaprezentowania treści tej książki, a pod kolejnymi rozdziałami postaram się dodać małe omówienie, odnoszące się do konkretnych zapisów.

Polecam lekturę książki tylko tym, którzy mają dość dobrze ugruntowaną wiedzę o Elvisie Presleyu, a zdecydowanie odradzam pozostałym. Nie mieszajcie sobie w głowach, bo utrwalicie sobie całą masę błędnych danych, a wiem z własnego doświadczenia, jak trudno potem pozbyć się tej wiedzy z pamięci i zastąpić ją nową, poprawną. Natomiast dla tych pierwszych, to wspaniały przegląd historyczny, warty prześledzenia, aby sobie uświadomić jakie bohomazy na temat Elvisa Presleya podawano do publicznej wiadomości w Polsce przez lata. To oczywiście trwa nadal, nic się w tej materii nie zmieniło, wszyscy gonią za wierszówką, a dziennikarska rzetelność, to już tylko puste słowa, przeżytek, szczytna idea zamierzchłych czasów.

Uważam, że pan Jacek Walczyński wykonał fantastyczną pracę, dlatego warto rozpowszechnić tutaj ten materiał, acz z drobnymi uzupełnieniami, wyjaśnieniami i korektami. Takie rzeczy nie powinny trafiać do szuflady, zwłaszcza na naszym skromnym, polskim rynku dla fanów Elvisa Presleya, gdzie każda pozycja ma znaczenie.

P. S.
Powyższa treść będzie poprzedzała każdy odcinek cyklu, tak aby czytelnik trafiając, na któryś ze środkowych odcinków, nie musiała szukać co to za tajemniczy materiał i z jakiej całości wyrwany. :)

* * *

Rozdział szesnasty - "Takim go kochano".

Rozdział siedemnasty - "Pigułkowe coctaile".

Rozdział osiemnasty - "On stworzył młodzież, ona go pokochała".

Uwaga!
Poniższe grafiki, to nie obrazy, tylko bloki tekstowe osadzone w ramkach. W każdym z nich po prawej stronie znajduje się suwak, który pozwoli wam przewijać treść.   

Pod każdą ramką z rozdziałem znajdziecie "UWAGI", w których zawarte są sprostowania i wyjaśnienia do danych i informacji jakie autor zamieścił w tej książce, jeśli są niezgodne z dzisiejszym stanem wiedzy.




UWAGI:

str. 2 (u dołu), str. 3 (u góry)
"Ale przełomowym momentem, kiedy spostrzegł że umie śpiewać, a otoczenie – nieświadomie jeszcze zareagowało na urok jego głosu, był przypadek w kościele. W pewnym momencie, gdy ucichł chór, zaśpiewał nagle sam wzruszającą balladę o starym psie (Old Shep – stary pasterz). W kościele zapanowała konsternacja i w pierwszej chwili oburzenie: „ – jak to, piosenka o psie, w świątyni?!” Wszyscy odwrócili się w jego stronę z piorunami w oczach, lecz w tej samej chwili, z tych samych oczu popłynęły łzy. Śpiewał tak  pięknie i wzruszająco o starym pasterzu, który z ciężkim sercem musi podjąć decyzję i zastrzelić  jedynego wiernego przyjaciela, starego, chorego psa. Wszystkich ścisnęło za gardło, a kiedy kończył ostatnią zwrotkę słowami: „zastrzelcie mnie zamiast niego” pobeczeli się."
Przyznam, że mam dylemat. Nigdy wcześniej nie spotkałam tej historii w dokumentach biograficznych Elvisa. W związku z tym nie wiem, czy polega na fakcie, czy autor oparł się na jakimś błędnym źródle, które aż tak bardzo przeinaczyło inną, bardzo podobną historię - występ Elvisa na festynie Mississippi-Alabama Fair & Dairy Show w East Tupelo, gdzie również śpiewał tęże piosenkę.

str. 4 (pośrodku)
"Brat Elvisa, Jesse Garon zmarł wkrótce po urodzeniu i matka całą swą miłość i czułość przelała na jedynaka."
Jesse Garon nie zmarł wkrótce po urodzeniu, tylko urodził się już martwy. Ponownie autor podaje błędnie tę informację.

str. 4 (u dołu)
"Mimo słoniowatych nóg, potężnych łap, pyzowatych policzków i sylwetki boksera, Elvis jak gdyby nie stąpał po ziemi lecz, unosił się nad nią jak ptak – słodki brutal, swego rodzaju nieokrzesany geniusz, przybysz z obcej planety odziany w skórę i stal, który przez dwadzieścia kilka lat wzbudzał histerię zachwytów nie bardzo wiedząc dlaczego i nie bardzo mając na to ochotę."
Matko, co to jest?! Chyba jakaś przenośnia, a nie charakterystyka fizjonomii Elvisa, którego ciało i sylwetkę przyrównywano do boskiego Adonisa, opiewanego od rzeźbiarzy po poetów, ówczesnych i współczesnych? No proszę, w dodatku jeszcze kretyn (!), który "wzbudzał histerię zachwytów nie bardzo wiedząc dlaczego i nie bardzo mając na to ochotę". :) Mam czasem wrażenie, że autor fragmenty pisał pod wpływem dużego stężenia jakichś używek. Elvis był bardzo świadomym artystą. Doskonale wiedział dlaczego i za co jest wielbiony. Wbrew temu co pisze autor, miał na to wielką ochotę, po to żył i po to tworzył. Uwielbienie fanów było jego motorem napędowym, potwierdzeniem, że osiągnął to, czego pragnął już od dzieciństwa - uszczęśliwiać ludzi. Rick Stanley w "Pułapce" pisze, że Elvis od dziecka starał się żyć dla innych, poświęcając siebie, co stało się wkrótce dla niego pułapką, bo choć wypełnił swoją misję, to był jak śliczny ptak, o pięknym głosie, uwięziony w klatce (sława ograniczyła już na zawsze jego wolność, stał się jej zakładnikiem, niewolnikiem). Warto też przytoczyć jak czasem prosił na koncertach o zapalenie świateł, by mógł zobaczyć swoich fanów, swoją publiczność, ich twarze wyrażające miłość, uwielbienie, zachwyt, zadowolenie, szczęście, mistycyzm (tak, to nie jest pomyłka, wielu fanów przyrównywało jego koncerty i relacje z publicznością do mistycznych spotkań, uduchowionych, wzruszających, pełnych ciepła, wzajemnej miłości i oddania). Producentka programu „Elvis In Concert” (1977), Annette Wolf, powiedziała kiedyś: "Dla nich Elvis był królem, bohaterem, bogiem, wszystkim dobrym, co ich w życiu spotkało". Joe Guercio, dyrygent orkiestry swojego imienia, która towarzyszyła Elvisowi podczas występów od 1970 roku do samego końca, w jednym z wywiadów powiedział:
"Grałem na scenie z wieloma gwiazdami i nie chce tu nikogo postponować, ale to nie ta klasa, co Elvis. Jezu Chryste! To było doświadczenie nie z tej ziemi! (...) Jeśli jednak mówimy o wyjściu na scenę i potrząśnięciu publicznością, to Elvis nie miał sobie równych i drugiego takiego już nigdy nie będzie. Te emocje na widowni ... coś niewiarygodnego." 
Jerry Hopkins, w książce "Elvis. Król rock'n'rolla", opisuje wygląd publiki w International Hotel w Las Vegas, po pierwszym występie Elvisa (31 lipca 1969 roku) od przerwy w występach, spowodowanej kręceniem filmów w Hollywood:
"Po czterdziestu minutach od rozpoczęcia show, publiczność była nie do poznania - fryzury w nieładzie, przekrzywione krawaty, wszyscy zlani potem. (...) sala przypominała miejsce orgii albo co najmniej apogeum spotkania odnowy wiary zielonoświątkowców."
Czy te cytaty pasują do człowieka, "który przez dwadzieścia kilka lat wzbudzał histerię zachwytów nie bardzo wiedząc dlaczego i nie bardzo mając na to ochotę"?

str. 4 (u dołu), str. 5 (u góry)
"Elvis Presley pozostał jednak prostym i skromnym człowiekiem do końca. Oczywiście w uwzględnieniu skali jego ogromnych możliwości i wielomilionowego bogactwa. Należy tylko podziwiać jego niezwykłą odporność psychiczną(!), która pozwoliła mu nie tracić równowagi z chwilą gwałtownego przeniesienia do „innego wymiaru” –  bo tylko tak można nazwać niespodziewane znalezienie się na samym szczycie popularności."
Następny akapit i zupełnie coś innego. Mam wrażenie, że autor przelewa nieswoje myśli na papier i w zależności od kogo one pochodzą i jakie było nastawienie danej osoby do Elvisa, takie tezy, opinie i stwierdzenia, co sprawia wrażenie, że autor nie wie co pisze, przecząc co chwilę sobie samemu.

str. 5 (u dołu)
"Absolutny rekord świata to nagrania Elvisa do 1983 roku sprzedano ich łącznie ponad trzy miliony egzemplarzy;"
Trzy miliony do 1983 rok?! Tyle płyt to Elvis miał sprzedanych pod koniec 1954 roku lub na początku 1955 roku, jakoś tak, dokładnie już nie pamiętam. Kolejny raz autor podaje jakieś dziwne informacje na temat sprzedanych płyt Elvisa, a do tego każda kolejna niespójna z poprzednią.



UWAGI:

str. 1 (u góry)
"Już w dwa lata po śmierci Elvisa rozpoczęły się spekulacje na jej temat. Główną winą obarczano osobistego lekarza Elvisa, doktora Zarchosa (George'a) Nichopoulosa, zwanego także „dr Feelgood” lub „dr Nick”,"
Spekulacje rozpoczęły się od razu, praktycznie od momentu, gdy podano informację o śmierci Elvisa. Natomiast co do rzekomej greckiej wersji imienia George jako "Zarchos", to raczej jakiś błąd, nie istnieje takie imię. George po Grecku to "Gregorios". Nie wiem skąd autor wziął sobie tego "Zarchosa".

str.1 (pośrodku)
"(...) „dr Nick" przepisywał Elvisowi niekontrolowane ilości leków uspakajających i pobudzających oraz że w ogóle nie kontrolował ich spożycia."
Tutaj już nie wiadomo co jest prawdą. Bo choć wiele źródeł podaje, że Elvis zażywał sporo leków według własnego uznania, to równie wiele przedstawia fakty świadczące, że wszystko było pod pełną kontrolą, a zwłaszcza te leki, które tego wymagały. Elvis nie dostawał takich leków do samodzielnego stosowania. Rozpiskę jak i kiedy mu je podać miała pielęgniarka mieszkająca na stałe w Graceland. To właśnie jej Nichopoulos dawał przygotowane, zamknięte i opisane koperty z lekami. O odpowiedniej porze przychodziła i podawała je Elvisowi, zwykle poprzez ochroniarzy, którzy w danym momencie mieli akurat dyżur (gdy Elvis spał, jeśli był na nogach, to jemu bezpośrednio). Tak było także tego feralnego dnia. Znamy to wszystko z opisów. Ostatnią porcję przed 9 rano, przyniosła mu osobiście ciotka Delta Mae, gdyż nie mogła nigdzie znaleźć dyżurnych tej nocy bodyguardów. Jednym z nich był wtedy Rick Stanley, co sam potwierdza w swojej książce "W pułapce". To on był tej nocy wyznaczony do pilnowania Elvisa, a zatem i podawania mu leków. Z pokorą przyznaje w swojej książce, że nawalił. Kiedy Elvis po czwartej rano udał się do swojej sypialni (wcześniej rozmawiali o Bogu, Ginger, książce Westów i Hablera i mającej się zacząć trasie koncertowej), odesłał go mówiąc "Rick, nie będziesz mi już dziś potrzebny". Rick wówczas był narkomanem, z czym ukrywał się przed Elvisem (bo Elvis nie tolerował ludzi, którzy sięgali po tzw. twarde narkotyki i zaraz wywalał ich z pracy), dlatego zamiast położyć się za garderobą Elvisa w pokoju dyżurnych bodyguardów, schował się gdzieś na dole w jakimś pomieszczeniu obok kuchni, wziął działkę i zasnął.

W październiku i listopadzie, o ile dobrze pamiętam, przeprowadzono testy toksykologiczne, między innymi na zawartość narkotyków i leków niebezpiecznych, z pobranych od Elvisa organów i próbek zawartości żołądka, w trzech niezależnych ośrodkach. W oświadczeniach końcowych podano, że zawartość substancji obcych w organizmie w chwili zgonu, była całkowicie zgodna z lekami, które uzasadnienie stosował. Padło nawet zdanie, że była zbyt mała w stosunku do chorób jakie posiadał i jakie w związku z tym powinien przyjmować medykamenty.

str. 1 (u dołu)
"(...) twierdzono że prawdziwe wyniki sekcji zwłok zostały zatajone."
Zostały oficjalnie utajnione na pięćdziesiąt lat, do 2037 roku. Zresztą zgodnie z prawem, na wniosek rodziny, choć to nie rodzina zażądała tego jeszcze w szpitalu, tylko Ed Parker (o ile dobrze pamiętam). Sam podjął taką decyzję, a dopiero później przekonał rodzinę żeby tak to pozostawić, co też jest zagadkowe (na przykład Vernon był za otwartością, żeby ukrócić wszelkie spekulacje).

str.1 ( u dołu)
"Żądni sensacji dziennikarze donosili na łamach prasy, że tuż po śmierci Elvisa usunięto z jego szafek olbrzymie ilości fiolek, zastrzyków i pigułek będących przyczyną wciągnięcia Elvisa w nałóg. Ustalili także, że w chwili śmierci ważył 110 kilogramów."
Dziennikarze mieli w połowie na pewno rację. Pokój Elvisa wysprzątano natychmiast na błysk, co potem przyczyniło się do różnych spekulacji, ale to zbyt obszerny temat, by go teraz rozwijać. Jeśli chodzi o wagę Elvisa, w zależności od źródła wiemy, że w ostatniej dobie Elvis ważył między 114 a 118 kilogramów. Jednym ze źródeł jest skrócony protokół z sekcji zwłok, innym zapiski z Graceland (w związku z dietą, jaką Elvis przechodził przed trasą, był ważony kilka razy dziennie), a także dane jakie podaje Rick Stanley w swojej książce "W pułapce" (zdaje się, że był przy ostatnim ważeniu Elvisa, czy nawet sam go ważył tej nocy, już nie pamiętam). Natomiast ciało po sekcji, które trafiło do zakładu pogrzebowego ważyło już tylko 77 kg (dane medyczne), kolejny powód do spekulacji. 



UWAGI:

str. 2 (u dołu). str. 3 (u góry)
"Skok jakiego dokonał Elvis Presley w hierarchii wartości ze społecznych dołów na szczyt artystycznego i finansowego establishmentu był tak szybki, że Elvis nigdy nie pozbył się kompleksu nieśmiałości, niedowartościowania, zagubienia w świecie. W tym też należy upatrywać jego późniejsze załamania i depresje psychiczne. Nawet pod koniec życia, niejednokrotnie musiano niemal wypychać go na estradę tak jak podczas pierwszych lat kariery.
Z tego też powodu często uważany był za „dzikusa i odludka”. Stąd też wywodziły się jego zmienne nastroje, niepewność, chęć ucieczki od ludzi, ustawiczna potrzeba akceptacji i posłuszeństwa wobec dziwacznych pomysłów sprytnego lecz cynicznego i zachłannego „Pułkownika” Toma Parkera."
To nie w tym leży rzecz. Elvis po prostu taki był, grzeczny, nieśmiały, dobrze wychowany i takim pozostał do końca. Nie każdy zmienia się o 180 stopni po osiągnięciu wielkiego sukcesu. Suzu Doke, jedna z jego najgorętszych japońskich fanek, która przyjechała na cały miesiąc do USA w 1972 roku, oglądać Elvisa podczas Sezonu 7 w Las Vegas, po kilkuminutowym spotkaniu z Elvisem powiedziała piękne zdanie, które idealnie charakteryzuje tego artystę: "Kochał fanów! Był supergwiazdą na scenie, ale w swojej garderobie był super miłą, skromną i dziecięco niewinną osobą". I wiemy, że to było szczere, taki właśnie był, tu nie ma mowy o żadnym krygowaniu się.

Poza tym ta jego wieczna trema, której nigdy się nie wyzbył jest oceniana przez fachowców jako dowód prawdziwej wielkości artysty, ponieważ świadczy o tym, że nigdy nie popadł w rutynę, a każdy koncert, występ, publiczność traktował wyjątkowo i poważnie, z wielkim szacunkiem, jakby to był jego pierwszy pobyt na scenie, od którego ma zależeć całe jego przyszłe życie. Zresztą to nie jest takie proste, Elvis w tej materii był bardzo złożony, cechował go pewien skrajny, dwubiegunowy dualizm reakcji. Z jednej strony był niesamowicie grzeczny, usłużny, skromny, bojaźliwy i nieśmiały, z drugiej zaskakująco odważny, nieugięty, bezkompromisowy, dążący do celu nie cofając się przed żadnymi przeciwnościami losu, pokonując je swoim heroizmem, męstwem i charyzmą.

W drugim akapicie autor też to źle tłumaczy. Posłuszeństwo wynika z głębokiego wpojenia mu  przez Gladys (jego matkę), jeszcze w dzieciństwie, prawie bezkrytycznego szacunku do ludzi starszych, a także wysokiej kultury (grzeczności, poważania innych, zasad savoir vivre itp.). Każdy z nas miewa zmienne nastroje, to naturalne, tak jesteśmy ukształtowani psychologicznie jako gatunek, więc nie wymagajmy od Elvisa by był inny niż cała reszta populacji. Jego izolacja od ludzi to bardziej złożona sprawa. Elvis po osiągnięciu spektakularnej sławy był skazany na dwie grupy ludzi, swoje najbliższe otoczenie lub jemu podobnych, którzy też odnieśli sukces artystyczny i byli powszechnie znani. I tutaj dochodzimy do sedna. Najbliższe otoczenie kumpli z Memphis Mafii dobre było jako towarzystwo do bardziej przyziemnych rozrywek, jak gra w piłkę, squasha, karty, rajdy motocyklowe, jazda konna, wypady na wrotki, do lunaparku, wygłupy, żarty, oglądanie filmów, poplotkowanie o dziewczynach, czy samochodach itp., ale nie do dyskusji na setki tematów jakie interesowały oczytanego i ciekawego wszystkiego Elvisa, który naprawdę zaskakiwał swoją wiedzą i jej wszechstronnością. Na ambitniejszą rozrywkę nie mógł też liczyć w gronie artystów, którym w zdecydowanej większości życie poza sceną upływało na chlaniu, ćpaniu, hazardzie, orgiach i knuciu wzajemnych intryg. Stąd jego izolacja. Wolał oddać się czytaniu, słuchaniu muzyki, czy oglądaniu TV w zaciszu swojej samotni (sypialni, jedynego miejsca azylu, bo choć miał wielką posiadłość, tylko tam nie każdy i nie zawsze miał wstęp), gdy miał już dość zewnętrznego świata, niż błaznować w gronie Memphis Mafii, czy staczać się na samo dno z resztą showbusinessowego światka, wbrew swoim zasadom i wierze, którym hołdował i był wierny od dziecka po kres swoich dni (np. nie pił alkoholu, nie używał narkotyków, nie tolerował hazardu). To tak w bardzo wielkim skrócie.

str. 3 (pośrodku)
"Młodzieńczość, żywiołowość, rytmikę, dynamizm, seks zastąpiły później inne elementy. Sentymentalizm, religijność, wzorowa postawa obywatelska, luksusowa samotnia, filantropia. Dorosła Ameryka odetchnęła. Idol pozostał idolem, ale przestał być niebezpieczny – chociaż stał się legendą w przeświadczeniu i podświadomości całego pokolenia."
I kolejne dorabianie ideologii. Nic niczego nie zastąpiło. Zawsze był wzorowym obywatelem (był uczony przez matkę szacunku do Prezydenta, wszelkich instytucji państwowych i mundurowych), na wskroś religijnym człowiekiem (tak bardzo, że w 1966 roku prawie nie wstąpił do klasztoru, wszystko już było przygotowane), a i filantropem był od samego początku, jeszcze gdy sam był na dorobku, można nawet powiedzieć, że już jako dziecko (znamy przykłady, jak to każdą zabawkę, którą dostał, zaraz wydawał innemu dziecku). W samotność uciekał z przymusu, z braku innych możliwości, o czym pokrótce wspominałam już wyżej, a także z uwagi na ból i cierpienie z powodu coraz gorszego stanu zdrowia. 

* * *

Każda część jest zakończona wyszczególnieniem rozdziałów, a ich numery opatrzone kolorowym podświetleniem. Te, które są omawiane w danym poście, na żółto, a te omówione już wcześniej, na niebiesko. Rozdziały bez podświetleń omówiono w późniejszych postach. Spójrzcie sobie za każdym razem na tą listę, bo nie zawsze będzie zachowana kolejność rozdziałów.  

[1]  000  Tytuł
[1]  000  Spis rozdziałów
[2]   00  Wstęp
[1]    0  Prolog: Rock and Roll - moda, szaleństwo, czy sztuka?
[3]    1  Najdłuższy powrót
[4]    2  Narodziny legendy
[5]    3  Wulkan drzemiącej tęsknoty i skrywanych marzeń
[6]    4  Elvis, jakim byłeś naprawdę?
[7]    5  Midas XX wieku - Tom Parker
[8]    6  Powroty
[9]    7  Czar powodzenia
[10]   8  Król nie żyje
[10]   9  Priscilla
[11]  10  Ewangelia Elvisa
[11]  11  On zdzierał serca
[12]  12  Na fali biznesu zwanego Elvis Presley
[13]  13  W aureoli nieśmiertelności
[14]  14  Eksplozje podłego świata
[15]  15  Kres w dolinie spokoju
[16]  16  Takim go kochano
[16]  17  Pigułkowe coctaile
[16]  18  On stworzył młodzież, ona go pokochała
[17]  19  Epilog - symbol epoki
[17]  20  Fakty, plotki i ciekawostki
[18]  21  Złote płyty Elvisa
[18]  22  Występy w latach 1953-1961
[18]  23  Trasy turniejowe
[18]  24  Dyskografia - longplaye Elvisa
[18]  25  Filmy z Elvisem
[17]  26  Miscellanea
[1]   27  LITERATURA
[1]   28  Nota autorska



9 komentarzy:

  1. Znalazłam ten artykuł o Dolly Parker, bo przypomniałam sobie, że tytuł mówił o jej licznych operacjach plastycznych.
    http://muzyka.onet.pl/pop/dolly-parton-krolowa-country-i-operacji-plastycznych/0148g3

    OdpowiedzUsuń
  2. W komentarzach pod artykułem nie widziałam niczego na temat Elvisa.
    Zresztą o Dolly niedługo się zapomni, a Elvis będzie wieczny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam dalej jest to wyjaśnione (trzeba kliknąć na "pokaż zdjęcia", by otworzyła się reszta artykułu) i tak jak się spodziewałam, znowu przekręcone.
      Napisano "Rok później artystka nagrała utwór "I Will Always Love You" – był to jej pierwszy wielki przebój. Piosenkę chciał zaśpiewać nawet Elvis Presley, ale Parton odmówiła, bo artysta zażądał przepisania na niego połowy praw autorskich do utworu."
      Nie on, tylko Parker! Nie raz Elvis się o to z nim kłócił, bo ten żeby zwiększyć swoją prowizję wymuszał na autorach różne rzeczy.

      Usuń
  3. Nie kojarze watku o klasztorze w 66. Mozesz Danusiu rozwinac? Wiem ze mial dosc nagrywania zlych piosenek i nie widzial wyjscia. Przytyl. Przestal nagrywac. To bylo okolo 65-66 roku. Potem album gospel i powrot do zycia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzysiu, pogubiłam się w swoich notatkach (stąd ten blog właśnie), a nie chcę pisać szczegółowo o czymś czego nie jestem pewna. W przyszłości będzie o tym post. Znalazłam tylko krótki fragment, w którym o tym kiedyś komuś w skrócie pisałam.

      Wszystko zaczęło się od pewnego zdarzenia. W marcu 1965 roku, wraz ze swoim orszakiem (w kilka samochodów), Elvis przemierzał pustynię Arizony w drodze do Hollywood, gdzie miały się rozpocząć zdjęcia do filmu „Harum Sacrum”. Zwykle rozmowny, tym razem nie mówił dużo, jak sam powiedział, gdy wyruszali: „Muszę pobyć z dala od wszystkich, by rozważyć coś ważnego w sobie” i zabrał do samochodu tylko Larrego Gellera, który z Elvisem zawsze rozumiał się bez słów (mentalnie byli bardzo podobni). Elvis wiedział, że jeśli poprosi Larrego by milczał, bo chce sobie coś przemyśleć, to ten się w pełni dostosuje.

      Byli w okolicy Flagstaff i zbliżali się do wzniesień sławnego San Francisco, leżącego na ziemiach Indian Hopi. Już zmierzchało. Kiedy Elvis spojrzał w niebo niespodziewanie zawołał do Larrego, który mu towarzyszył: „Patrz człowieku! Widzisz to co ja?! Co Józef Stalin robi w tej chmurze?”. Faktycznie, twarz Stalina uformowana z chmur była bardzo wyraźna, tak bardzo, że nie szło pomylić jej z nikim innym. Zjechali na pobocze. Elvis ruszył w głąb pustyni wołając by Larry podążył jego śladem. Gdy Geller go dogonił, Elvis wpatrywał się w chmury, a łzy toczyły się po jego policzkach.

      ”To się wydarzyło.” – stwierdził obejmując przyjaciela i dodał - „Myślę, że Bóg próbował mi coś powiedzieć o mnie samym i pamiętam jak kiedyś powiedziałeś: »To nie jest coś w głowie. To ma związek z sercem.«”, po czym zwrócił się do Boga słowami - „Boże, zrzekam się mego ego. Oddaję całe moje życie Tobie”.

      I wtedy stała się rzecz znamienna, twarz Stalina rozmazała się, a chmura przekształciła się w oblicze Jezusa.

      Różnie można sobie to tłumaczyć, rzecz wydaje się nieprawdopodobna. Być może był to niezwykły zbieg okoliczności, albo … Bóg faktycznie w ten sposób przemówił do Elvisa. W każdym razie wydarzenie to miało miejsce bezsprzecznie. Potwierdziła to cała jadąca wtedy z Presleyem ekipa (jechali kilkoma samochodami, w pierwszym Elvis z Larrym), a było w niej także dwóch niewierzących ludzi, mocno stąpających po ziemi, zwłaszcza Joe Esposito (jak określił biograf).

      W sumie chyba właśnie to zdarzenie przesądziło o decyzji Elvisa. Chociaż już wcześniej przebąkiwał o klasztorze, ale bardziej w takim samym kontekście jak zwykle, kiedy mówił, że gdyby nie został piosenkarzem, to może zostałby kaznodzieją i głosił słowo boże lub wstąpił do klasztoru by być bliżej Pana.

      I dalej już nie pamiętam czy był to jeszcze 1965 rok czy już 1966, nie wiem też o jaki klasztor chodziło. W każdym razie Elvis poczynił pewne kroki w tym kierunku. Był na kilku rozmowach, a nawet spędził tam chyba z miesiąc (ile czasu, też już nie pamiętam, muszę odszukać materiał). W zasadzie można powiedzieć, że został przyjęty, mógł przybyć w dowolnym momencie (chodziło o to by pozamykał sprawy zawodowe, przede wszystkim zakończył kontrakty filmowe). Rozmawiał o tym też z innymi duchownymi z Memphis, z którymi utrzymywał kontakty.

      I teraz nie pamiętam, czy któryś z tych zaprzyjaźnionych duchownych z Memphis, czy z klasztoru (bo był z nimi w stałym kontakcie), do którego miał iść odbył z nim kilka rozmów i odwodził go od tego postanowienia.

      W końcu Elvis dał się przekonać, że chyba nie taką misję wyznaczył mu Pan Bóg (co sugerował wcześniej w rozmowach ksiądz) i doszedł do wniosku, że skoro Bóg obdarzył go talentem wokalnym, to widocznie dlatego żeby za jego pomocą głosić słowo boże, poprzez pieśni gospel, czy wskazując drogę do Boga wszystkim swoim fanom w formie pogadanek, czynienia dobra itp.

      Usuń
  4. No właśnie, dlatego nacisk na gospel. Parker nie chciał o tym słyszeć, ale w latach 60. Elvis powoli zaczął się mu stawiać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja tą historię znam ze Stalinem i Jezusem.
    Ale równie dobrze wszyscy mogli być pod wpływem środków odurzających. Z nudów robili wiele głupot. Może było tez tak jak mówisz ale w przypadku Elvisa skupiam sie na jego muzyce.
    Nie mam żadnej wzmianki o klasztorze z tego okresu - po tej wizji... tym bardziej, dlatego mnie zaskoczyłaś.
    Myślę że może jedynym wytłumaczeniem mogła być ucieczka przed karierą, która się łamała i nie widział wyjścia i przed małżeństwem, w którym wiedział że być może popełnił błąd.
    Ale czy rozmawiał z księdzem? On nie chodził do kościołów. Duchownymi? Być może. Nikt o tym nie pisał.
    Larry Geller był spirytualistą. Trochę tez mu w głowie namieszał. NAWET Parker chciał go odsunąc od Elvisa i na troche mu się udało.
    Nic myslę że po tej przemianie czy do niej doszło czy nie, coś jednak musiało być w przemyśleniach Elvisa, że podążył w kierunku gospel i od tego nastąpił jego zwrot również i w świecie muzycznym. Niedługo potem była sesja '66, Guitar Man, ślub, Comeback, Vegas, Tournee.....
    Ale poczekam z cierpliwością aż dokopiesz sie kiedyś do tych notatek:)

    OdpowiedzUsuń
  6. No niestety pisze z pamięci. W każdym razie tego wprost nie powiedziano, że to nastąpiło po tej historii, ale to można wysnuć, bo o ile dobrze pamiętam on zaczął wszystko załatwiać dopiero w lecie i w lecie był też w klasztorze. Zdaje się, że Larry zapytany o chęć wstąpienia Elvisa do klasztoru, powołał się na to zdarzenie z chmurą.

    Parker odsunął Gellera z Graceland, miał zakaz wstępu, ale konferowali z Elvisem telefonicznie. Poza tym Larry przyjeżdżał do Elvisa na plan lub do hotelu i tak się spotykali poza plecami Parkera.

    Może uszło to Twojej uwagi, ale Elvis był w stałym kontakcie z dwoma księżmi w Memphis. O czym rozmawiał? Głównie o Bogu, a gdy chciał iść do klasztoru, to właśnie o tym.

    Elvis gdy był już sławny, to na początku chodził do kościoła. Specjalnie się spóźniali (przychodził z kilkoma osobami) i cichutko zasiadali w ostatnich rzędach. Lecz to niczego nie zmieniło, ludzie i tak go wypatrzyli i po nabożeństwie fani go dopadali. Potem zaczęli wychodzić wcześniej, no to pół kościoła wylatywała za nimi nie czekając na zakończenie. W końcu umówił się z jednym księdzem, że będzie przychodził sam w przebraniu, a potem nie wyjdzie, tylko przed końcem przemknie się do jego prywatnych pomieszczeń. I tak było. Lecz nikt nie pisze jak długo to trwało. W latach 70. musiał całkowicie zrezygnować z nabożeństw, zresztą mówił o tym w jakimś wywiadzie, że tego mu najbardziej brakuje, ale z dwoma księżmi na pewno się spotykał nocami i często były to wielogodzinne rozmowy.

    W 1966 w zasadzie kończyły mu się kontrakty filmowe, nie wiedział, że Parker wpakuje go w następne 3 lata, więc mógł planować inne rzeczy. Zresztą o to się pokłócili ponoć.

    Jego partnerka filmowa w "Loving You", Dolore Heart, w 1963 roku nagle zrezygnowała z kariery filmowej (gdy była w najlepszym momencie tej kariery, film dostał nominację do Złotego Globu) i wstąpiła do zakonu. Zresztą zanim to jeszcze nastąpiło, odrzucała czasem bardzo dobre role, a wybierała te związane z religią, więc już jakieś silne inklinacje w tym kierunku miała. W późniejszych latach Elvis czasem się zastanawiał czy nie iść jej śladem. Chociaż myślę, że kolejność była odwrotna - nie był zainspirowany jej wzorem, w sensie powielania wzorca, tylko się nim "podpierał", tłumaczył, motywował swoją własną decyzję, gdy i jemu zaświtała taka myśl.

    Piszesz: "Myślę że może jedynym wytłumaczeniem mogła być ucieczka przed karierą, która się łamała i nie widział wyjścia i przed małżeństwem, w którym wiedział że być może popełnił błąd." Z pewnością, to były kolejne odważniki na wadze decyzji. Niemniej, od połowy lat 60. do czasu powrotu na scenę miał hopla na punkcie Boga i religii. Być może to wszystko i nuda w Hollywood spotęgowały to wszystko.

    OdpowiedzUsuń

1. --- Najedź kursorem myszy na słowa "Wpisz komentarz" w białej ramce i kliknij.
2. --- Następnie kliknij strzałkę (▼) po słowach "Skomentuj jako:".
3. --- Po rozwinięciu listy wybierz pozycję trzecią "Nazwa / adres URL".
4. --- W polu "Nazwa" wpisz dowolny NICK, którym będzie sygnowany Twój komentarz.
5. --- Po wpisaniu nicka, kliknij w przycisk "Dalej", a następnie w białym polu wpisz treść komentarza.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pola "adres URL" nie wypełniamy, chyba, że ktoś ma swoją stronę i chce ją tu podać.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Instrukcja graficzna tu:
https://elvisownia.blogspot.com/p/nick-w-komentarzu-instrukcja-graficzna.html