poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Legenda i rzeczywistość ... {4}

Kilka lat temu trafiłam na niepublikowaną dotąd tradycyjnym drukiem (na papierze) książkę "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", napisaną przez Jacka Walczyńskiego, jednego z fanów Elvisa Presleya. Czytając ją, początkowo targały mną skrajne odczucia, z przewagą tych negatywnych, co było spowodowane wielością błędów merytorycznych. Nie mogłam pojąć, jak wieloletni fan Elvisa, łowiący każdą wzmiankę o Presleyu (co ewidentnie widać w treści), szczerze zainteresowany twórczością i życiem naszego bożyszcze, będący pod niekłamanym wrażeniem artysty, stworzył dokument naszpikowany fałszywymi informacjami, niczym baba wielkanocna bakaliami! Z tego powodu nie dałam rady przeczytać całości za pierwszym podejściem, zbyt wiele nerwów mnie to kosztowało. Była, złość, irytacja, żal, tęsknota, łzy wzruszenia, sentymentalna podróż, zachwyt, rozpacz ..., bo choć ilość błędów dyskredytuje ten tekst jako "elementarz" dla początkującego lub nieobeznanego z biografią Elvisa fana, to zawiera też wiele prawdziwych informacji z życia naszego idola, ważnych i ciekawych z punktu widzenia biograficznego. Zaczęłam gorączkowo poszukiwać namiarów na autora, bezskutecznie. Chciałam na świeżo, póki jeszcze mam w pamięci treść książki, porozmawiać o niej z jej twórcą.

Co wieczór czytałam kolejne rozdziały, aż po kilku dniach miałam pierwsze czytanie całości za sobą. Dalej szukałam kontaktu z autorem, lecz nie znalazłam. Minął pewnie z miesiąc, gdy zasiadłam ponownie do lektury. Zawsze tak robię, z każdą książką, czy artykułem o Elvisie. Czytam po wielokroć, tak długo, aż przestanę na nowo odkrywać wagę niektórych słów i wszelkich informacji, jakie wcześniej wydawały mi się tylko tłem opowieści, nie dostrzegłszy pierwej ich głębszego znaczenia.

Właśnie wtedy moje wzburzenie zamieniło się w chwile refleksji. Dostrzegłam w tym dokumencie niebywałą i niepowtarzalną wartość historyczną. To chyba pierwsza retrospekcja w historii milionów słów jakie kiedykolwiek napisano lub wypowiedziano o Presleyu, właściwie jej wycinek, ograniczony do polskiego podwórka (polskojęzycznej prasy, głównie). Zawsze ubolewam jak bardzo zniekształcony wizerunek Elvisa został zaimplementowany w polskim narodzie, lecz gdy przeczytamy tę książkę, zrozumiemy dlaczego. My fani, żywo zainteresowani dotarciem do prawdy, ciągle szukamy, czytamy, porównujemy, analizujemy każdy materiał jaki znajdziemy, dzięki czemu docieramy do tej prawdy. Przypadkowe osoby, trafiając na różne dziwne treści i informacje, po prostu przyjmują do wiadomości to, co przeczytały lub usłyszały w mediach (kiedyś tylko radio, TV, gazety). Ta książka, napisana w oparciu o materiały dostępne ówcześnie, idealnie ukazuje skąd wziął się ten nieprawdziwy obraz Elvisa Presleya w Polsce. Aż chciałoby się wylać wiadro pomyj na tych wszystkich dziennikarzy, redaktorów, publicystów itp., odpowiedzialnych za te wszystkie zniekształcone treści, rozmijające się z faktami, a w konsekwencji fałszywy, bardzo niepełny i mocno zakłamany obraz Elvisa Presleya w Polsce. Niestety, w tamtych czasach wszyscy poruszaliśmy się po omacku, ludzie mediów czy niezależni autorzy także. Nie było internetu, ani dostępu do innych materiałów o Elvisie. Dziś możemy zamówić sobie książkę w dowolnym języku, z drugiego końca świata, wtedy nie szło nawet ustalić jakie pozycje ukazują się na innych, obcych rynkach, o audycjach radiowych, programach telewizyjnych, artykułach prasowych poświęconych Presleyowi nawet nie wspominając.

Podczas czytania "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", w mojej głowie zrodził się pewien projekt, którego na razie nie wyjawię, ponieważ najpierw wymaga on konsultacji z autorem. Na razie ograniczę się do zaprezentowania treści tej książki, a pod kolejnymi rozdziałami postaram się dodać małe omówienie, odnoszące się do konkretnych zapisów.

Polecam lekturę książki tylko tym, którzy mają dość dobrze ugruntowaną wiedzę o Elvisie Presleyu, a zdecydowanie odradzam pozostałym. Nie mieszajcie sobie w głowach, bo utrwalicie sobie całą masę błędnych danych, a wiem z własnego doświadczenia, jak trudno potem pozbyć się tej wiedzy z pamięci i zastąpić ją nową, poprawną. Natomiast dla tych pierwszych, to wspaniały przegląd historyczny, warty prześledzenia, aby sobie uświadomić jakie bohomazy na temat Elvisa Presleya podawano do publicznej wiadomości w Polsce przez lata. To oczywiście trwa nadal, nic się w tej materii nie zmieniło, wszyscy gonią za wierszówką, a dziennikarska rzetelność, to już tylko puste słowa, przeżytek, szczytna idea zamierzchłych czasów.

Uważam, że pan Jacek Walczyński wykonał fantastyczną pracę, dlatego warto rozpowszechnić tutaj ten materiał, acz z drobnymi uzupełnieniami, wyjaśnieniami i korektami. Takie rzeczy nie powinny trafiać do szuflady, zwłaszcza na naszym skromnym, polskim rynku dla fanów Elvisa Presleya, gdzie każda pozycja ma znaczenie.

P. S.
Powyższa treść będzie poprzedzała każdy odcinek cyklu, tak aby czytelnik trafiając, na któryś ze środkowych odcinków, nie musiała szukać co to za tajemniczy materiał i z jakiej całości wyrwany. :)

* * *

Rozdział drugi - "Narodziny legendy". Sam tytuł mówi wszystko, więc nie wymaga wyjaśnienia, co do samej zawartości. Rozdział napisany trochę chaotycznie, autor nie trzyma się chronologii. Robi wstawki dotyczące innych okresów, lecz o tym nie informuje (wychwycą to tylko osoby znające dość dobrze biografię Elvisa). Wiele faktów myli lub łączy błędnie ze sobą.

Uwaga!
Poniższe grafiki, to nie obrazy, tylko bloki tekstowe osadzone w ramkach. W każdym z nich po prawej stronie znajduje się suwak, który pozwoli wam przewijać treść.   

Pod każdą ramką z rozdziałem znajdziecie "UWAGI", w których zawarte są sprostowania i wyjaśnienia do danych i informacji jakie autor zamieścił w tej książce, jeśli są niezgodne z dzisiejszym stanem wiedzy.
 



UWAGI:

str. 1 (u góry)
"Wkrótce jedno z bliźniąt – Jesse Garon zmarło i wówczas rodzice całą swą miłość przelali na pozostałego przy życiu syna"
Jesse Garon urodził się już martwy. Użycie słowa "wkrótce" sugeruje, że urodził się żywy i żył przez krótki czas.

str. 3 (pośrodku)
"W szkole osiągał mierne wyniki, choć był pilnym i wytrwałym uczniem."
Faktycznie niezmiernie mało jest informacji na temat czasów szkolnych Elvisa w Tupelo i Memphis. Rozpracowywałam już ten temat bardzo dogłębnie, czego efektem jest post "Edukacja szkolna Elvisa". Z moich ustaleń wynika coś zgoła odmiennego. Elvis nie był prymusem, ale uczył się całkiem dobrze. Zawsze należał do tej lepiej uczącej się połówki klasy, tak w Tupelo jak i w Memphis. Zatem trudno tu mówić o mierności, która znaczy tyle, co kiepsko, słabo, niewystarczająco.

str. 4 (u góry)
"Nie miał wygórowanych ambicji, nie liczył na błyskotliwą karierę, nie miał aspiracji zawodowych."
Oczywiście, że miał aspiracje zawodowe, ale patrzył na świat realnie. Widział jak ciężko pracowali jego rodzice, a mimo to nie wystarczało im nawet na skromne życie. Zawsze powtarzał, że będzie ciężko pracował by kupić mamie dom i każdemu z rodziców po Cadillacu. Od wczesnej młodości lubił jeździć samochodami i wszystkim czymkolwiek się dało. To, że nie liczył na błyskotliwą karierę świadczy tylko o jego zdroworozsądkowym podejściu do realiów życia. Wiedział, że bez wytężonej, charyzmatycznej pracy nic nie przyjdzie samo. Jak można mówić, że nie miał aspiracji zawodowych i ambicji? Dziwię się, że panu Jackowi takie słowa wyszły w ogóle spod pióra! Nie tylko je miał, ale podejmował cały szereg działań żeby spełnić się zawodowo oraz zrealizować swoje marzenia!

Zaraz po skończeniu szkoły zarejestrował się w Urzędzie Pracy. Kilka dni później udał się autostopem do Meridian w Missisipi na pierwszy festiwal Jimmiego Rodgersa (nazywanego "ojcem country"). Zajął tam drugie miejsce i otrzymał nową gitarę. Po powrocie poszedł ponownie do Urzędu dowiedzieć się czy nie ma jakiejś lepszej oferty pracy i jakie kursy zawodowe (dokształcające) są oferowane. Chodził tam co kilka dni, nawet wtedy, gdy miał już stałą pracę i kilka innych dorywczych zajęć. W dniu 18 lipca 1953 roku (niecałe dwa miesiące po ukończeniu szkoły), wszedł do studia Sun Records by nagrać pierwszą w swoim życiu mini płytę (z dwoma utworami), chciał zobaczyć jak brzmi jego głos aby sprawdzić czy ma szansę w show-biznesie muzycznym. Zaczął uczęszczać na kurs elektryka, a po jego ukończeniu chciał jeszcze iść na kurs operatora tokarki, który początkowo odrzucił. Jednak później to sobie przemyślał i po kilku dniach wrócił do Urzędu zmienić swoją decyzję, dopisując i ten kurs do listy. Planował też skończyć kolejne kursy, by mieć jak najwięcej fachów w ręce i być atrakcyjnym dla potencjalnych pracodawców. Codziennie chodził do jakichś pubów i klubów, pytając czy może tam śpiewać wieczorami, za jakąś symboliczną gażę. W niektórych nawet się zahaczył (czasami tylko występował w przerwach, gdy etatowi muzycy odpoczywali). Czy tak postępuje człowiek bez ambicji i aspiracji?

str. 4 (pośrodku)
"Jednakże zanim do tego doszło, najwięcej miejsca w jego marzeniach zajmowały dwa przedmioty: rower i gitara."
"Ojciec kupił mu gitarę, starą, używaną za 12 dolarów."
Niepełna informacja. Na pierwszym miejscu była strzelba, potem rower, a na trzecim gitara. Odsyłam do postu "Rower czy strzelba?", gdzie jest to wszystko dokładnie opisane i opatrzone dowodami. I nie ojciec mu kupił gitarę, tylko matka, to z nią udał się do domu towarowego Tupelo Hardware.

str. 6 (u dołu), str. 7 (u góry)
"W 1953 roku Elvis obejrzał występ murzyńskiego kwartetu „The Blackwood Brothers”, propagującego muzykę gospel. Jest to jego jedyny w ówczesnym czasie kontakt z muzyką na żywo."
Nieprawda. W 1953 roku Elvis był już znany wśród etatowych muzyków Memphis jako wielki pasjonat gry na instrumentach i śpiewu. Zaprzyjaźnił się z wieloma artystami, którzy regularnie wpuszczali go za kulisy wejściem dla personelu i artystów, kiedy nie stać go było na kupno biletu na koncert. Elvis przychodził również na ich próby. Czasem pozwalali mu też korzystać ze swoich instrumentów.

str. 8 (u góry)
"Jest sierpień 1953 roku. Przejeżdżając ciężarówką przez Memphis, Elvis zatrzymuje się przed budynkiem z wielkim napisem SUN RECORDS COMPANY. Przypomina sobie, że na urodziny matki nie dał jej żadnego prezentu."
Nie sierpień, tylko dokładnie 18 lipca 1953 roku! Zupełnie nie chodziło o prezent dla matki, chociaż właśnie tak powiedział kiedyś Marion Keisker (już później, gdy zaczął odnosić sukcesy), a już w ogóle nie było mowy o urodzinach (!), co wszystko szczegółowo omówiłam w poście "Dlaczego Elvis pojawił się w Sun Records", do którego odsyłam.

str. 8 (u dołu), str. 9 (cała, do przedostatniego akapitu)
"Przygotowywał właśnie nową wersję przeboju 'That's All Right, Mama' –  kompozycji czarnego bluesmana Arthura „Big Boy” Crudupa. Potrzebował więc odpowiedniego wykonawcy. Zdawał sobie sprawę z wysokiej jakości i siły przebicia utworu. Ale wiedział też, że utwór ten zaśpiewany przez czarnego, nie przedrze się na żadną listę przebojów. A jak wielką mógłby zrobić furorę, gdyby zaśpiewał go biały chłopak, stylizujący „na czarno”? I wtedy przypomniał sobie o chłopcu, który nagrał tu kiedyś dwa bluesy."
A to już w ogóle jakiś totalny mit i pomylenie nazw utworów. Sam Phillips otrzymał płytkę z balladą "Without you", wykonywaną przez nikomu nieznanego, młodego, czarnego piosenkarza z Nashville i to o ten utwór chodziło, wcale nie o "That's All Right, Mama". Natomiast mitem jest cała ta historyjka, dorobiona na bazie tego co Sam stale powtarzał, że gdyby znalazł białego chłopaka, który śpiewa jak czarny, zostałby milionerem. W przypadku "Without you" Sam Phillips nie szukał białego chłopca na zastępstwo, tylko tego, który faktycznie śpiewał ją na płycie, lecz nigdy nie udało mu się go znaleźć. Nikt nawet nie znał jego nazwiska. Potem, gdy Marion postawiła go pod ścianą, faktycznie kazał jej zaprosić Elvisa do studia, puścił mu tą balladę i zapytał czy może ją zaśpiewać. Było to 26 czerwca 1954 roku. Resztę wyjaśni wam post "Dlaczego Elvis pojawił się w Sun Records".

Z kolei piosenka "That's All Right, Mama", to zupełnie inna historia. Po wizycie 26 czerwca 1954 roku w Sun Studio, Sam Phillips skontaktował się ze Scottym Moorem i poprosił go by umówił się z Elvisem oraz Billem Blackiem i trochę wspólnie poćwiczyli, bo chłopak ma talent wokalny, ale nie ma zaplecza instrumentalnego. Elvis powiedział mu wcześniej, iż szuka zespołu, wtedy Sam odpowiedział, że ma dwóch muzyków, którzy mogliby mu towarzyszyć. Scotty już następnego dnia zadzwonił do Elvisa i zaprosił go do siebie (w niedzielę, 27 czerwca 1954 roku). Chwilę później dołączył do nich Bill Black (grający na kontrabasie). Tak cała trójka zaczęła ze sobą ćwiczyć.

5 lipca 1954 roku, stawili się razem u Phillipsa w Sun Records. Oni grali, Elvis śpiewał, ale jakoś to wszystko się nie kleiło. Zdenerwowany Elvis zaczął miotać się po studiu i oddawać ciosy w powietrze, jakby bił się z niewidzialnym wrogiem. W końcu wziął do ręki gitarę i zaintonował "That's All Right, Mama". Nosiło go, latał po całym studiu, skakał, śpiewał i grał, błaznując przy tym do woli. Ten wybuch emocji zachęcił Billa Blacka do zawtórowania Elvisowi na kontrabasie (też się przy tym wygłupiał i szalał), w końcu dołączył do nich Scotty Moore z gitarą. Odstawili taką szopkę i zrobili taki rumor, że otworzyły się drzwi reżyserki, w których stanął Sam Phillips i zapytał "Co to do diabła było?!" Chłopcy zamilkli zatrwożeni i zawstydzeni. Już chcieli się kajać i przepraszać, gdy jeden z nich powiedział "Nie wiemy". Na co Sam odpowiedział ostro: "To lepiej sobie szybko przypomnijcie, chcę to mieć na płycie! To było to, czego szukałem!" (cytuję z pamięci, więc nie wiem czy dokładnie tymi słowy).

Dalej autor totalnie pomieszał wszystkie tytułu utworów, zdarzenia i fakty z kilku różnych dni, lata 1954 roku. Pisze też, że to Sam sobie przypomniał "o chłopcu, który nagrał tu kiedyś dwa bluesy", nie Sam, tylko Marion mu przypomniała. W ogóle w każdym zdaniu jest dorobiona jakaś ideologia, która rozmija się z prawdą. Nie wiem czy tak podawały to źródła, z których autor korzystał, czy po prostu tak mu się napisało, bo tak mu się wydawało.

str. 9 (u dołu)
"Dzień później nagrano jeszcze 'Blue Moon of Kentucky', a w następnych dniach 'I Don't Care If The Sun Don't Shine', 'Milkcow Blues Boogie', "Baby Let's Play House', 'Mystery Train'. Było to wiosną 1954 roku, w lipcu disc-jockey Dewey Phillips po raz pierwszy wyemitował głos Elvisa w radio WHBQ o 9.30 wieczorem."
Było to 8 lipca 1954 roku, w audycji "Red Hot and Blue", prowadzonej przez dyskdżokeja Deweya Phillipsa, w radio WHBQ, które mieściło się wtedy w lobby Chisca Hotel w Memphis (na ulicy South Main Street 272, krzyżującej się z Beale Street), o 21:30.

Zgoda, "Blue Moon of Kentucky" dzień później, tj. 6 lipca 1954 roku, według bazy Elvis Recordings (a 7 lipca 1954 roku według bazy Keith Flynn's). Jeśli chodzi o pozostałe utwory, bazy nie są zgodne co do dat sesji nagraniowych*. I tak:
- "I Don't Care If The Sun Don't Shine" - według bazy Elvis Recordings podczas sesji w dniach 10-11 września 1954 roku, a według bazy Keith Flynn's na sesji w dniach 12-16 września 1954 roku;
- "Milkcow Blues Boogie" - według bazy Elvis Recordings podczas sesji w dniach 12-20 grudnia 1954 roku, a według bazy Keith Flynn's na sesji w dniu 15 listopada 1954 roku;
- "Baby Let's Play House" - według bazy Elvis Recordings podczas sesji w dniu 1 lutego 1955 roku, a według bazy Keith Flynn's na sesji w dniach 30 stycznia - 4 lutego 1955 roku;
* Niezgodność ta dotyczy niemożności ustalenia, w których dniach dokładnie te sesje się odbywały, stąd te zakresy dniowe (od - do) w bazach. Co nie oznacza, że we wszystkich dniach z podanego zakresu nagrywano, tylko w jednym z nich lub w niektórych. W każdym razie jeśli chodzi o lata pięćdziesiąte w Sun Records.

Natomiast "Mystery Train" nagrano dopiero w lecie 1955 roku (według bazy Elvis Recordings podczas sesji w dniu 11 lipca 1955 roku, a według bazy Keith Flynn's na sesji w dniu 21 lipca 1955 roku). Zatem mamy tu rozpiętość jednego roku - od lipca 1954 roku do lipca 1955 roku. Więc skąd się autorowi wzięła wiosna 1954 roku, nie mam pojęcia. Podobnie jak, dlaczego użył zwrotu "w następnych dniach", który sugeruje nieodległe w czasie dni, podczas gdy tu chodzi o cały rok!

Poza tym wszystkie te piosenki, poza rzecz jasna "Blue Moon of Kentucky", która znalazła się na drugiej stronie pierwszego singla Elvisa "That's All Right, Mama", jaki wyszedł na rynek, zostały nagrane już po premierze piosenki "That's All Right, Mama" w radiu WHBQ! Autor zrobił tutaj taki kipisz informacyjny, że brak słów, jak zresztą w całym tym rozdziale.

str. 11 (u góry)
"Tego wieczoru 'That's All Right Mama' rozbrzmiewała na antenie siedemnaście razy!"
Najbardziej wiarygodne w tej materii źródła, podają od 11 do 13 razy.

str. 11 (pośrodku)
"Po pierwszych nagraniach opinie wszystkich były zgodne: Presley jest talentem wyjątkowym, piosenkarzem umiejącym naśladować równocześnie wszystkich znanych w okolicy murzyńskich wokalistów bluesowych. Udało mu się dokonać syntezy tradycyjnych gatunków –  białych i czarnych – country music i rhythm & blues. Łącząc oba te gatunki stworzył muzykę, która wyrażała potrzeby i tęsknotę młodego pokolenia amerykańskiego i od razu została przez nie zaaprobowana i przyjęta za własną."
Przedstawiona ocena jest jak najbardziej prawdziwa (pewnik, aksjomat), aczkolwiek w tamtym czasie opinie wcale nie były zgodne. Dziś nazywamy to poprawnością polityczną, wtedy też takowa była, a każde medium miało swoją własną, w zależności od osobistych odczuć, uprzedzeń, poczynionych inwestycji, zobowiązań właścicieli wobec osób trzecich i jednostek (np. polityków, artystów, opinii społecznej i różnych innych nacisków z zewnątrz).

str. 11 (u dołu)
"Wraz z gitarzystą Scotty'm Moore'em i kontrabasistą Billem Blackiem, Elvis utworzył zespół wokalno - instrumentalny Hillbilly Cat Trio."
Dyskusyjna sprawa. Nie wiem skąd się wzięła ta nazwa. Na pewno nie pochodzi z okresu po premierze Elvisa w radiu WHBQ, bo odtąd zespół przyjął nazwę "The Blue Moon Boys" i właśnie ona znajduje się na plakatach, biletach i w kolejnych numerach magazynu Bilbord. Być może jakiś redaktor nie wiedział jak nazwać zespół i stworzył ją na potrzeby artykułu, z którego z kolei zaczerpnęły ją później także polskie media.

Z tego co pamiętam, w jakimś artykule ktoś nazwał wtedy Elvisa "Hillbilly Cat" (ponieważ śpiewał również piosenki z tego gatunku - hillbilly). Gdy doszło dwóch muzyków, pewnie dodano "trio" i stąd to się wzięło.

Nie sądzę by używali kiedykolwiek tej nazwy, zresztą niby kiedy? Pierwszy raz w tym składzie spotkali się na próbie w domu Scotty Moor'a, 27 czerwca 1954 roku, a od pamiętnej audycji w radio WHBQ, kiedy rozbrzmiała w nim "That's All Right Mama", 8 lipca 1954 roku, przyjęli już nazwę "The Blue Moon Boys". No chyba, że występowali gdzieś razem w ciągu tych 11 dni i tak się komuś przedstawili, w co bardzo wątpię.

str. 11 (u dołu)
"Overton Park w Memphis – w lipcu 1954 r. Kiedy śpiewając puścił w ruch obrotowy swoje biodra, tłum nastolatków wpadł w ekstazę i prawdziwy szał. Wtedy tak go to przeraziło, że uciekł ze sceny. Ale na ucieczkę z umysłów i serc słuchaczy było już za późno."
Cha, cha! Najprawdziwsza prawda, jak to mówią. :) Tak właśnie było. Elvis był przerażony i uciekł ze sceny, a za kulisami pytał: "Dlaczego oni tak na mnie krzyczą?!". :)))))

str. 13 (u góry)
"Elvis nie bardzo rozumiał co się stało, ale instynktownie czuł, że wprowadza widownię w ekstazę i zachwyt."
Niezupełnie. Niczego nie zrozumiał i nie wyczuł, był przekonany, że to wyraz dezaprobaty. Pisze o tym na swojej stronie między innymi Scotty Moore. Dopiero za kulisami, gdy już uciekł ze sceny, wyjaśniono mu, że to wcale nie jest żadna dezaprobata, tylko wręcz przeciwnie, szaleńcza, niekontrolowana ekstaza zelektryzowanego tłumu. Już nie pamiętam z nazwiska kto mu to wtedy wyłuszczył. W każdym razie powiedziano mu, że publiczność tak żywiołowo zareagowała na jego śpiew, ruch i ... spodnie. :) Gdy zarzucał nogą i biodrami, jego szerokie w nogawkach i wąskie w kostce spodnie zaczynały falować własnym rytmem ("tańczyć"), co razem z brzmieniem zespołu, jego śpiewem, ruchami ciała i wyglądem tworzyło niesamowity efekt widowiskowo-muzyczny, który porwał publiczność i doprowadził ją do wybuchu euforii (tych krzyków i wrzasków).

str. 13 (u góry)
"Thomas Andrew Parker, zwący się nie wiadomo dlaczego PUŁKOWNIKIEM."
Wiadomo. „Pułkownik” Thomas Andrew „Tom” Parker, a dokładniej Andreas Cornelis „Dries” van Kuijk, bo tak w rzeczywistości brzmi nazwisko tego nielegalnego emigranta z Holandii, uciekł do USA na pokładzie jednego ze statków transportowych. Początkowo pracował w cyrku, jako chłopiec do różnych zadań (głównie porządkowych). Później zaciągnął się do amerykańskiego wojska. Był taki moment, że armia na gwałt poszukiwała rekrutów. Mając wiedzę jak wielu nielegalnych emigrantów przebywa w USA, stworzyła pewną zachętę do wstępowania do armii z obopólną korzyścią. Ogłosiła, że każdy nielegalny emigrant, który dobrowolnie zaciągnie się do wojska i odsłuży wymagany przepisami okres, wyjdzie z armii jako legalny obywatel Stanów Zjednoczonych Ameryki. Andreas Cornelis z tego skorzystał. W wojsku poznał (a może nawet i pod nim służył) Pułkownika Thomasa Andrew Parkera, który zmarł zanim jeszcze Andreas Cornelis odsłużył wojsko. Po wyjściu postanowił przejąć jego personalia i odtąd zaczął się nimi posługiwać. Oczywiście dziś taki manewr byłby niemożliwy, ale wtedy w Stanach nie trzeba się było legitymować metryką urodzenia by wyrobić sobie prawo jazdy czy inny dokument tożsamości.

str. 14 (u góry)
"W lutym 1955 roku opiekę nad Elvisem przejął Pułkownik Tom Parker, stary wyga w dziedzinie muzycznego showbussinessu, chociaż nie odnosił dotychczas wielkich sukcesów."
Nie. W lutym 1955 roku dogadał się tylko z dotychczasowym menadżerem Elvisa Presleya, którym był wtedy Bob Neal. Człowiek bardzo zapracowany, który nie był już w stanie w pojedynkę roztaczać opieki nad Elvisem, gdy jego kariera zaczęła błyskawicznie szybować w górę. Poza tym ciągle wiązał ich kontrakt. Bob zawarł z Parkerem dżentelmeńską umowę - Parker przejmie częściowo obowiązki menadżerskie, a z chwilą wygaszenia kontraktu między Bobem a Elvisem, to on zostanie oficjalnie jego menadżerem (Elvisa). Tak się stało, taki wstępny kontrakt menadżerki podpisano 18 sierpnia 1955 roku.

Dokładnie to było tak:
Pierwszym menadżerem Elvisa był jego gitarzysta Scotty Moore - od 12 lipca 1954 roku do 31 grudnia 1954 roku. Drugim menadżerem został didżej radiowy Bob Neal, który pełnił tę funkcję od 1 stycznia 1955 roku do 15 marca 1956 roku. W okresie od marca 1955 roku do 15 sierpnia 1955 roku, oficjalnie nadal był jedynym menadżerem Elvisa, ale de facto już do spółki z Thomasem Parkerem, na mocy niepisanej dżentelmeńskiej umowy jaką z sobą zawarli. W ramach tychże samych uzgodnień, 15 sierpnia 1955 roku (według niektórych źródeł 18 sierpnia), Elvis zawarł z Parkerem umowę, w której ten występuje jako "specjalny doradca" dla niego i jego menadżera Boba Neala. Później, 21 listopada 1955 roku, podpisują kolejną umowę (między innymi w związku z transferem Elvisa z SUN do RCA). To na jej ustalenia będzie się powoływać jednostronicowa umowa menadżerska, z 26 marca 1956, na mocy której Parker pozostanie jedynym menadżerem dorosłego już Elvisa (8 stycznia 1956 roku ukończył 21 lat, przez co stał się pełnoletnim obywatelem USA, wcześniejsze umowy były dodatkowo podpisywane przez jego rodziców, jako prawnych opiekunów nieletniego), aż do końca.

str. 14 (u góry)
"Nikt nie wiedział, gdzie „dosłużył” się swego stopnia, bowiem nigdy nie był w wojsku."
Był w wojsku. Amerykańskim zresztą. O okolicznościach jego zaciągnięcia się do wojska pisałam już wyżej. Kiedy ponownie dotarł do USA w maju 1929 roku (pierwszy raz przybył tam w 1925 roku, po kilku latach wrócił na krótko do Holandii, odwiedzić matkę), udał się do Atlanty, by tam wstąpić do wojska. Pomimo iż nie był obywatelem USA i nie miał żadnych dokumentów, udało mu się zaciągnąć do armii (wcześniej pisałam dlaczego). Stacjonował w bazie na Hawajach, którą dowodził pułkownik Tom Parker (według innych źródeł, wtedy jeszcze kapitan). Po odbyciu dwuletniej służby van Kuijk przyjął personalia Toma Parkera jako swoje własne.

str. 14 (pośrodku)
"Niemniej jednak Colonel Parker zdobył sobie opinie jednego z najlepszych menażerów. Takiemu to człowiekowi, Elvis zacznie niebawem zawdzięczać swoją karierę i zacznie słuchać go jak swego pana."
Takie stwierdzenia zawsze mnie irytują i uważam je za wysoce nieuzasadnione. Nie wiemy, czy mając innego menadżera Elvis nie wyszedłby na tym lepiej, a może nawet jeszcze by żył? Może czcilibyśmy go nie tylko jako wspaniałego muzyka, ale także jednego z najlepszych w historii aktorów filmowych? Nie wszystkich gwiazd z tamtego okresu Parker był menadżerem, a jednak doszły na szczyty! Natomiast jeśli mówimy o skali sukcesów i popularności Elvisa od wtedy do dziś, to już z całą pewnością nie jest to zasługa Pułkownika. Zasługą Parkera jest tylko to, że pokazał Elvisa światu, poprzez wypromowanie go poza południowe stany Ameryki. Nic więcej. Reszta, to już dzieło samego Elvisa, wszystkiego co składa się na wyjątkowość tego człowieka, jego głos, fenomenalny słuch, aparycja, osobowość, serce, dobroć, talenty, repertuar, nietuzinkowość, image, grzeczność, wysoka kultura osobista, ogłada towarzyska, charyzma itp.

str. 15 (pośrodku)
"Zaproszony przez znanego wykonawcę muzyki country Hanka Snowa, wystąpił najpierw w Grand Ole Opry, a później we wspomnianym już programie Louisiana Hayride."
Hank Snow nie zaprosił Elvisa na Grand Ole Opry. Występ ten załatwił Sam Phillips, wykorzystując swoje kontakty. Hank Snow tylko zapowiedział Elvisa na scenie, co notabene wcale nie wyszło mu na dobre, gdyż Hank dał wtedy niezłą plamę - zapomniał nazwisko Elvisa i zwrócił się do niego już na scenie:
- Przypomnij mi jak się nazywasz.
- Elvis Presley, sir.
- Nie, nie to. Mam na myśli pod jakim nazwiskiem występujesz.
- Elvis Presley, sir.
Ta sytuacja dodatkowo zdekoncentrowała wystarczająco już stremowanego Elvisa. W późniejszych latach incydent ten był różnie komentowany. Doszukiwano się w tym zdarzeniu drugiego dna. Padło podejrzenie, że Hank Snow poczuł się zagrożony (sam był wtedy piosenkarzem u szczytu kariery) i właśnie dlatego zainscenizował takie wprowadzenie Elvisa na scenę. Z drugiej strony naprawdę trudno uwierzyć, że zapomniał tak charakterystyczne nazwisko (z uwagi na jego nieamerykańskie brzmienie), które przed wyjściem na scenę podano mu za kulisami. Poza tym miał pełną wiedzę kim jest Elvis Presley, jak oszałamiającą zaczyna robić karierę i jak reagują na niego tłumy na widowni.

Jednak faktycznie, niektóre źródła podawały, że był gorącym orędownikiem zaproszenia Elvisa na Grand Ole Opry, co z kolei niektórzy biografowie obalają, podkreślając, że to wyłącznie zasługa Sama Phillipsa. Gdyby tak rzeczywiście było, to czy zapomniałby nagle personaliów Elvisa na scenie? A może właśnie, znając specyfikę Grand Ole Opry, chciał by Elvis tam wystąpił by zniszczyć konkurenta? Oczywiście, to tylko spekulacje.

Natomiast faktem jest, że to właśnie on przedstawił Elvisa Pułkownikowi. W sierpniu 1955 roku (jak wiemy wtedy Parker przejął Elvisa od Boba Neala), założył z Parkerem team menadżerski. Razem mieli zająć się Elvisem Presleyem. Lecz w niedługim czasie Hank Snow wymiksował się z tego układu, bo nie mógł zdzierżyć współpracy z Parkerem. Później powiedział: "Przez kilka lat pracowałem z różnymi menedżerami i miałem szacunek dla wszystkich, z wyjątkiem jednego. Tom Parker był najbardziej egoistycznym, obrzydliwym człowiekiem, z którym kiedykolwiek miałem do czynienia".

Na Grand Ole Opry, Elvis wystąpił pierwszy i jedyny raz (oficjalnie) 2 października 1954 roku. Gdy był już sławny, role się odwróciły, to Grand Ole Opry zaczęło zabiegać o Elvisa, ale ten nigdy im nie zapomniał jak został przez nich potraktowany (będzie o tym post). Oficjalnie, bo nieoficjalnie wiemy, że pojawił się tam na scenie i zaśpiewał.

Również występ Elvisa na Louisiana Hayride, to wyłącznie zasługa Sama Phillipsa, a Hank Snow nie miał z nim nic wspólnego. Elvis wystąpił tam pierwszy raz 16 października 1954 roku. I całe szczęście, bo gdyby nie ten program, a przede wszystkim wspaniali, cudowni ludzie (zarówno organizatorzy jak i publiczność), jakże inni niż na Grand Ole Opry, to Elvis Presley byłby piosenkarzem jednego przeboju (chciał się wycofać z kariery muzycznej), więcej na ten temat w poście "Występy Elvisa na Louisiana Hayride".

str. 16 (u góry)
"Nagrana 27 stycznia 1956 roku dla RCA płyta Heartbreak Hotel / I Was the One staje się szlagierem w Stanach Zjednoczonych rozchodząc się w nakładzie ponad milion egzemplarzy i zajmując pierwsze miejsce przez szereg tygodni na wszystkich amerykańskich listach przebojów."
Być może to data premiery (sprzedaży, wprowadzenia do obiegu komercyjnego), a nie rejestracji, bo piosenka "Heartbreak Hotel" nagrana została 10 stycznia 1956 roku, a "I Was the One" dzień później, 11 stycznia 1956 roku.

str. 20 (u góry)
"Ale po wspomnianym występie u Sullivana, sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Zaczynał się rodzić charyzmat chłopca z Tupelo, a dwie najpotężniejsze stacje telewizyjne CBS i NBC rozpoczęły wojnę o KRÓLA. Gdy Elvis wystąpił w konkurencyjnym dla Sullivana programie NBC 'Steve Allen Show', Sullivan oświadczył: 'Jeżeli jeszcze raz użyją Presleya, to będzie to nasz koniec. Leżymy całkowicie'"
Znowu autor wszystko pokręcił. Owszem, Ed Sullivan właśnie tak powiedział, ale nie po występie Elvisa u niego w programie, tylko przed! U Eda Sullivana Elvis wystąpił: 9 września i 28 października 1956 roku oraz 6 stycznia 1957 roku, a u Steve Allena już 1 lipca 1956 roku! Więcej o tych występach na podstronie "TV".

* * *

Każda część jest zakończona wyszczególnieniem rozdziałów, a ich numery opatrzone kolorowym podświetleniem. Te, które są omawiane w danym poście, na żółto, a te omówione już wcześniej, na niebiesko. Rozdziały bez podświetleń omówiono w późniejszych postach. Spójrzcie sobie za każdym razem na tą listę, bo nie zawsze będzie zachowana kolejność rozdziałów.  

[1]  000  Tytuł
[1]  000  Spis rozdziałów
[2]   00  Wstęp
[1]    0  Prolog: Rock and Roll - moda, szaleństwo, czy sztuka?
[3]    1  Najdłuższy powrót
[4]    2  Narodziny legendy
[5]    3  Wulkan drzemiącej tęsknoty i skrywanych marzeń
[6]    4  Elvis, jakim byłeś naprawdę?
[7]    5  Midas XX wieku - Tom Parker
[8]    6  Powroty
[9]    7  Czar powodzenia
[10]   8  Król nie żyje
[10]   9  Priscilla
[11]  10  Ewangelia Elvisa
[11]  11  On zdzierał serca
[12]  12  Na fali biznesu zwanego Elvis Presley
[13]  13  W aureoli nieśmiertelności
[14]  14  Eksplozje podłego świata
[15]  15  Kres w dolinie spokoju
[16]  16  Takim go kochano
[16]  17  Pigułkowe coctaile
[16]  18  On stworzył młodzież, ona go pokochała
[17]  19  Epilog - symbol epoki
[17]  20  Fakty, plotki i ciekawostki
[18]  21  Złote płyty Elvisa
[18]  22  Występy w latach 1953-1961
[18]  23  Trasy turniejowe
[18]  24  Dyskografia - longplaye Elvisa
[18]  25  Filmy z Elvisem
[17]  26  Miscellanea
[1]   27  LITERATURA
[1]   28  Nota autorska



2 komentarze:

  1. Heartbreak Hotel i I was the one popraw na 1956 rok :)

    Boże ile takich wypocin tworzono w Polsce - autor myślał że może i ma wiedze na pewne tematy ale uzupełniał je mitami. Gdyby był Tobą może i książki były by bardziej wiarygodne. Może i wydanie wydłużyłoby się o kolejne lata ale wolę poczytać naprawdę dobry i rzetelny materiał. Nie widziałem żadnej dobrej polskiej książki o Elvisie. Nie mówiąc już o wycinku jego kariery - o koncertach lub o konkretnej sytuacji z jego życia. Dlaczego tak jest? Odpowiedź jest prosta. Wszyscy poruszają się według ogólnych i tandetnych schematów. A gdy trzeba było wejść w szczegóły byłyby puste strony. Lepiej napisać że Elvis kupił płytę dla mamy, kołysał biodrami, po wojsku nie nagrał nic twórczego, stał się karykaturą, zaśpał się i był grubasem. Dlatego szkoda energii.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki. :) Jak zwykle nieoceniony ... :) Skąd mi się ten 1955 rok wziął, to też nie wiem. Pewnie byłam myślami przy wcześniejszych datach. :)

    W zupełności się z Tobą zgadzam. Aczkolwiek, tak jak tam pisałam, nic lepiej od niego bym tego merytorycznie nie zrobiła, bo też z braku innych możliwości musiałabym się oprzeć na polskich gazetach i innych mediach, a one właśnie takie bzdury wypisywały. Jak byłam na odwyku od Presleya, to powydawałam wszystko poza książkami i jedną płytą (moją pierwszą, więc sentymentalną), w tym dwa zeszyty z wycinkami prasowymi. Dwa miesiące temu odkryłam przez przypadek, że mam jednak trzeci zeszyt, wtedy mi się przypomniało, że nie wydałam go tylko dlatego, że był prawie pusty (tylko dwadzieścia kilka stron wyklejonych wycinkami z lat od końca 1980 do początku 1983). Tak sobie je teraz czytałam, momentami miałam wrażenie, że nie piszą o Elvisie, tylko o kimś innym, takie tam są brednie! A przecież autor właśnie na takich materiał się opierał. Wtedy nawet jeszcze nie było żółtego Strzeszewskiego (wyszedł w 1986 roku), a autor pisał książkę od 1978 do 1987 (choć teoretycznie pod sam koniec miał już Strzeszewskiego). Zresztą Strzeszewski, to mocno przereklamowana pozycja, też cała masa błędów, ale to wiemy dziś, gdy możliwości weryfikacji są znacznie większe. Wtedy przez fanów Elvisa ta książka była traktowana jak Biblia. :) No i trzeba mu oddać, że był pierwszy i jedyny jak dotąd z polskich autorów.

    OdpowiedzUsuń

1. --- Najedź kursorem myszy na słowa "Wpisz komentarz" w białej ramce i kliknij.
2. --- Następnie kliknij strzałkę (▼) po słowach "Skomentuj jako:".
3. --- Po rozwinięciu listy wybierz pozycję trzecią "Nazwa / adres URL".
4. --- W polu "Nazwa" wpisz dowolny NICK, którym będzie sygnowany Twój komentarz.
5. --- Po wpisaniu nicka, kliknij w przycisk "Dalej", a następnie w białym polu wpisz treść komentarza.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pola "adres URL" nie wypełniamy, chyba, że ktoś ma swoją stronę i chce ją tu podać.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Instrukcja graficzna tu:
https://elvisownia.blogspot.com/p/nick-w-komentarzu-instrukcja-graficzna.html