niedziela, 3 września 2017

Legenda i rzeczywistość ... {7}

Kilka lat temu trafiłam na niepublikowaną dotąd tradycyjnym drukiem (na papierze) książkę "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", napisaną przez Jacka Walczyńskiego, jednego z fanów Elvisa Presleya. Czytając ją, początkowo targały mną skrajne odczucia, z przewagą tych negatywnych, co było spowodowane wielością błędów merytorycznych. Nie mogłam pojąć, jak wieloletni fan Elvisa, łowiący każdą wzmiankę o Presleyu (co ewidentnie widać w treści), szczerze zainteresowany twórczością i życiem naszego bożyszcze, będący pod niekłamanym wrażeniem artysty, stworzył dokument naszpikowany fałszywymi informacjami, niczym baba wielkanocna bakaliami! Z tego powodu nie dałam rady przeczytać całości za pierwszym podejściem, zbyt wiele nerwów mnie to kosztowało. Była, złość, irytacja, żal, tęsknota, łzy wzruszenia, sentymentalna podróż, zachwyt, rozpacz ..., bo choć ilość błędów dyskredytuje ten tekst jako "elementarz" dla początkującego lub nieobeznanego z biografią Elvisa fana, to zawiera też wiele prawdziwych informacji z życia naszego idola, ważnych i ciekawych z punktu widzenia biograficznego. Zaczęłam gorączkowo poszukiwać namiarów na autora, bezskutecznie. Chciałam na świeżo, póki jeszcze mam w pamięci treść książki, porozmawiać o niej z jej twórcą.

Co wieczór czytałam kolejne rozdziały, aż po kilku dniach miałam pierwsze czytanie całości za sobą. Dalej szukałam kontaktu z autorem, lecz nie znalazłam. Minął pewnie z miesiąc, gdy zasiadłam ponownie do lektury. Zawsze tak robię, z każdą książką, czy artykułem o Elvisie. Czytam po wielokroć, tak długo, aż przestanę na nowo odkrywać wagę niektórych słów i wszelkich informacji, jakie wcześniej wydawały mi się tylko tłem opowieści, nie dostrzegłszy pierwej ich głębszego znaczenia.

Właśnie wtedy moje wzburzenie zamieniło się w chwile refleksji. Dostrzegłam w tym dokumencie niebywałą i niepowtarzalną wartość historyczną. To chyba pierwsza retrospekcja w historii milionów słów jakie kiedykolwiek napisano lub wypowiedziano o Presleyu, właściwie jej wycinek, ograniczony do polskiego podwórka (polskojęzycznej prasy, głównie). Zawsze ubolewam jak bardzo zniekształcony wizerunek Elvisa został zaimplementowany w polskim narodzie, lecz gdy przeczytamy tę książkę, zrozumiemy dlaczego. My fani, żywo zainteresowani dotarciem do prawdy, ciągle szukamy, czytamy, porównujemy, analizujemy każdy materiał jaki znajdziemy, dzięki czemu docieramy do tej prawdy. Przypadkowe osoby, trafiając na różne dziwne treści i informacje, po prostu przyjmują do wiadomości to, co przeczytały lub usłyszały w mediach (kiedyś tylko radio, TV, gazety). Ta książka, napisana w oparciu o materiały dostępne ówcześnie, idealnie ukazuje skąd wziął się ten nieprawdziwy obraz Elvisa Presleya w Polsce. Aż chciałoby się wylać wiadro pomyj na tych wszystkich dziennikarzy, redaktorów, publicystów itp., odpowiedzialnych za te wszystkie zniekształcone treści, rozmijające się z faktami, a w konsekwencji fałszywy, bardzo niepełny i mocno zakłamany obraz Elvisa Presleya w Polsce. Niestety, w tamtych czasach wszyscy poruszaliśmy się po omacku, ludzie mediów czy niezależni autorzy także. Nie było internetu, ani dostępu do innych materiałów o Elvisie. Dziś możemy zamówić sobie książkę w dowolnym języku, z drugiego końca świata, wtedy nie szło nawet ustalić jakie pozycje ukazują się na innych, obcych rynkach, o audycjach radiowych, programach telewizyjnych, artykułach prasowych poświęconych Presleyowi nawet nie wspominając.

Podczas czytania "Legenda i rzeczywistość o życiu, karierze i śmierci Elvisa Presleya", w mojej głowie zrodził się pewien projekt, którego na razie nie wyjawię, ponieważ najpierw wymaga on konsultacji z autorem. Na razie ograniczę się do zaprezentowania treści tej książki, a pod kolejnymi rozdziałami postaram się dodać małe omówienie, odnoszące się do konkretnych zapisów.

Polecam lekturę książki tylko tym, którzy mają dość dobrze ugruntowaną wiedzę o Elvisie Presleyu, a zdecydowanie odradzam pozostałym. Nie mieszajcie sobie w głowach, bo utrwalicie sobie całą masę błędnych danych, a wiem z własnego doświadczenia, jak trudno potem pozbyć się tej wiedzy z pamięci i zastąpić ją nową, poprawną. Natomiast dla tych pierwszych, to wspaniały przegląd historyczny, warty prześledzenia, aby sobie uświadomić jakie bohomazy na temat Elvisa Presleya podawano do publicznej wiadomości w Polsce przez lata. To oczywiście trwa nadal, nic się w tej materii nie zmieniło, wszyscy gonią za wierszówką, a dziennikarska rzetelność, to już tylko puste słowa, przeżytek, szczytna idea zamierzchłych czasów.

Uważam, że pan Jacek Walczyński wykonał fantastyczną pracę, dlatego warto rozpowszechnić tutaj ten materiał, acz z drobnymi uzupełnieniami, wyjaśnieniami i korektami. Takie rzeczy nie powinny trafiać do szuflady, zwłaszcza na naszym skromnym, polskim rynku dla fanów Elvisa Presleya, gdzie każda pozycja ma znaczenie.

P. S.
Powyższa treść będzie poprzedzała każdy odcinek cyklu, tak aby czytelnik trafiając, na któryś ze środkowych odcinków, nie musiała szukać co to za tajemniczy materiał i z jakiej całości wyrwany. :)

* * *

Rozdział piąty - "Midas XX wieku - Tom Parker". Autor pod niebiosy wychwala i zachłystuje się Parkerem. W pewnym miejscu opisuje przykład jego bezczelności oraz nieuczciwości, chodzi o jawne przekręty wobec autorów piosenek, tylko po to by nie wypłacić im pełnego wynagrodzenia za dzieło i przywłaszczyć sobie (częściowo) należne wyłącznie im prawa autorskie, co autor opracowania z zachwytem i podziwem komentuje: "Tak to znakomity taktyk i showbussinessowy polityk żelazną ręką i z niesłychanym wyczuciem sytuacji kierował karierą Elvisa" - no aż mi oczy wyszły z orbit ze zdumienia. I tak przez cały rozdział. Ciekawe czy w podobny sposób pan Jacek wychwalałby Colonela, gdy ten postąpiłby tak z jego pracą i należnym za nią wynagrodzeniem! Jak widać, fani Elvisa w Polsce też mają różne standardy uczciwości i rozpływają się w peanach pochwalnych nad takimi kreaturami żerującymi na innych.

Uwaga!
Poniższe grafiki, to nie obrazy, tylko bloki tekstowe osadzone w ramkach. W każdym z nich po prawej stronie znajduje się suwak, który pozwoli wam przewijać treść.   

Pod każdą ramką z rozdziałem znajdziecie "UWAGI", w których zawarte są sprostowania i wyjaśnienia do danych i informacji jakie autor zamieścił w tej książce, jeśli są niezgodne z dzisiejszym stanem wiedzy.
 



UWAGI:

str. 1 (u góry)
"Tom Parker to persona ze wszech miar zasługująca na osobną biografię. Showmaster przedwojennego chowu, prawdopodobnie pastor, a sprzedawca hot–dogów i „tańczących kurczaków” na pewno i nie wiadomo dlaczego Pułkownik.
Thomas Andrew Parker już w latach pięćdziesiątych miał opinię fenomena zamieniającego w złoto każdą rzecz, której się dotknął."
Nie podzielam zachwytu i entuzjazmu autora nad tym człowiekiem. Więzienia pełne są takich talentów (!), lecz jakoś nikt nie chce pisać ich biografii. :) Nie mówię tego bezpodstawnie. Parker był egoistą i kombinatorem, działającym na granicy prawa, a często poza prawem, co udowodniono mu podczas procesu po śmierci Elvisa, gdy Priscilla jako prawny opiekun Lisy Marii Presley (dziedziczki fortuny Elvisa, zgodnie z jego wolą, wyrażoną w testamencie) wystąpiła przeciw niemu do sądu. Powołany biegły sądowy udowodnił tyle oszustw i działań na szkodę Elvisa, a później również jego prawnych spadkobierców, że Parkerowi groziło wiele lat więzienia. Lecz nigdy tam nie trafił, ponieważ zgodnie z amerykańskim prawem miał status bezpaństwowca, a ci nie podlegali pod cały szereg przepisów, jakim podlegali pełnoprawni obywatele USA.

W jednym z wcześniejszych odcinków {4} tłumaczyłam jak Parker, jako Andreas Cornelis „Dries” van Kuijk, stał się legalnym obywatelem USA, ale ostatni raz tymi personaliami posłużył się gdy był jeszcze w wojsku amerykańskim. Później przywłaszczył już sobie tożsamość Pułkownika Thomasa Andrew Parkera, który zmarł zanim jeszcze Andreas Cornelis odsłużył wojsko. Właśnie ten manewr zapewnił mu utrzymanie statusu bezpaństwowca. Obywatelem USA był już nielegalny holenderski emigrant Andreas Cornelis, ale nielegalny holenderski emigrant Thomas Parker był tylko bezpaństwowcem z prawem pobytu na terenie Stanów, choć był to jeden i ten sam człowiek. :) Wynikało to z pewnych niuansów w amerykańskich przepisach.  

str. 1 (pośrodku)
"Jednym słowem, narzucił mu się jako menadżer i – uczciwie trzeba to przyznać – pokierował karierą Elvisa w sposób jak najbardziej genialny."
Tu mam odmienne zdanie. Nie wiemy, czy mając innego menadżera Elvis nie wyszedłby na tym lepiej. Parkera zupełnie nie interesowały aspiracje zawodowe Elvisa, tylko kasa jaką dzięki niemu może wyciągnąć i tylko temu podporządkował swoją pracę menadżerską. Elvis się tu w ogóle nie liczył.

str. 3 (pośrodku)
"W wyniku jego genialnych koncepcji, na początku swej kariery na estradzie pojawił się „rozmamłany”,mrużący oko i wycierający nos wierzchem dłoni chłopiec. Później był to układny, grzeczny, elegancki mężczyzna – aktor śpiewający w filmach i na płytach chwytające za serce szlagiery, by po powrocie w 1972 roku na estrady, zaprezentować się już tylko jako KRÓL piosenki."
To nie były żadne "genialne koncepcje" Parkera. Po prostu Elvis był sobą. Nie wiem dlaczego autor przypisuje image Elvisa na scenie lat pięćdziesiątych Parkerowi, skoro sam wcześniej podkreślał i jednocześnie cytował wypowiedź samego Colonela, że nie będzie się mieszał do wyglądu Elvisa i jego śpiewu. Niekonsekwencja.

Poza tym Elvis nie powrócił do koncertowania w 1972 roku, tylko w 1968 roku, ewentualnie możemy powiedzieć, że w 1969 roku (zależy jak potraktujemy program "Comeback Special '68" z 1968 roku i cztery koncerty dla publiczności jakie przy tej okazji wtedy dał).

str. 3 (u dołu)
"A kiedy pytano go czy ma zamiar się ożenić, odpowiadał cynicznie: „po co kupować browar, jeżeli ma się ochotę na szklankę piwa”"
Tutaj nie mam pewności, czy Elvis mówił również w ten sposób. On zwykł odpowiadać amerykańskim przysłowiem: "po co kupować krowę, gdy chce się wypić szklankę mleka". Kiedyś użył podobnego przysłowia, którego nie potrafię wiernie zacytować: "po co kupować krowę, jak można wydoić przez płot krowę sąsiada (lub stojącą przy płocie krowę sąsiada, jakoś tak)", co zostało bardzo skrytykowane i Elvis odtąd pilnował się by więcej tak nie powiedzieć. Natomiast czy posługiwał się wersją tego przysłowia z piwem i browarem? - dotąd nie spotkałam się z tym. Sądzę, że jakiś dziennikarz zupełnie nieświadomie (mechanicznie) podmienił "krowę i mleko" na "browar i piwo", ponieważ to przysłowie lepiej było mu znane w tej wersji.

str. 4 (u góry)
"Gdy za jeden z występów, telewizja zaproponowała 60.000 dolarów, Parker odpowiedział z zimną krwią: „Ja to przyjmuję, a ile zapłacicie Elvisowi?”"
Mniej więcej. Zwykle mówił inaczej: "Tyle to dla mnie, a ile dla mojego chłopca?". :) Aczkolwiek o tego "chłopca" wcale mu nie szło, jeśli istniały inne możliwości dogadania się. O "chłopca" chodziło tylko tam, gdzie w grę wchodziło wyłącznie legalne wynagrodzenie wpisane do kontraktu, bo dola Parkera była od tego uzależniona. Niemniej bardzo mu pasowały sytuacje mniej oficjalne, gdy za zgodę na niższą wartość zapisaną w kontrakcie, wyrównanie dla siebie dostawał pod stołem. To był jeden z kilku sposób kantowania Elvisa na wynagrodzeniu, ale były również inne.

str. 4 (u dołu)
"Ale jak już wspomniałem, zrobienie kariery nie jest jeszcze tak wielką sztuką jak utrzymanie jej przez możliwie najdłuższy czas. Zdając sobie sprawę z tego, że szaleństwo prymitywnego, bądź co bądź rock and rolla, musi się skończyć, a nastolatki wydorośleją i staną się ustabilizowanymi ludźmi szukającymi innej muzyki, Parker postanowił zmienić nieco styl wypracowany przez Presleya i poszerzyć jego repertuar. Wykorzystując wyjątkową muzykalność swego podopiecznego, jego nieprzeciętne zdolności wokalne i wspaniałe możliwości interpretacyjne, włączył do jego repertuaru ballady, piosenki w stylu country, pieśni religijne i kościelne, nastrojowe przeróbki znanych światowych szlagierów."
Ręce opadają ... Znowu autor sam sobie przeczy, raz pisząc, że Elvis miał pełną swobodę w doborze repertuaru, a za chwilę, że to Parker mu go dopierał. I tak przez całą książkę - niekonsekwencja, niekonsekwencją niekonsekwencję pogania. Do tego dorabianie ideologii, jak w zdaniu: "nastolatki wydorośleją i staną się ustabilizowanymi ludźmi szukającymi innej muzyki". Parker niczego nie postanowił zmieniać, a już w ogóle stylu Elvisa, miał świadomość, że jego ingerencja zrobiłaby tu więcej złego niż dobrego, bo w tej kwestii jest całkowitym dyletantem. Zresztą na to jedno Elvis by mu nigdy nie pozwolił. Gdy w latach siedemdziesiątych Parker w rozmowie zaczął coś sugerować w tym temacie, Elvis od razu przypominał mu jego własne słowa, dając do zrozumienia, że skoro on się nie miesza do jego pracy, to Parker nie ma się mieszać do jego działki (muzyki), na której w dodatku zupełnie się nie zna.

Nie wiem też jakim prawem autor dyskredytuje styl rock and rolla, nazywając go prymitywnym? Chyba sam w swoim prymitywizmie i niewiedzy nie rozumie jaką sztuką było połączenie rhythm and bluesa, bluesa, jazzu, hillbilly, boogie, bluegrassu i country, a następnie dołożenie szybkiego tempa i wyraźnego rytmu. No przepraszam szanownego autora, ale puszczają mi nerwy, choć z natury jestem spokojną i zrównoważoną osobą i naprawdę trzeba się bardzo postarać, żeby wyprowadzić mnie z równowagi.   

Postanowił poszerzyć repertuar o ballady, piosenki w stylu country, pieśni religijne i kościelne, nastrojowe przeróbki znanych światowych szlagierów?! Przecież to wszystko Elvis śpiewał zawsze! Nie ma więc mowy o żadnym poszerzaniu repertuaru! To kolejna niedorzeczność, którą autor powtarza po wielokroć w swojej książce. Wręcz przeciwnie, Parker zabraniał mu śpiewać gospel, zwłaszcza w Las Vegas, choć jak wiemy, Elvis go wcale nie posłuchał. Gdyby jego repertuar zależał tylko od Colonela, to Elvis śpiewałby głównie kolędy, nawet w samym środku lata! 

str. 5 (u góry)
"Przed powołaniem odroczonym na dwa tygodnie, Elvis nakręcił trzy filmy: Loving You, Jailhouse Rock i King Creole
Nie na dwa tygodnie, tylko na dziewięć tygodni (63 dni), dokładnie od 20 stycznia do 24 marca 1958 roku. Czasami źródła podają, że w odroczeniu jest mowa o 60 dniach, czyli do 21 marca 1958 roku (piątek), ale ponieważ przyjmowanie poborowych odbywało się zawsze w poniedziałki, to oznaczało, że Elvis ma się zgłosić 24 marca 1958 roku. 

Wszystko zależy jak liczymy to "przed", czy wszystkie filmy, czy tylko zaczęte, czy tylko skończone, czy jak? Bo jeśli wszystkie to jeszcze "Love me tender" (1956), więc cztery. Z kolei "Loving You" i "Jailhouse Rock" skończono w 1957 roku. Natomiast zdjęcia do "King Creole" miały się rozpocząć na początku 1958 roku, lecz wtedy Elvis miał się stawić w wojsku, dostał wezwanie na 20 stycznia 1958 roku. Stąd te zabiegi o odroczenie służby.

str. 6 (u góry)
"Następcy „wielkiego Elvisa” grali i śpiewali klęcząc lub leżąc na plecach i udając ataki epileptyczne lub erotyczne spazmy mniej lub bardziej fascynowali publiczność. Pozwalano im się wyszumieć. Lokalni i zagraniczni naśladowcy i imitatorzy przemijali jak jeden sezon. A gdy przeminęli – triumfalnie i pewnie Elvis wrócił na estradę."
Nie miał po czym wracać, bo nigdy z niej nie zszedł, w sensie obecności na rynku muzycznym i filmowym. Zresztą nie wiem w jakim kontekście autor użył tu słowa "estrada". Pisze cały czas o latach pięćdziesiątych i powołaniu Elvisa do wojska. Bo jeśli "estradę" należy rozumieć jako rynek muzyczny i filmowy, to nie schodził z niej przez całe dwanaście lat w Hollywood z przerwą na dwa lata służby wojskowej włącznie (nawet wtedy wychodziły jego płyty), lecz nie występował  przed żywą publiką.

str. 7 (pośrodku)
"Wojsko ukształtowało Elvisa. Dojrzał, wydoroślał, spoważniał, stał się mężczyzną. Parker zmienił też gruntownie jego profil estradowy. Występy ograniczył do minimum aby z czasem zaprzestać ich całkowicie, poświęcając czas wyłącznie na nagrywanie płyt i kręcenie filmów."
Po powrocie do cywila Elvis wrócił do nagrywania płyt i kręcenia filmów, nie do występów! Więc o jakim ograniczeniu występów do minimum pisze autor, to nie wiem. Owszem, w 1961 roku dał trzy występy charytatywne (Parker wyraził na nie zgodę tylko ze względów marketingowych) - 25 lutego 1961 roku w Ellis Auditorium w Memphis (2 występy) oraz 25 marca 1961 roku w Bloch Arena w Honolulu (jeden występ).

str. 7 (u dołu)
"Stał się teraz niezaprzeczalnie najpopularniejszym piosenkarzem amerykańskim. Teraz już nawet najwięksi jego wrogowie nie śmieli go atakować, a krytycy wystawiali mu jak najlepsze opinie. Krytykowano i druzgotano jego filmy lecz wychwalano i wynoszono pod niebiosa jego samego, a piosenki z jego filmów zdobywały wszystkie laury i szczyty list bestsellerów. Nikt już nie śmiał nawet określać go mianem Elvis-Pelvis. Obecnie nazywano go już tylko The KING.
Tak więc kolejny, genialny chwyt niezmordowanego Parkera przyniósł efekty."
No tak kolorowo wcale nie było. Znowu autor dorabia jakąś ideologię. Oczywiście tylko po to by móc dalej spuentować zdaniem: "Tak więc kolejny, genialny chwyt niezmordowanego Parkera przyniósł efekty" i w taki oto sposób ponownie podpiąć Parkera pod kolejny, rzekomy sukces.

str. 8 (u góry)
"W tym okresie Elvis nie występował, poświęcając się tylko nagraniom studyjnym i grze w filmach, co było kolejnym swoistym majstersztykiem Parkera: lansowaniem na gwiazdę filmową i – choć filmy Presleya nie były arcydziełami kinematografii – utrzymaniem i umocnieniem światowej popularności piosenkarza.
Znowu autor przypisuje Parkerowi jakiś wyimaginowany sukces, który nazywa "majstersztykiem" zamiast porażką. Autor jest tak zapatrzony w Parkera, że nie jest nawet świadom, iż pakowanie Elvisa w te filmy więcej zrobiło mu złego niż dobrego i prawie zniszczyło jego pozycję. I gdyby nie desperackie "liberum veto" Elvisa pod koniec lat 60. (kiedy to Parker chciał go wpakować w kolejny trzyletni kontrakt filmowy), którym wreszcie zdecydowanie postawił się temu krwiopijny i pijawce, to nigdy już nie powróciłby do koncertowania na żywo. Parker był ostatnim człowiekiem na tej planecie, który chciałby "lansować Elvisa na gwiazdę filmową" (o czym poniżej)!

str. 8 (pośrodku)
"W drugiej połowie lat sześćdziesiątych, słuchając ślepo rad swego mentora, Elvis znacznie ograniczył również nagrywanie piosenek zamykając się w świecie filmowych dekoracji Hollywoodu. Na rynku płytowym ukazywały się najczęściej wznowienia lub longplaye filmowe"
Mentora, akurat! Ograniczył za radą "mentora"? Nie. Elvis już nie mógł zdzierżyć grania w tych filmach. Rozumiał doskonale, że jego marzenia o aktorstwie dramatycznym, Parker ma dokładnie tam gdzie słońce nie dochodzi i jest wykorzystywany wyłącznie jako maszynka do robienia pieniędzy i nabijania nimi kieszeni właścicieli wytwórni filmowych oraz swojego menadżera. Zresztą po tym jak jeden z nich nieopatrznie chlapnął w wywiadzie, że wcale nie chcą żeby Elvis został wielką gwiazdą kina, wszystko stało się klarowne. Prawdopodobnie Parker oferował im pewien układ, szybkie pieniądze w krótkim czasie pod warunkiem, że nie zrobią z Elvisa gwiazdy kina. Stąd ten maraton filmowy - trzy filmy rocznie i dobór niezbyt ambitnych scenariuszy, co miało nie pozwolić Elvisowi na rozwinięcie aktorskich skrzydeł, zwłaszcza że potencjał miał (co podkreślało i zauważyło wielu fachowców), a do Parkera zaczęli się zgłaszać ludzie filmu z poważnymi scenariuszami, lecz ten je wszystkie natychmiast odrzucał. Gdyby Elvis został gwiazdą ekranu, Parker miałby nie lada problem, gdyż mógłby stracić "wyłączność" na kasę wypracowywaną przez Elvisa, a nie było wtedy wśród artystów nikogo innego na jego miarę, do tego tak spolegliwego, niekonfliktowego i ślepo wierzącego w zawsze dobre intencje menadżerów, z którego mógłby wyssać, niczym pijawka krew, tyle milionów dolarów rocznie, co z Elvisa.

Elvis stracił zapał do pracy, w tym nagrywania piosenek, które Parker ograniczył do soundtracków filmowych. Nie widział w tym sensu, przede wszystkim z powodu ich jakości, która nie była najlepsza (wynik durnej i nieuczciwej polityki Parkera względem autorów, o której więcej poniżej). Ponadto dusił się już w Hollywood, raz w powodu filmów, w których grał, a dwa standardu życia towarzyskiego, jakiemu hołdował cały światek filmowy poza planem - ciągłe knucie, intrygi, rozgrywki, hipokryzja, nienawiść, nieszczerość, a wszystko wśród uśmiechów i słodkich słówek, w atmosferze alkoholowych libacji, seksualnych orgii i narkotyków. To mu zupełnie nie odpowiadało. Do tego nie miał z kim i o czym rozmawiać, bowiem nikt tam się niczym nie interesował poza szybkimi samochodami lub golfem - mężczyźni, czy strojami i urodą - kobiety. Całe to towarzystwo w większości nie dorastało mu nawet do pięt. Elvis, grzeczny, kulturalny, prawy, stroniący od używek i wszelkich niegodziwości względem innych ludzi, człowiek bardzo oczytany, wiecznie szukający interlokutorów do swoich przemyśleń i rozważań, tam nie mógł ich znaleźć. Nie było ich wśród gwiazd i pracowników Hollywood, czy jego świty. Nie mógł też swobodnie poruszać się po mieście. W czasach hollywoodzkich był więźniem swojego apartamentu, planu filmowego, Memphis Mafii, a jedynymi dostępnymi rozrywkami były dla niego książki i telewizor. Dziwię się, że w tych warunkach wytrwał dziesięć lat i nie zwariował, ale nie dziwię się, że nie chciał nagrywać. Po prostu nie widział w tym sensu, ponieważ przy polityce jaką Parker stosował w stosunku do autorów (a którą tak zachwyca się autor tego opracowania), rzadko trafiały się dobre utwory. Żaden z piszących, mający świadomość wartości swojego dzieła nie chciał się zrzekać 75 %* swoich zarobków tylko po to by "zrobić Parkerowi dobrze", ani też praw do własnych utworów, czy dopisywać fikcyjnych autorów, czego domagał się Parker z chciwości.

* Oczywiście nie zawsze było to aż 75%, czasem 50%, czy 25%.

str. 8 (u dołu)
"Zmieniając profil artystyczny Elvisa, Parker miał dwa cele: ograniczając występy estradowe nie dopuszczać do ewentualnych incydentów oraz wywołać niedosyt przedłużający popularność swego podopiecznego."
Miał zawsze jeden i ten sam cel - pieniądze, a im mniej zachodu i pracy przy ich pomnażaniu, tym lepiej. Przy organizacji koncertów trzeba się narobić, to wielkie przedsięwzięcie logistyczne. Pakując Elvisa w filmy, nie miał żadnej pracy poza wydawaniem w kasynach zarobionych przez swojego podopiecznego dolarów, był uzależnionym hazardzistą. 

str.8 (u dołu)
"Wszystko w myśl zasady: „Nie rób tego co możesz zaśpiewać”, wykorzystując wszelkie okazje do przemycania piosenek przez telefon, w basenie, pod prysznicem, w kajaku, helikopterze, samochodzie, na jachcie, w wodzie, powietrzu czy na plaży."
Ten tekst przekracza zdolności mojego rozumowania, poddaje się. Nie wiem o co w nim chodzi, co autor miał na myśli gdy napisał, co napisał. :)

Chociaż na następnych dwóch stronach, autor już pisze bardziej sensownie i pozostając w zgodzie ze znanymi dziś faktami. Aczkolwiek ewidentnie widać, że ta partia materiału powstała już współcześnie. Szkoda, że w tym duchu nie zweryfikował też pozostałej treści.

str. 10 (u góry)
"Temat filmowy był tylko pretekstem do zaprezentowania piosenek Elvisa."
To działało w dwie strony. Wypuszczanie soundtracków miało dwa cele: promowanie filmów i koszenie kasy za ten sam materiał dźwiękowy na płytach (tylko muzyczny), a filmy utrzymanie popularności Elvisa, żeby sprzedać soundtracki. I tak to się kręciło.

str. 10 (pośrodku)
"Opinie o filmach Elvisa były z reguły zgodne: ubożuchne historyjki pokazane z bezprzykładnym przepychem."
Nie każdy film, który nie jest górnolotny musi być zły. Widz oczekuje różnych emocji, nie zawsze musi to być strach (horrory), łzy (dramaty), powiew grozy (horrory i kryminały), wartka, trzymająca w napięciu akcja (sensacyjne, science fiction), czy dużo śmiechu (komedie) itp. Czasem lubimy obejrzeć jakąś ciekawą życiową historię (obyczajowe) lub zrelaksować się przy pięknych widokach i miłych dla ucha dźwiękach (muzyczne), nie będąc przy tym epatowani tragedią, złem, okrucieństwem, smutkiem, niesprawiedliwością i innymi dołującymi odczuciami. Filmy muzyczne nigdy nie miały porywającej, wysmakowanej fabuły, bo zwykle stanowiły tylko tło do muzycznej ekspozycji utworów. Te, w których obsadzano Elvisa miały zupełnie inny nadrzędny cel - wyciśnięcie maksimum kasy. Inne walory - czysto filmowe - nie były nawet drugoplanowe, w ogóle ich nie brano pod uwagę. Po prostu widz miał przyjść do kina (kupić bilet), napatrzyć się na Elvisa, którego nigdzie indziej nie mógł zobaczyć (żeby podtrzymać zainteresowanie jego osobą), dowiedzieć się jakie piosenki wkrótce ukażą się na płycie lub już się ukazały (po to by chcieć je potem kupić) i to wszystko. Filmy nakręcały sprzedaż płyt, płyty sprzedaż biletów na spektakle filmowe.

Nie bierzmy też tych słów rzekomej krytyki filmowej zbytnio sobie do serca, bo za niektórą ponoć stał sam Parker, który panicznie się bał, że uzdolniony również aktorsko Elvis, do tego zdeterminowany na grę w filmach od wczesnej młodości, może czasem zmienić priorytety i postawić na kinematografię, zwłaszcza gdy Parker odsunął go od żywej publiczności. A było się czego obawiać, ponieważ zarówno aktorzy jak i filmowcy podkreślali, że miał niezwykłą łatwość grania i szybko się uczył. Niektórzy wręcz z podziwem mówili, że to co wielu aktorów opanowywało latami w szkołach i na planie, Elvis robił niemal instynktownie. Ileż to razy nagłą improwizacją uratował jakąś scenę, którą potem pozostawiano w filmie, uznając ją za lepszą od planowanej. Poza tym Elvisa zawsze krytykowano, za ruchy na scenie, wygląd, śpiew, filmy, a nawet czyny, których nie popełnił, ale to już temat na oddzielny post.

Tutaj trzeba też sobie powiedzieć jeszcze jedno. Parkerowi naiwnie się wydawało, że jeśli wpuści Elvisa w takie filmy, to upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu - stworzy mu możliwość śpiewu i aktorstwa, a sobie komfort nicnierobienia przy stałym dopływie gotówki i utrzymaniu pełnej kontroli nad Elvisem (żeby się zbytnio nie wybił jako aktor filmowy). I być może gdyby chodziło o kogoś innego, byłoby to mistrzowskie posunięcie, ale w przypadku Elvisa przekalkulował. Nie uwzględnił jego ambicji, źle je oszacował, zbyt płytko, co pod koniec lat sześćdziesiątych prawie doprowadziło do "menadżerskiego rozwodu" między tymi dwojga. W konsekwencji Colonel nie zawarł kolejnego* kontraktu filmowego (na trzy lata) dla Elvisa, a Elvis powrócił do koncertowania na żywo, zniechęcony i wyleczony** całkowicie z Hollywood.

* Mimo, iż Elvis informował Colonela, że więcej w filmach już grać nie będzie, to ten naraił mu kolejny, trzyletni kontrakt (lub na trzy filmy, już nie pamiętam). Wtedy Elvis się wściekł i zagroził, że jeśli go podpisze w jego imieniu, to sam będzie musiał w nich zagrać, albo uiścić karę przewidzianą kontraktem za jego zerwanie z własnej kieszeni, a on - Elvis - zerwie z nim umowę menadżerską i wszelkie kontakty na zawsze. 

** Pod koniec lat sześćdziesiątych, gdy rozeszła się wieść, że Elvis przypuszczalnie zrezygnuje z kariery aktorskiej, zaczął dostawać (często z pominięciem Parkera, ponieważ całe środowisko wiedziało, że jak tylko pojawi się jakaś ambitniejsza propozycja, to ten ją zaraz odrzuci) bardzo ciekawe propozycje filmowe. Wszystkie te filmy później odniosły spektakularne sukcesy, a aktorzy w nich grający - sławę. Jednak wcześniej zdarzyło się coś, co spowodowało, że Elvis poprzysiągł sobie, że nie zagra już w żadnym więcej filmie po wywiązaniu się z dotychczasowych kontraktów, nawet najambitniejszym. Miało to związek w filmem "Charro!" (1969).

Film ten był adaptacją powieści (źródło nie podaje innego tytułu) napisanej przez Harry'ego Whittingtona. Autorem pierwszego scenariusza był Fryderyk Louis Fox (przed przeróbkami do jakich doprowadził Parker), a później Charles Marquis Warren, reżyser i producent z ramienia wytwórni National General Pictures. Rola głównego bohatera (Jess Wade) została rozpisana z myślą o Clincie Eastwoodzie, który w tamtym momencie nie mógł jej przyjąć z uwagi na inne zobowiązania filmowe. Zaproponowano ją Elvisowi, który po przeczytaniu scenariusza był bardzo szczęśliwy i pełen nadziei, wreszcie dostał rolę dramatyczną i w takim filmie o jakim zawsze marzył - ambitnym, ostrym, pełnym akcji, odważnym, w dodatku przeznaczoną dla samego Clinta Eastwooda, co było dla niego formą wyróżnienia i docenienia przez świat filmowy.

Gdyby się sprawdził i stanął na wysokości zadania, dotychczasowa hegemonia Parkera byłaby bardzo zagrożona, z czego ten w pełni zdawał sobie sprawę. Nie tylko nie konsultując, ale nawet nie mówiąc nic Elvisowi podjął wszelkie kroki aby wypaczyć wartość tego filmu i rolę głównego bohatera. W jaki sposób nakłonił do tego wytwórnię pozostaje tajemnicą (choć są różne przecieki, które tu pominę). Faktem jest, że kiedy Elvis przybył na pierwszy dzień zdjęciowy (22 lipca 1968 roku), zobaczył scenariusz, który w niczym nie przypominał tego, jaki został mu wcześniej przedstawiony. Wycięto wszystkie najlepsze sceny akcji (rzekomo z powodu ich brutalności) oraz dwie okraszone kobiecą nagością, a dodatkowo pokiereszowano jego rolę (spłycono). Po prostu wycięto z filmu wszystko, co mogło mu nadać rangę (prestiż), a Elvisowi przysporzyć uznania. Chyba obrazowo nie trzeba tłumaczyć jak czuł się Elvis, jak go zraniono, skrzywdzono i zszargano jego uczucia. Taka go spotkała nagroda i wyrazy uznania od Parkera, za dziesięć lat wyciętych z życiorysu, bezgraniczne zaufanie, jakim go obdarzył, a także miliony dolarów, którymi nabijał mu regularnie kieszenie. Jako komentarz niech posłuży tu cytat z recenzji filmu, zamieszczonej w czasopiśmie "Variety" - "Presley radzi sobie z rolą tak nużącą, że wielu innych aktorów doprowadziłaby ona do szaleństwa".

I takiego człowieka, taką szuję (Parkera), pan Jacek Walczyński uważa za bohatera i wynosi pod niebiosa, piejąc nad nim z zachwytu! Niezrozumiałe!

str. 10 (u dołu)
"Że nie są to szczyty artystyczne – z tego Parker doskonale zdawał sobie sprawę. Nigdy zresztą jego ambicją nie było zrobienie z Elvisa gwiazdy filmowej światowego formatu. Wręcz przeciwnie – starał się nawet hamować dążność i ambicje Elvisa do udziału w wartościowych filmach.Wiedział, że największym atutem Elvisa jest głos i zdolności interpretatorskie."
No proszę, a jednak autor ma świadomość nikczemności Parkera, a mimo to dalej go wychwala i tłumaczy! Pisze: "Wiedział, że największym atutem Elvisa jest głos i zdolności interpretatorskie.", zgoda. Lecz nie miał prawa dokonywać za niego wyborów! Skoro Elvis chciał się realizować jako aktor, jego zasranym obowiązkiem (przepraszam za kolokwializm) jako menadżera, było stanąć na uszach, rzęsach i co tam jeszcze miał, żeby mu stworzyć takie możliwości, a nie podcinać skrzydła! Taka jest rola menadżera panie Walczyński! W dodatku tak ekstremalnie hojnie wynagradzanego! To tak jakby poszedł pan do sklepu kupić sobie czarną kanapę, a wyszedł z różową, bo sprzedawca uznałby, że ta do pana bardziej pasuje! Tylko tutaj nie chodziło o głupią kanapę, lecz o całe życie człowieka, jego aspiracje i ambicje, których brak, tak mu pan na początku swojej książki zarzucał!

str. 11 (u dołu)
"Z czasem krytycy zaczęli przychylniej spoglądać na Presleya i jego filmy. Choć fabuła z reguły nadal nie ulegała zmianie, podkreślano coraz dojrzalszą i lepszą grę na tle zawsze doskonałych piosenek. Czy był to efekt wyrobienia aktorskiego czy talentu organizatorskiego Parkera, trudno dociec."

"Sam Presley dość krytycznie wyrażał się o swych filmach, często po prostu ich się wstydził. Nie posiadał jednak żadnego wpływu na scenariusz a wycofanie się z kontraktu stanowiło groźbę poważnych konsekwencji finansowych. Dość miał już filmów, w których ni z tego ni z owego, w najbardziej nieoczekiwanym momencie zaczyna śpiewać, w dodatku o czymś w ogóle nie związanym z treścią filmu."
Po prostu przestali go oceniać przez pryzmat roli, a zaczęli przez pryzmat gry (warsztatu aktorskiego)! Później coraz częściej padały głosy, że gdyby w tych rolach obsadzić największe sławy ekranu, to mało prawdopodobne by sobie z nimi poradziły tak dobrze jak Presley.

Cha, cha ... No śmiech przez łzy żenady ... To zdanie mnie powaliło zupełnie: "Czy był to efekt wyrobienia aktorskiego czy talentu organizatorskiego Parkera, trudno dociec". Nie wiem, może to ja mam zbyt ciasny umysł, ale niech ktoś mnie oświeci jak talent organizatorski menadżera mógł wpłynąć na wyrobienie aktorskie jakiegoś aktora?! No jeszcze bym zrozumiała, gdyby w tym zdaniu podmienić menadżera na operatora kamery, reżysera, kolegę po fachu (innego aktora), czy nawet suflera (tych nie ma na planach filmowych, więc to czysto teoretyczne rozważanie), ale menadżera?! Tak, krowa dała więcej mleka, bo w Sopocie zakwitły kasztany, a w Trzebiatowie odmalowano pasy na jezdni! To mniej więcej taki sam związek przyczynowo-skutkowy.

Dotykamy tu jeszcze jednej kwestii - odpowiedzialności. To Elvis zbierał cięgi za to, co zgotował mu Tom Parker. Nie dziwota, że się wstydził. Człowiek tak inteligenty, charyzmatyczny, perfekcjonista w każdym calu, musiał swoją twarzą firmować coś, co urągało jego godności i profesjonalizmowi, tylko po to by zapełnić zielonymi cudze kieszenie!

str.12 (u góry)
"Można więc wysnuć wniosek, że Presley był niezłym aktorem, tylko grywał w filmach o mało ambitnych scenariuszach. Miał zresztą na tyle samokrytycyzmu aby otwarcie do tego się przyznawać."
Definicja samokrytycyzmu mówi, że to "zdolność do obiektywnej, krytycznej oceny samego siebie". A jeśli tak, to nie bardzo rozumiem za co Elvis miałby się bić w piersi i kajać? Za to, że jego "genialny menadżer" (zdaniem autora) narzucił mu takie filmy i role? Ukradł Jacek, a do więzienia za kradzież poszedł Wacek? Takiemu modelowi sprawiedliwości i odpowiedzialności pan hołduje? Ponoszenia winy za nie swoje grzechy? Od Elvisa oczekiwałabym samokrytycyzmu w innej sprawie, że pozwolił sobą pomiatać przez 22 lata takiemu menadżerowi!

str. 12 (u góry)
"Motor wszystkich sukcesów Presleya – Tom Parker dbał o interesy Elvisa w każdym calu."
To jakiś dowcip stulecia?! Dbał tylko o swoje, a że te były uzależnione od Elvisa, siłą rzeczy musiał także i o nie. Lecz, jak wspominałam już wyżej, tam gdzie szło, tylko o swoje.

str. 13 (u góry)
"Poślubił więc Priscillę Ann Beaulieu, córkę dowódcy, pod którym służył w wojsku w Europie, a którą poznał gdy miała czternaście lat."
Nie służył pod nim w wojsku. Tak ojciec Priscilli (James Wagner), jak i ojczym (Paul Beaulieu) byli w wojskach powietrznych (Wagner był pilotem, Beaulieu oficerem Sił Powietrznych), a Elvis służył w wojskach pancernych. 

str. 13 (pośrodku)
"W 1970 roku noworoczny program „Hawaii Show” obejrzeli telewidzowie czterdziestu krajów. W 1972 roku odbył się jego pierwszy po ponad dziesięciu latach publiczny Wielki Koncert w Madison Square Garden w Nowym Jorku. W 1973 roku super widowisko „Aloha from Hawaii” transmitowane z Honolulu via satelite obejrzało miliard widzów na całym świecie"
Totalny miszmasz. Widzowie ponad 40 krajów świata obejrzeli koncert "Aloha from Hawaii", czyli ten transmitowany przez satelitę, który odbył się 14 stycznia 1973 roku (oraz 12 stycznia 1973 roku - próba, w rzeczywistości koncert rezerwowy, który miał być odtworzony z taśmy, gdyby zawiodła bezpośrednia transmisja satelitarna). W 1970 roku, Elvis nie dał żadnego koncertu na Hawajach, tym bardziej noworocznego. 

Owszem, w 1972 roku Elvis koncertował w Madison Square Garden w Nowym Jorku. Jednak, nie był to jego "pierwszy po ponad dziesięciu latach wielki koncert". Nie był też jedyny, dał wtedy cztery koncerty - jeden 9 czerwca 1972 roku, dwa 10 czerwca 1972 roku i jeden 11 czerwca 1972 roku. Wszystkie cztery z pełnym obłożeniem - 20 tysięcy widzów na każdym. W latach 1970 - 1972, jeszcze przed Madison Square Garden, dał przynajmniej kilka koncertów, w których widownia była większa niż w Nowym Jorku i około dwudziestu, w których była zbliżona!

* * *

Każda część jest zakończona wyszczególnieniem rozdziałów, a ich numery opatrzone kolorowym podświetleniem. Te, które są omawiane w danym poście, na żółto, a te omówione już wcześniej, na niebiesko. Rozdziały bez podświetleń omówiono w późniejszych postach. Spójrzcie sobie za każdym razem na tą listę, bo nie zawsze będzie zachowana kolejność rozdziałów.  

[1]  000  Tytuł
[1]  000  Spis rozdziałów
[2]   00  Wstęp
[1]    0  Prolog: Rock and Roll - moda, szaleństwo, czy sztuka?
[3]    1  Najdłuższy powrót
[4]    2  Narodziny legendy
[5]    3  Wulkan drzemiącej tęsknoty i skrywanych marzeń
[6]    4  Elvis, jakim byłeś naprawdę?
[7]    5  Midas XX wieku - Tom Parker
[8]    6  Powroty
[9]    7  Czar powodzenia
[10]   8  Król nie żyje
[10]   9  Priscilla
[11]  10  Ewangelia Elvisa
[11]  11  On zdzierał serca
[12]  12  Na fali biznesu zwanego Elvis Presley
[13]  13  W aureoli nieśmiertelności
[14]  14  Eksplozje podłego świata
[15]  15  Kres w dolinie spokoju
[16]  16  Takim go kochano
[16]  17  Pigułkowe coctaile
[16]  18  On stworzył młodzież, ona go pokochała
[17]  19  Epilog - symbol epoki
[17]  20  Fakty, plotki i ciekawostki
[18]  21  Złote płyty Elvisa
[18]  22  Występy w latach 1953-1961
[18]  23  Trasy turniejowe
[18]  24  Dyskografia - longplaye Elvisa
[18]  25  Filmy z Elvisem
[17]  26  Miscellanea
[1]   27  LITERATURA
[1]   28  Nota autorska



4 komentarze:

  1. Nie mogę się ustosunkować do tego postu, bo moja wiedza o Elvisie jest minimalna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezus Maria...
    Już w poprzednim poście pisałem że nie zabiera się za coś jak się nie ma materiałów. Zbieramy wycinki przez lata by wydac jedną księgę ale wartościową. Czasem poświęcamy lata by wydać. Taki Charlie Hodge - przyjaciel. On długo zwlekał by napisać książkę o Elvisie, To taki przykład.
    Poza tym jak się tak wielbi Elvisa i jest się jego fanem to pomijając niewiedzę o której rozmawialiśmy kilka postów temu (zgoda, że było to 30 lat temu) ale takie podstawy jak np. 1972 rok powrót na scene czy Aloha '70 to każdy głupi wie tyle co z historii polski że Grunwald był w 1410 roku a Westerplatte w 1939. No proszę. Można powielać błędy dziennikarskie ale takie podstawy nie znać i być fanem Elvisa? To żaden Fan. Poza tym krytycyzm. Oczywiście Elvis nie był wzorem i supermanem. Ja też mam o nim mieszane zdanie. Ale na litość boską. Nie można z niego robić debila!

    PS. Zmieniając temat. Dziwię się temu Elvisowi tylko że tak pozwalał na wszystko Parkerowi. Naprawdę. Mógł wielokrotnie łupnąć to wszystko. Wytoczył by Parkerowi sprawę i nawet jakby przegrał i musiał oddać kase dałby radę z pomocą innego lepszego menagera. I byłby jeszcze lepszy. Nawet i żyłby po dziś dzień. Nikt by nie zostawił na lodzie tak zdolną gwiazdę muzyki i dobrze zapowiadającego się aktora. To wszystko. I nie wierzę że nikt nie wiedział o Parkerze jako o nielegalnym imigrancie. Można było go tym szantażować. Skoro władze USA śledziły Elvisa (od 1956 - były tasmy z koncertów itp.) to Parkera niby nie? Nikt nie wiedział o tym? Nie wierzę.

    PS.2. Przed MSG było co najmniej kilkadziesiąt spektakularnych i do zapamiętania show! W zasadzie mało było słabych koncertów.

    Proszę bardzo:
    Vegas 1969 - całość do wyboru do koloru
    Houston 1970 - po 40 tysi na 6 koncertów
    TTWII 1970 - 6 sfilmowanych showów z prawie 60
    Phoenix 1970 - powrót po 9 latach to było wydarzenie. Oczywiście sfilmowali trybuny bo i po co Elvisa?
    Trasa 1971 - nie było słabego show.
    On Tour 1972 - 4 sfilmowane showy w tym najpopularniejszy z Hampton Roads.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trudno się z Tobą nie zgodzić, choć staram się tłumaczyć autora, że po prostu wtedy w gazetach takie kretynizmy wypisywano, a on tekst napisał głównie w oparciu o nie. Jednak faktycznie, gdy w 2013 roku zdecydował się na umieszczenie materiału w internecie, powinien go przerobić. Nawet nie na zasadzie poprawiania błednych faktów (żeby nie zniszczyć tej "historycznej" wiedzy jaką serwowano polskiemu czytelnikowi), ale dodawania wyjaśnień i sprostowań(mniej więcej to, co ja teraz robię). Wtedy historycznie byłoby to dość wartościowe, bo wyjaśniałoby skąd tak wiele błędnej wiedzy u ludzi w Polsce.

    Tak czytam co piszesz o Parkerze i myślę, że masz rację. Pewnie służby lepiej zinwigilowały Parkera niż samego Elvisa, skoro był jego menadżerem. Poza tym Elvis to młody chłopak z biednej rodziny, a Parker miał już swoje lata i aż się prosiło by zacząć sprawdzanie od niego, czy tym nie steruje i w jaką stronę. Jedyne wyjaśnienie jakie mi się nasuwa, to że być może go zwerbowali, dlatego miał płaszcz ochronny.

    Trudno powiedzieć dlaczego Elvis w latach sześćdziesiątych, a najpóźniej w siedemdziesiątych nie pogonił Parkera. Tym bardziej, że wielokrotnie chciał to zrobić. Tak z tego co wychodzi tu i ówdzie z ostatniego roku jego życia, myślę że dni Parkera u niego były już policzone. Elvis szykował się do jakiejś wielkiej rewolucji po powrocie z sierpniowej trasy, na którą nigdy już nie wyjechał. Przeczytaj sobie tutaj: http://elvisownia.blogspot.com/2016/11/komu-mogo-zalezec-na-smierci-elvisa.html ("Komu mogło zależeć na śmierci Elvisa") punkt o Parkerze.

    W koncertach nie mam rozeznania, więc liczę tradycyjnie na Ciebie. :) A to ciekawe z tym koncertem w Phoenix.

    OdpowiedzUsuń

1. --- Najedź kursorem myszy na słowa "Wpisz komentarz" w białej ramce i kliknij.
2. --- Następnie kliknij strzałkę (▼) po słowach "Skomentuj jako:".
3. --- Po rozwinięciu listy wybierz pozycję trzecią "Nazwa / adres URL".
4. --- W polu "Nazwa" wpisz dowolny NICK, którym będzie sygnowany Twój komentarz.
5. --- Po wpisaniu nicka, kliknij w przycisk "Dalej", a następnie w białym polu wpisz treść komentarza.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pola "adres URL" nie wypełniamy, chyba, że ktoś ma swoją stronę i chce ją tu podać.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Instrukcja graficzna tu:
https://elvisownia.blogspot.com/p/nick-w-komentarzu-instrukcja-graficzna.html