Jeśli chodzi o tamburyn, to myślę, że Elvisowi gra na nim przyszła najłatwiej. To idealny instrument dla człowieka z tak wielkim wyczuciem rytmu jak on.
Podczas koncertów Elvis był przede wszystkim frontmanem, showmanem i piosenkarzem, od muzyki miał zespół i zwykle jakąś mniejszą lub większą orkiestrę. Dlatego w zasadzie na koncertach, zwłaszcza w okresie po-hollywoodzkim nie widujemy go grającego na scenie, a jeśli nawet, to jest to zwykle jeden utwór na fortepianie i/lub jeden na gitarze (nawet nie zawsze gra przez całą piosenkę, częściowo tylko markuje grę lub tylko trzyma gitarę).
Jednak wiemy, że prywatnie, czy na backstagu, nie przeszedł obojętnie obok żadnego instrumentu. O tym na jakich instrumentach grywał dowiadujemy się głównie od jego najbliższego otoczenia (rodziny, przyjaciół, muzyków, śpiewaków) lub też ze zdjęć i filmów.
Jeśli chodzi o grę na tamburynie, to najlepiej dokumentują to właśnie filmy, szczególnie "Easy Come, Easy Go" (Paramount Pictures, 1967), gdzie Elvis gra podczas piosenki "Sing you children" oraz "Harum Scarum" (MGM, 1965), podczas piosenki "Shake That Tambourine". Na tamburynie gra też przez krótką chwilę w "Double Trouble" oraz w "Fun in Acapulco" i chyba jeszcze w kilku innych filmach.
Tamburynu użył też podczas tzw. sekwencji gospel, jednej z czterech rejestrowanych sesji w czerwcu 1968 roku, z których materiał posłużył później do programu "Comeback Special '68" telewizji NBC (promującego jego powrót do koncertowania na żywo), wyemitowanego 3 grudnia 1968 roku.
Nie trafiłam na żadne zdjęcie z backstagu, ani prywatne, które dokumentowałyby jego grę na tamburynie, więc z dużą dozą prawdopodobieństwa można wysnuć wniosek, że nie sięgał często po ten instrument. Chociaż z drugiej strony, to o niczym nie musi świadczyć, bo np. Elvis spędził tysiące godzin na rollerdromie jeżdżąc na wrotkach, a też nie ma ani jednego zdjęcia, na którym miałby wrotki na nogach.
Powyższe zdjęcie pochodzi z jednego z segmentów (sekwencja gospel) kilku czerwcowych nagrań w 1968 roku, z których montowano potem grudniowy program "Elvis Comeback Special '68"
Scena z filmu "Easy Come, Easy Go"
Scena z filmu "Easy Come, Easy Go", z piosenką "Sing you children", w której Elvis gra na tamburynie
Sceny z filmu "Harum Scarum"
Klip z filmu "Harum Scarum" z piosenką "Shake That Tambourine", w której Elvis gra na tamburynie
Wydaje mi się, że tamburyn jest mało skomplikowanym instrumentem. Po prostu trzeba mieć wyczucie rytmu, a Elvisowi go nie brakowało. Ciekawa jestem, dlaczego zagrał z takim filmie, jak "Shake That Tambourine", bo wydaje mi się, że to szmira typu "Szejk" z naszą Polą Negri i Rudolfem Valentino. Tylko że tamten film był niemy, a ten ozdobiony muzyką.
Aniu, rzadko kiedy filmy muzyczne są wysokiego lotu, bo zwykle ich celem jest przedstawienie muzyki w ładnej, lecz lekkiej oprawie. Natomiast dlaczego Elvis godził się grać w takich produkcjach, to już wykład na przynajmniej trzy długaśne posty. Oczywiście też zamierzam o tym napisać, o ile mi się uda, bo mam kryzys.
Nie chodzi o to, że straciłam zapał, tylko o mnogość materiału. Elvis żył bardzo intensywnie, miał wiele umiejętności, zainteresowań i pasji. Mało sypiał i jak to się mówi (w każdym razie w moim regionie) miał owsiki w pupie, to znaczy, że go nosiło, stale musiał coś robić.
Zaczęłam kilka wątków i zaczynam się gubić. Muszę utrzymać jakiś porządek, nawet jeśli z punktu widzenia gości blog będzie nudny. Staram się tez zawsze wyjaśniać jakieś niezrozumiałe słowa, nazwiska, terminy w każdym poście, nawet jeśli już wcześniej to wyjaśniałam, tak by ludzie nie musieli szukać by zrozumieć. Nie chciałam ciurkiem omawiać np. 120 jumsuitów i nie pisać o innych rzeczach. Tak samo jeśli chodzi o adresy zamieszkania (będzie ich prawie 50, a i tak nie wszystkie są znane)oraz filmy, utwory, występy w radiu i TV, koncerty - to wszystko wyrzuciłam do menu, jako zbiorówki. Planowałam inaczej, ale jak tu omówić 2200 koncertów każdy z osobna? Życia mi nie starczy. :) Zabrałam się za to przynajmniej o 10 lat za późno. :)
Jak zaczynałam tworzyć "etykiety" (kategorie), to bardzo się starałam by nie było ich za dużo (żeby się ewentualni czytelnicy nie pogubili), a i tak mi wyszło prawie pięćdziesiąt! Dwa dni kombinowałam jak skrócić listę. Obecnie jest ich czternaście, lecz nie są dobre. Przypisywanie do nich notek będzie bardzo umowne.
O Elvisie napisano już wiele bzdur. Nie chcę się do tego przyczyniać, więc stosuję starą, dobrą, dziennikarską zasadę "zanim coś napiszesz, potwierdź to w trzech niezależnych źródłach". Utrudnia mi to moja znajomość, a raczej nieznajomość angielskiego, bo polskich materiałów prawie nie ma, a jak są, to czytając można sobie tylko rwać włosy z głowy, takie bohomazy są w nich popisane. Mam prawie wszystkie książki jakie wyszły w naszym kraju o Elvisie (nie mam dwóch - świadomy wybór). Przypominają brudnopis pisarza, tak są przeze mnie "onotowane". Autorzy w ogóle nie weryfikują informacji, jeden spisuje bezmyślnie od drugiego. Czasem to trudne lub niewykonalne, ale w większości się da. Polscy fani okrzyknęli książkę "Elvis" Leszka Strzeszewskiego "biblią króla". Totalne nieporozumienie, błąd goni tam błąd, a przynajmniej 1/4 wartości wyrażanych cyframi jest błędna! Jeśli chodzi o błędy merytoryczne, to na ich podstawie czasem mogę mu wskazać z czyich książek przepisywał daną treść. A biblia dlatego, że była to pierwsza polskojęzyczna książka o Presleyu.
Dobra, bo się rozpisałam, a to dopiero wierzchołek góry lodowej. :)
Naprawdę Cię podziwiam, podejrzewam, że tacy wielbiciele Elvisa jak Ty, zlatują się na Twój blog. Ja, owszem, lubię Elvisa i jego piosenki, ale nie znam szczegółów z jego życia. Prawie wszystko, co piszesz, jest dla mnie nowe. Nie dziwię Ci się, że denerwuje Cię bezmyślne odpisywanie jednego od drugiego samozwańczych biografów Elvisa. W internecie jest tak samo, dlatego ja na swym blogu nie korzystam z żadnych informacji internetowych na temat roślin. Piszę tylko to, o czym wiem i czego sama doświadczyłam przy hodowli.
Aniu, nikt się na razie nie zlatuje. :) Za krótko mam bloga i nigdzie go nie promuje, a wyszukiwarki rządzą się swoimi prawami. Na razie pojedyncze osoby tu trafiają i to najczęściej z USA, a to blog w języku polskim.
No tak to jest. Ludzie chcą szybko sięgnąć po śmietankę (kasę), mniej im zależy na uznaniu za rzetelność i profesjonalizm. Fani i tak wszystko kupią (wiem po sobie), bo na bezrybiu i rak ryba.
Ubolewam, że moja wiedza ciągle jest zbyt mała. O Elvisie na świecie wydano 240 książek, a ja znam ich ledwie 10 (właściwie 12, bo tyle w Polsce wydano, ale dwóch z nich nie mam).
Ja niedawno trafiłam na informację(już nie pamiętam gdzie to było napisane)że na całym świecie o Elvisie napisano ponad 3 tysiące książek.I tak się zastanawiam czy ta informacja jest prawdziwa,czy nie,bo jakoś nie chce mi się wierzyć że powstało ich aż tyle.
U mnie na blogu po lewej jest "Elvis - wyszukiwarki", a tam baza książek o Elvisie; Jest ich ponad 4000 zarejestrowanych, ale niektóre się powtarzają bo to przekłady na inne języki lub wznowienia wydań. Do tego przynajmniej z 2000, których nie zgłoszono do bazy (od 2019 roku nie przyjmują zgłoszeń nowych tytułów, bo nie panują nad bazą, chyba, ze już odblokowali).
A już wiem, czemu w tym poście wspomniałaś o książkach. Wcześniej w komentarzu napisałam, ze wydano ich 240, zamiast 2400. :) w rzeczywistości plus minus 4000, z zastrzeżeniami, o których wspominałam wcześniej. Są też i takie, które zostały napisane i nigdy nie wdane, ale czasami trafiają do internetu. Na przykład jedna z książek Wandy June Hill (przykład zagranicznej), czy Jacka Walczyńskiego (przykład polskiej). Aczkolwiek jeśli chodzi o tą polską, to jest u mnie na blogu w 15 odcinkach z moim omówieniem (ponieważ błąd, goni w niej błąd, lecz nie jest to wina autora, tylko źródeł z jakich korzystał w 1986 roku), w kilku odcinkach o nazwie "Legenda i rzeczywistość". Pierwszy odcinek jest tu, a do innych są linki na końcu każdego z nich.
Chciałam jeszcze wspomnieć,że właśnie zwróciłam uwagę na ten fakt,że zamiast 2400 książek widniała informacja o 240 książkach ale najważniejsze że się wszystko wyjaśniło:-)Błędy się zdarzają,tak więc nic się nie stało:-)
1. --- Najedź kursorem myszy na słowa "Wpisz komentarz" w białej ramce i kliknij. 2. --- Następnie kliknij strzałkę (▼) po słowach "Skomentuj jako:". 3. --- Po rozwinięciu listy wybierz pozycję trzecią "Nazwa / adres URL". 4. --- W polu "Nazwa" wpisz dowolny NICK, którym będzie sygnowany Twój komentarz. 5. --- Po wpisaniu nicka, kliknij w przycisk "Dalej", a następnie w białym polu wpisz treść komentarza. -------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Pola "adres URL" nie wypełniamy, chyba, że ktoś ma swoją stronę i chce ją tu podać. -------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Instrukcja graficzna tu: https://elvisownia.blogspot.com/p/nick-w-komentarzu-instrukcja-graficzna.html
Wydaje mi się, że tamburyn jest mało skomplikowanym instrumentem. Po prostu trzeba mieć wyczucie rytmu, a Elvisowi go nie brakowało.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, dlaczego zagrał z takim filmie, jak "Shake That Tambourine", bo wydaje mi się, że to szmira typu "Szejk" z naszą Polą Negri i Rudolfem Valentino. Tylko że tamten film był niemy, a ten ozdobiony muzyką.
Dokładnie.
OdpowiedzUsuńAniu, rzadko kiedy filmy muzyczne są wysokiego lotu, bo zwykle ich celem jest przedstawienie muzyki w ładnej, lecz lekkiej oprawie.
Natomiast dlaczego Elvis godził się grać w takich produkcjach, to już wykład na przynajmniej trzy długaśne posty. Oczywiście też zamierzam o tym napisać, o ile mi się uda, bo mam kryzys.
Nie chodzi o to, że straciłam zapał, tylko o mnogość materiału. Elvis żył bardzo intensywnie, miał wiele umiejętności, zainteresowań i pasji. Mało sypiał i jak to się mówi (w każdym razie w moim regionie) miał owsiki w pupie, to znaczy, że go nosiło, stale musiał coś robić.
Zaczęłam kilka wątków i zaczynam się gubić. Muszę utrzymać jakiś porządek, nawet jeśli z punktu widzenia gości blog będzie nudny. Staram się tez zawsze wyjaśniać jakieś niezrozumiałe słowa, nazwiska, terminy w każdym poście, nawet jeśli już wcześniej to wyjaśniałam, tak by ludzie nie musieli szukać by zrozumieć. Nie chciałam ciurkiem omawiać np. 120 jumsuitów i nie pisać o innych rzeczach. Tak samo jeśli chodzi o adresy zamieszkania (będzie ich prawie 50, a i tak nie wszystkie są znane)oraz filmy, utwory, występy w radiu i TV, koncerty - to wszystko wyrzuciłam do menu, jako zbiorówki. Planowałam inaczej, ale jak tu omówić 2200 koncertów każdy z osobna? Życia mi nie starczy. :) Zabrałam się za to przynajmniej o 10 lat za późno. :)
Jak zaczynałam tworzyć "etykiety" (kategorie), to bardzo się starałam by nie było ich za dużo (żeby się ewentualni czytelnicy nie pogubili), a i tak mi wyszło prawie pięćdziesiąt! Dwa dni kombinowałam jak skrócić listę. Obecnie jest ich czternaście, lecz nie są dobre. Przypisywanie do nich notek będzie bardzo umowne.
O Elvisie napisano już wiele bzdur. Nie chcę się do tego przyczyniać, więc stosuję starą, dobrą, dziennikarską zasadę "zanim coś napiszesz, potwierdź to w trzech niezależnych źródłach". Utrudnia mi to moja znajomość, a raczej nieznajomość angielskiego, bo polskich materiałów prawie nie ma, a jak są, to czytając można sobie tylko rwać włosy z głowy, takie bohomazy są w nich popisane. Mam prawie wszystkie książki jakie wyszły w naszym kraju o Elvisie (nie mam dwóch - świadomy wybór). Przypominają brudnopis pisarza, tak są przeze mnie "onotowane". Autorzy w ogóle nie weryfikują informacji, jeden spisuje bezmyślnie od drugiego. Czasem to trudne lub niewykonalne, ale w większości się da. Polscy fani okrzyknęli książkę "Elvis" Leszka Strzeszewskiego "biblią króla". Totalne nieporozumienie, błąd goni tam błąd, a przynajmniej 1/4 wartości wyrażanych cyframi jest błędna! Jeśli chodzi o błędy merytoryczne, to na ich podstawie czasem mogę mu wskazać z czyich książek przepisywał daną treść. A biblia dlatego, że była to pierwsza polskojęzyczna książka o Presleyu.
Dobra, bo się rozpisałam, a to dopiero wierzchołek góry lodowej. :)
Naprawdę Cię podziwiam, podejrzewam, że tacy wielbiciele Elvisa jak Ty, zlatują się na Twój blog. Ja, owszem, lubię Elvisa i jego piosenki, ale nie znam szczegółów z jego życia. Prawie wszystko, co piszesz, jest dla mnie nowe.
UsuńNie dziwię Ci się, że denerwuje Cię bezmyślne odpisywanie jednego od drugiego samozwańczych biografów Elvisa.
W internecie jest tak samo, dlatego ja na swym blogu nie korzystam z żadnych informacji internetowych na temat roślin. Piszę tylko to, o czym wiem i czego sama doświadczyłam przy hodowli.
Aniu, nikt się na razie nie zlatuje. :) Za krótko mam bloga i nigdzie go nie promuje, a wyszukiwarki rządzą się swoimi prawami. Na razie pojedyncze osoby tu trafiają i to najczęściej z USA, a to blog w języku polskim.
OdpowiedzUsuńNo tak to jest. Ludzie chcą szybko sięgnąć po śmietankę (kasę), mniej im zależy na uznaniu za rzetelność i profesjonalizm. Fani i tak wszystko kupią (wiem po sobie), bo na bezrybiu i rak ryba.
Ubolewam, że moja wiedza ciągle jest zbyt mała. O Elvisie na świecie wydano 240 książek, a ja znam ich ledwie 10 (właściwie 12, bo tyle w Polsce wydano, ale dwóch z nich nie mam).
Ja niedawno trafiłam na informację(już nie pamiętam gdzie to było napisane)że na całym świecie o Elvisie napisano ponad 3 tysiące książek.I tak się zastanawiam czy ta informacja jest prawdziwa,czy nie,bo jakoś nie chce mi się wierzyć że powstało ich aż tyle.
OdpowiedzUsuńU mnie na blogu po lewej jest "Elvis - wyszukiwarki", a tam baza książek o Elvisie; Jest ich ponad 4000 zarejestrowanych, ale niektóre się powtarzają bo to przekłady na inne języki lub wznowienia wydań. Do tego przynajmniej z 2000, których nie zgłoszono do bazy (od 2019 roku nie przyjmują zgłoszeń nowych tytułów, bo nie panują nad bazą, chyba, ze już odblokowali).
OdpowiedzUsuńhttps://vnhouten.home.xs4all.nl/intro.html
Dziękuję za wyjaśnienie i linka.
OdpowiedzUsuńA już wiem, czemu w tym poście wspomniałaś o książkach. Wcześniej w komentarzu napisałam, ze wydano ich 240, zamiast 2400. :) w rzeczywistości plus minus 4000, z zastrzeżeniami, o których wspominałam wcześniej.
OdpowiedzUsuńSą też i takie, które zostały napisane i nigdy nie wdane, ale czasami trafiają do internetu. Na przykład jedna z książek Wandy June Hill (przykład zagranicznej), czy Jacka Walczyńskiego (przykład polskiej). Aczkolwiek jeśli chodzi o tą polską, to jest u mnie na blogu w 15 odcinkach z moim omówieniem (ponieważ błąd, goni w niej błąd, lecz nie jest to wina autora, tylko źródeł z jakich korzystał w 1986 roku), w kilku odcinkach o nazwie "Legenda i rzeczywistość". Pierwszy odcinek jest tu, a do innych są linki na końcu każdego z nich.
http://elvisownia.blogspot.com/2017/08/legenda-i-rzeczywistosc-1.html
Ops, w 18 odcinkach u mnie, a autor pisał ją dokładnie w latach 1978-1987. Właśnie sprawdziłam.
UsuńOk,rozumiem:-)
OdpowiedzUsuńChciałam jeszcze wspomnieć,że właśnie zwróciłam uwagę na ten fakt,że zamiast 2400 książek widniała informacja o 240 książkach ale najważniejsze że się wszystko wyjaśniło:-)Błędy się zdarzają,tak więc nic się nie stało:-)
OdpowiedzUsuńA ja to dopiero dziś zauważyłam, bo zdziwiło mnie, że w poście o instrumencie, tak bez żadnego nawiązania piszesz o książkach :)
OdpowiedzUsuńPo prostu mnie tylko ten jeden fragment o ilości wydanych książek zainteresował,ale teraz już wszystko wiem:-)
OdpowiedzUsuńRozumiem.:) Ale to dobrze, przynajmniej błąd został sprostowany, jakby ktoś jeszcze zwrócił uwagę na to 240. :)
OdpowiedzUsuń