Urodziła się 19 marca 1936 roku, w Ostermundigen w kantonie Berno w Szwajcarii, jako trzecie z sześciorga dzieci Szwajcarki Anny i Rolfa Andressa, niemieckiego dyplomaty. Kiedy jej ojciec został wydalony ze Szwajcarii z powodów politycznych, jej dziadek, projektant ogrodów, przejął rolę jej opiekuna. Ojciec zaginął podczas II wojny światowej. Rodzeństwo: brat Heinz, siostry: Erika, Charlott, Gisela i Kate.
Uczyła się w Bernie. Później przez rok studiowała sztukę w Paryżu, jednak doszła do wniosku, że to nie dla niej i wyjechała do Włoch, do Rzymu, gdzie postanowiła spróbować swoich sił w modelingu. Początkowo podejmowała się różnych zajęć, między innymi pracowała jako niania. Jednak szybko dostrzeżono jej kobiece walory i rozpoczęła karierę modelki.
Była uzdolniona językowo, biegle opanowała: francuski, niemiecki, angielski i włoski.
Zadebiutowała w filmie "Amerykanin w Rzymie" w 1954 roku. Później przyszły kolejne dwie role. W jednej z nich, "Przygody Casanovy", zobaczył ją dyrektor pewnej hollywoodzkiej wytwórni i namówił na przyjazd do Stanów. Przeprowadziła się tam w 1955 roku i od razu została partnerką Jamesa Deana, na krótko przed jego śmiercią.
W Hollywood najpierw podpisała siedmioletni kontrakt z Paramount Pictures, zarabiając 287 dolarów tygodniowo. Lecz nie obsadzono jej w żadnej roli. Jak powiedziała: „Większość czasu spędziłam na oglądaniu starych filmów z Marleną Dietrich”, więc wykupiła się z kontraktu. W 1956 roku, podpisała kolejny, z Columbia Pictures, ale również nie znaleziono dla niej roli. W 1957 roku wyszła za mąż za znanego reżysera, Johna Dereka, który rozwiódł się dla niej z żoną i pozostała w USA.
Przełom nastąpił pięć lat później, w 1962 roku, gdy zaangażowano ją w pierwszym filmie o Jamesie Bondzie "Doktor No", gdzie zagrała dziewczynę Bonda, Honey Ryder. To był strzał w dziesiątkę. Ta rola przyniosła jej rozgłos i sławę. Do dzisiaj niektórzy uważają ją za pierwszą i najlepszą dziewczynę agenta Bonda. W lutym 2008 została uznana za „Najlepszą dziewczynę Jamesa Bonda wszech czasów” przez czytelników brytyjskiej gazety „Daily Mail”.
Po rozwodzie w 1966 roku, nigdy więcej nie wyszła za mąż. Ma tylko jedno dziecko, syna Dmitrija Alexandre'a, urodzonego w wieku 44 lat, 19 maja 1980 roku, z aktorem Harrym Hamlinem, odtwórcą roli Perseusza w filmie "Zmierzch tytanów".
Do 2017 roku, kiedy to sprzedała swój dom w Beverly Hills, była związana ze Stanami Zjednoczonymi, a od 2020 roku trochę pomieszkuje w swoim mieszkaniu w Rzymie, a trochę w domu w Szwajcarii.
Na portalu film.wp.pl napisano o niej:
"Aktorka, która okryła się sławą jako pierwsza dziewczyna Bonda i jeden z największych symboli seksu w historii kina".
Pożądały ją wielkie sławy i zwykli mężczyźni. Była jedną z najseksowniejszych kobiet lat 60. i 70. Jej popularność nie słabła nawet w latach 80., gdy była już po czterdziestce i 90., po pięćdziesiątce. Także wtedy pojawiała się w magazynach, jako jedna z najpiękniejszych i najseksowniejszych dojrzalszych kobiet. W 1995 roku została umieszczona przez pismo „Empire” na liście „100 najseksowniejszych gwiazd filmu w historii”.
Jej kochankami byli między innymi: James Dean, Dennis Hopper, Jean-Paul Belmondo, Fabio Testi, Harry Hamlin, Ron Elym, John Richardson, Marcello Mastroianni, Marlon Brando, Ryan O’Neal, Julio Iglesias, Gerardo Amato, John Delorean, Helmut Berger, Paolo Pazzaglia, John Dorellim, Franco Nero - aktorzy i piosenkarze. To głośne nazwiska filmu i sceny, ale wśród jej kochanków był też na przykład brazylijski piłkarz Paulo Roberto Falcao, znany deweloperem Stan Hermanem i grecki kulturysta Mario Natokis.
Lecz jej kochankiem nie chciał zostać ... Elvis Presley.
Elvis był bardzo dymorficzny*, że się tak wyrażę, jeśli chodzi o jego gusta związane z budową ciała (sylwetką), a także wyglądem kobiet, hołdując cechom przeważającym u samic gatunku ludzkiego, uznawanym za kobiece, czyli najbardziej odróżniającym samice od samców. To sprowadza się do tego, że wybierał partnerki niższe (choć lubił wysokie kobiety, ale nie wyższe od siebie, nawet gdyby były naj-, naj-, naj- pod innymi względami), stosunkowo drobne, o wyraźnym wcięciu talli, krągłych biodrach i pośladkach, wąskich barkach, małych stopach. Od lat 60. ten model kobiecej figury powoli zanika, ale jak spojrzymy na zdjęcia z lat 50., to na nich jest on jeszcze bardzo wyraźny.
* Dymorfizm płciowy - wszelkie różnice fizyczne, tak w budowie (wewnętrznej i zewnętrznej) oraz w wyglądzie między płciami - samcami i samicami - w obrębie tego samego gatunku. Inaczej dwupostaciowość płciowa. Dymorfizm płciowy także punktuje cechy przeważające (najczęściej występujące, większościowe) u każdej z płci.
Niestety, Ursula Andress nie wpisywała się w te kryteria. Największą przeszkodą w jej akceptacji jako partnerki seksualnej, były ramiona, według Elvisa zbyt szerokie i zbyt męskie w budowie (kształcie, uformowaniu mięśniowo-kostnym). I faktycznie miał rację. Na zdjęciach z przodu jej ramiona prawie nie rzucają się w oczy, natomiast gołe od tyłu, wręcz szokują, nie tylko są duże, ale po prostu męskie! Jestem pewna, że gdyby pozbawić zdjęcie poniżej żeńskich atrybutów (głowa + sukienka), to 95% pytanych, odpowiedziałaby "to męskie plecy".
Dziewiętnastoletnia Ursula Andress i James Dean w 1955 roku, byli kochankami. Na lewym zdjęciu widać od tylu jej ramiona
Ursula Andress i Elvis Presley - scena z filmu "Fun in Acapulco"
Ursula Andress, Elvis Presley i Elsa Cárdenas - na sesji zdjęciowej do posterów, do filmu "Fun in Acapulco". Na lewym górnym zdjęciu widać od przodu jej ramiona
Wiedziała o tym Ursula Andress, wiedzieli filmowcy, dlatego odpowiednio dobierano ujęcia, rzadko na wprost, zwykle po ukosie, a już prawie w ogóle od tyłu. Ursula ze swej strony starała się tak dobierać ubiór, aby niwelować ten mankament lub przynajmniej żeby jej strój i wygląd odwracał uwagę od jej pleców. I patrząc na zdjęcia chyba musimy przyznać, że z sukcesem. Powiem szczerze, że do momentu poznania opinii Elvisa, nawet nie zwróciłam uwagi na jej przypadłość.
Elvis ją lubił, ale uważał, że nie jest atrakcyjna. W roli jego kochanki całkowicie dyskwalifikowały ją jej ramiona. No nie mógł sobie z tym poradzić mentalnie. Reszta jej wyglądu mu odpowiadała.
To go tak peszyło, że kiedyś, gdy rozmawiali o niej, powiedział do Alana Fortasa: „Wstydziłem się zdjąć przy niej swoją cholerną koszulę”, ponieważ "czuł się z nią niekomfortowo w romantycznych scenach wierząc, iż jej ramiona były szersze niż jego i sprawiały, że wyglądał przy niej na słabego faceta [mało męskiego]", jak uzupełnia i tłumaczy Alanna Nash.
Przy innej okazji wyznał, że nie jest w stanie kochać się z kobietą, która ma szersze ramiona niż on, gdyż czułby się niemęsko.
Na większości ujęć z Ursulą Andress widać, że stara się zachować dystans i nie dać żadnych sygnałów zachęcających do bliskości. Najlepiej widać to na środkowym zdjęciu poniżej, gdzie jest odgrodzony od niej segregatorem, a drugą dłoń trzyma na swoim kolanie, co nie jest u niego normalne przy takiej bliskości z kobietą. Ręce zawsze same mu leciały do objęcia, czy chociażby uchwycenia za dłoń. Tutaj tego nie ma, mimo że Ursula dosłownie leży na nim, na jego kroczu, całym ciężarem ciała wsparta między jego nogami.
Z kolei na kolorowych zdjęciach, jest wyraźnie spięty i rozproszony. Powiedziałabym nawet, że widać z jego strony oczekiwanie na koniec ujęcia. Elvis nigdy nie miał kłopotów w tego typu scenach, zawsze był naturalny, bo uwielbiał się całować. Bardzo często wręcz zbytnio się angażował zapominając, że to plan zdjęciowy, a nie alkowa i do akcji wkraczał reżyser, krzycząc "cięcie". Pisałam już o tym chociażby przy Debrze Paget i Juliet Prowse. Na lewym zdjęciu po prostu przyłożył swoje przymknięte (zwarte) usta do ust Ursuli Andress, a na prawym w ogóle ma otwarte oczy, zerkając gdzieś w dal. To ewidentny brak zaangażowania, pocałunek jest przez niego tylko nieudolnie markowany.
Za tymi zdjęciami, mamy fotografię najbardziej wymowną. Elvis trzyma w zaciśniętej dłoni termos i dosłownie wciska pięść w jej brzuch, trzymając rękę prostopadle do swojego i jej ciała.
Z kolei w następnej grupie zdjęć mamy jakby nieco inną sytuację, większą bliskość. Bardziej naturalną dla Elvisa przy kobiecie.
Pierwsze zdjęcie jest tu stosunkowo neutralne, bez dotyku. Ona siedzi na krześle, trzymając ręce na podłokietnikach, a on kuca przed nią, opierając jeden łokieć na stole, drugi na skraju podłokietnika jej krzesła.
Na trzecim on trzyma jej jedną rękę za łokieć, podczas gdy ona palcem drugiej bawi się skrajem jego koszuli na torsie.
Na czwartym już mamy nawiązanie większej bliskości, on prawą ręką trzyma jej łokieć, a lewą ujmuje jej drugą dłoń, którą chwilę wcześniej bawiła się jego koszulą na torsie. Choć może właśnie dlatego ją uchwycił, żeby przejąć kontrolę i przywrócić dystans? Trzymanie czyjejś dłoni, to mimo wszystko większy dystans niż dłoń błądząca (wędrująca) po torsie lub jego okolicy. Trudno to ocenić obiektywnie znając jego nastawienie. W każdym razie to jedyne zdjęcia, w których pilnowanie się Elvisa, nie rzuca się tak w oczy, a wręcz przeciwnie, przez osoby nie znające jego zapatrywań na atrakcyjność seksualną Ursuli Andress, mogą zostać odebrane jako potwierdzenie chemii istniejącej między nimi.
Elvis Presley i Ursula Andress poza planem, w przerwach podczas kręcenia filmu "Fun in Acapulco" oraz zdjęcia pozowane do posterów
Elvis Presley i Ursula Andress w przerwie podczas kręcenia filmu "Fun in Acapulco". Nic, a może jednak coś między nimi było?
Kiedy Ursula Andress dowiedziała się, że ma partnerować Elvisowi w fimie "Fun in Acapuco", nie była tym zachwycona, podobnie jak kilka innych aktorek, z uwagi na błędne wyobrażenia jakie o nim miały, na podstawie kłamliwych doniesień prasowych. Elvis był już wtedy sławny na cały świat. Spodziewała się, że przyjdzie jej znosić wszystkie najgorsze cechy, jakich można oczekiwać od tak wielkiej gwiazdy:
"Kiedy miałam wystąpić z Elvisem Presleyem w „Fun in Acapulco”, myślałam, że zetknę się z kimś, kto jest tylko produktem reklamy. Tymczasem Elvis okazał się wręcz czarującym partnerem. Zawsze był usłużny i chętny do pomocy – sława idola wyraźnie go krępowała".
W innej wypowiedzi na temat swojej pierwszej reakcji:
"„Oto ten nowy idol, ten bujający biodrami kochanek z gitarą. O mój Boże!”. I pierwszego dnia, kiedy poszłam do pracy, nadchodzi ten pokorny mężczyzna, pełen wdzięku, miłości w oczach, życzliwy, troskliwy, ciepły i serdeczny. Byłam bardzo zaskoczona".
Zapytana później o Elvisa, powiedziała:
"To bardzo dobrze wychowany i wrażliwy człowiek".
Poznanie Elvisa od tej strony i jego porażająca aparycja spowodowały, że się w nim zadurzyła. Wkrótce zapragnęła go seksualnie. Dawała mu różne sygnały, których on zdawał się nie dostrzegać, traktując ją jak koleżankę z planu. Tymczasem Elvis doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jak już nie raz pisałam, znał kobiety lepiej niż one same siebie. Lecz w przypadku Ursuli Andress, Elvis po prostu nie chciał wchodzić w relacje intymne, pozostając bierny na jej awanse.
Kiedy jakiś dziennikarz zapytał ją o relację z Elvisem na planie "Fun in Acapulco", odpowiedziała mu tak:
„Jedynym sposobem, w jaki poznałam Elvisa, było oglądanie telewizji”.
To świadczy o tym, że jednak spędzali ze sobą czas poza planem, mimo starań Elvisa, żeby nie stworzyć sytuacji, którą Ursula mogłaby odebrać jako jego zainteresowanie jej osobą po linii męsko-damskiej, erotycznej.
I podczas kręcenia "Fun in Acapulco", chyba faktycznie do niczego więcej między nimi nie doszło. Jednak Ursula Andress nie odpuszczała, tak bardzo chciała się kochać z Elvisem. Sony West:
"Lubiła go na tyle, że w tym roku* wpadła na inne zdjęcia, żeby go nękać [próbować uwieść], prosząc zawsze o Alana [Fortasa], jako sposób na obejście Priscilli".
i dodaje:
"Ścigała go. Bardzo go pragnęła. Ale Elvis powiedział nam, żebyśmy nigdy nie zostawiali go z nią samego".
* Sony West mówi "w tym roku". Film "Fun in Acapulco" jest wykazywany jako ostatni film w 1963 roku, ponieważ filmografia jest chronologizowana według daty premiery. Natomiast po "Fan in Acapulco" w 1963 roku, Elvis miał jeszcze zdjęcia do "Viva Las Vegas", od 15 lipca do 16 września 1963 roku oraz do "Kissin' Cousins", od 14 października do 7 listopada 1963 roku, chociaż z racji swojej premiery oba te filmy są wykazywane dopiero w 1964 roku.
Jeśli startowała do niego podczas "Viva Las Vegas", to już w ogóle nie miała szans, bo była tam Ann Margret, a to był kolejny film, który Elvis kręcił.
Pod koniec pierwszego kwartału 1963 roku, gdy Elvis był jeszcze na zdjęciach do "Fun in Acapulco", do USA wróciła z Niemiec Priscila Beaulieu, która miała być pod jego opieką. Zgodnie z życzeniem Elvisa, zajął się nią ojciec Elvisa do spółki z Dee Stanley. Kiedy Elvis wrócił do Memphis po zakończeniu zdjęć, Ursula Andress stale do niego wydzwaniała pod byle pretekstem. To bardzo zaniepokoiło Priscillę, była pewna, że Elvis ma z nią romans. Suzanne Finstad w swojej książce "Child bride; The untold story of Priscilla Beaulieu Presley", pisze:
"Ledwo Elvis wrócił do domu z kręcenia "Fun in Acapulco", jego partnerka, Ursula Andress, seksowna szwajcarska bogini kina, która zasłynęła jako dziewczyna Bonda w filmie "Doktor No", zaczęła do niego dzwonić. Priscilla po raz kolejny stała się rozpaczliwie niepewną siebie nastolatką wśród gwiazdek. Elvis zapewnił ją, że nie ma romansu z Ursulą Andress, ale Priscilla, która nie miała możliwości dowiedzenia się, czy rzeczywiście mówi prawdę, wyobrażała sobie najgorsze".
Tak jak podawało otoczenie Elvisa, Ursula Andress ciągle nie odpuszczała. Zafiksowała się na punkcie Elvisa totalnie. Na ile skutecznie, nie wiem.
Aczkolwiek kiedyś, chyba Lamar Fike powiedział, że w końcu doszło między nimi do zbliżenia. Wydaje mi się, że potwierdził to ktoś jeszcze z Memphis Mafii. Nie wiem, być może, chociaż w tych sprawach Elvis raczej nie zmieniał zdania z "nie" na "tak", choć odwrotnie mu się zdarzało. Wydaje mi się mało prawdopodobne, że jej uległ przy swoich uprzedzeniach, ale kto wie?
Niemniej jest wykazywana jako dziewczyna Elvisa na listach jego kobiet i portalach zajmujących się relacjami męsko-damskimi znanych osób.
Jej pełne personalia to ---> Ursula (Andress) Derek:
— Ursula ― imię pierwsze;
— Andress ― nazwisko panieńskie;
— Derek ― nazwisko po mężu;
— Ursula Andress ― nazwisko używane obecnie.
* * *
* *
*
Ex Post
Ostatnie ustalenia (8 maja 2024 roku):
Na forum theelvisforum.org, wyczytałam ciekawą informację:
"Zawsze powszechnie uważano, chociaż nie udokumentowano, że to BMW 507 zostało podarowane Ursuli Andress w prezencie przez Elvisa".
Chodzi o BMW 507, które zakupił i użytkował w Niemczech, a potem zabrał do Stanów. Podobno później powiedziała, że Elvis, tak jak wielu przyjaciołom i znajomym, zaoferował jej jeden ze swoich kabrioletów Cadillac. Dwukrotnie odmówiła przyjęcia, aż w końcu powiedziała mu, że jeśli koniecznie chce dać jej samochód, to woli BMW 507. I Elvis jej go dał. Używała go przez 15 lat.
Lecz to nie pokrywa się z historią tegoż auta, jaka została przedstawiona na stronie BMW, gdzie Ursula Andress jest wymieniona jedynie jako klientka tego modelu:
"To było rewelacyjne: najbardziej utytułowany muzyk wszech czasów w niemieckim roadsterze. Samochód przyciągnął również inne gwiazdy, takie jak pierwsza dziewczyna Bonda, Ursula Andress, i odnoszący sukcesy francuski aktor, Alain Delon".
I dalej:
"Kiedy w 1960 roku zakończyła się jego służba wojskowa, król zabrał swój czerwony sportowy samochód do domu [USA]. Wkrótce potem dealer Chryslera w Nowym Jorku reklamował czerwonego roadstera jako "samochód Elvisa" i sprzedał BMW 507 za 3500 USD Tommy'emu Charlesowi, DJ-owi radiowemu i hobbyście hot-rodów".
Samochód miał jeszcze dwóch właścicieli, zanim w 1968 roku kupił go kalifornijski inżynier lotnictwa, Jack Castor. Castor nie używał jednak samochodu zbyt często i około 1974 roku oddał go do magazynu".
Co prawda, oni tam piszą, że między pierwszym wlaścicielem po Elvisie (Tommy Charles), a ostatnim (Jack Castor), było jeszcze dwóch innych, lecz nawet gdyby przyjąć, że jednym z nich była Ursula Andress, to i tak znaczy, iż nie dostała go od Elvisa.
Inna opcja. Być może do dealera w Nowym Jorku, auto nie trafiło wcale prosto od Elvisa, lecz od Ursuli Andress? Wtedy ...
Teoretycznie możnaby pożenić ze sobą oba fakty - Ursula dostała faktycznie auto od Elvisa, a po kilku latach przekazała je dealerowi do sprzedaży - lecz nie wiemy ile lat kryje się pod słowem "wkrótce", gdy mowa jest o sprzedaży BMW 507 w Nowym Jorku, no i jak to się ma do informacji, iż użytkowała go 15 lat? Chyba, że znowu ktoś chciał podrasować fakty i z kilku lat zrobił kilkanaście.
Pełniejsza historia BMW 507, jest opisana na końcu postu "
♥ Kobiety - Siegrid Schutz". Są tam też zdjęcia z etapów jego renowacji.
Ex Post
Ostatnie ustalenia (9 maja 2024 roku):
Już wszystko wiem odnośnie czerwonego sportowego BMW 507!
Elvis dwukrotnie próbował obdarować Ursulę Andress swoją ulubioną marką - Cadillackiem, ale ona nie chciała przyjąć prezentu, mówiąc, że gustuje w innych samochodach, na przykład takich, jak jego BMW 507, które miał w Niemczech. I pewnie gdyby je jeszcze miał, to by jej dał.
Lecz Elvis nie byłby Elvisem, gdyby tak zostawił tą sprawę! Po prostu kupił dla niej taki sam, identyczny model, jak ten co miał! Wyprodukowany w 1958 roku. Jak czytamy:
"Pojazd ten powstał pod koniec 1958 roku, kiedy Elvis stacjonował w Niemczech. Został wysłany przez fabrykę BMW bezpośrednio do Nowego Jorku. Elvis miał go w 1963 roku, a właściwie przekazał Ursuli Andress.
Kiedy Elvis i Ursula Andress w 1963 roku nakręcili jego film "Fun in Acapulco", chciał podarować jej samochód. Ursula wspomniała Elvisowi, że nie Cadillac, ale BMW 507 to jej gust. Po zakończeniu zdjęć Elvis kupił dla niej BMW 507, które zostało dostarczone do Kalifornii. Ursula Andress bardzo lubiła ten samochód i jeździła nim prawie codziennie. Po pewnym czasie sprzedała samochód za 10 000 dolarów George'owi Barrisowi".
Wiele osób uważa, że Elvis podarował jej własne BMW 507, to które przywiózł do USA z Niemiec w 1960 roku. W niemieckiej bazie BMW, Elvis ma przypisane do siebie dwa numery VIN dla modelu BMW 507, czyli figuruje jako ich pierwszy nabywca. VIN 70079, to numer podwozia sportowego BMW 507, który użytkował w Niemczech, a potem zabrał do Stanów. VIN 70192, to numer podwozia sportowego BMW 507, który kupił w 1963 roku specjanie dla Ursuli Andress na prezent!
Ursula Andress w BMW 507, prezencie od Elvisa Presleya, na podjeździe garażu w swoim domu w Kalifornii
Ursula Andress i George Barris ze swoim BMW 507, prezentem od Elvisa
Może jednak nie tylko auto jej dał, ale także siebie, ulegając w końcu jej zabiegom?
Naprawdę musiał się przyłożyć, żeby ściągnąć z Niemiec BMW 507, które nie było już tam od czterech lat produkowane. Czy starałby się aż tak dla kobiety, której unika?
*
* *
* * *
Ursula Andress i Elvis Presley w filmie "Fun in Acapulco" i na posterach. Na zdjęciach od 3 do 6, widzimy też Elsę Cárdenas, drugą partnerkę Elvisa w tym filmie
To prawdopodobnie arykuł w jakimś czasopiśmie. Szkoda, że nieczytelny
Ursula Andress, jako dziewczyna Jamesa Bonda, w pierwszym odcinku tej serii, zatytułowanym "Doktor No" (1962)
Ursula Andress w innych rolach filmowych
Ursula Andress w różnych odsłonach. Tylko kilka zdjęć, bo akurat jej fotografii ciągle jest dużo w sieci
Ursula Andress - negliż, akty, na okładkach gazet
Ursula Andress kiedyś i dziś
Okładki soundtracków do filmu "Fun in Acapulco" (ale chyba FTD) i okładka do film na kasecie VHS
P. S.
Większość zdjęć będzie można zobaczyć w większym rozmiarze po otwarciu w nowym oknie.
A ja tam bym nie patrzył na plecy.. jakie ona miała talie i wcięcie..to mi zawsze najbardziej się podoba że jest szczupła .wysoka też dobrze . Od Elvisa nie była wyższa.
OdpowiedzUsuńOczywiście go rozimiem ..cóż miał co miał ... Ale mi to nie przeszkadzało. Większość sportsmenek też ma ramiona i są piękne niektóre.
A teraz nie na temat ale muszę napisać .
Niezmiernie mi smutno bo dziś w nocy zmarł legendarny jerry Lee lewis ..ostatni z milion dolarów quartet.
Szkoda,wszyscy po kolei odchodzą.Taka kolej rzeczy,niestety.😢
UsuńElvis miała takie różne fiksacje jeśli chodzi o kobiety. Dla mnie jest piękną kobietą.
OdpowiedzUsuńNiestety, niedługo już nikogo z tamtych czasów nie będzie. Dla nas fanów to tym bardziej przykre, gdy odchodzi ktoś związany z Elvisem.
Sama nie zwróciłabym uwagi na ramiona/plecy, ale rzeczywiście po przeczytaniu już niczego innego nie widzę :) Mnie za to Ursula Andress zawsze kojarzyła się z wciągniętym brzuchem. Była w tym mistrzynią. Odnoszę wrażenie, że EP chyba miał jakieś kompleksy odnośnie swojego wyglądu. Ta niby za długa szyja... Nie miał porażającej muskulatury. W porównaniu ze swoimi kumplami mógł czuć pewien dyskomfort. Tak to sobie wyobrażam. Jego sposób ubierania się (fasony, kroje koszul i marynarek) jakby miał dodać Jego sylwetce muskulatury. Jako perfekcjonista mógł zafiksować się na jakimś szczególe i czar pryskał.
UsuńJLL, niestety, odszedł. Oczywiście, trzeba było newsów z zagranicznych portali, bo u nas cisza. Może jakieś radio wspomniało? Akurat wczoraj niczego nie słuchałam, więc nie wiem, ale nie spodziewam się zaskoczenia.
Dla mnie to jest niepojęte,że taki człowiek mógł mieć jakiekolwiek kompleksy.To raczej przy nim można było nabawić się kompleksów.Dla mnie był w sam raz,nic dodać,nic ująć.
UsuńSiła sugestii, ja przez Elvisa zdanie, mam to samo. :)
UsuńNie wiem czy miał kompleksy, ale wiem, że stale szukał u siebie jakichś niedoskonałości. Z tej przyczyny powstały TCB i TLC, po jednym zdarzeniu. Nie będę go tu opisywać, bo za długo, ale jest do przeczytania tu:
https://elvisownia.blogspot.com/2020/12/niektore-symbole-i-terminy-obecne-w.html
Moim zdaniem był umięśniony i miał piękną męską sylwetkę, ale nie napakowany. Rzeźba, to efekt jego ciężkiej pracy fizycznej w młodych latach, a potem sportów, jakie uprawiał.
Też mam to samo zdanie.Krótko mówiąc,bez względu na to,jaką miał wagę i tak ideałem dla mnie był,jest i będzie.Tak,jak pani Ewa Stępień napisała,że dla niej Elvis był piękny zawsze.I w pełni się z tym zgadzam.
UsuńAga, to raz. A śpiewacy operowi? Większość jest otyła, a czy ktoś im to wytyka? Czy o wpływa na ich odbiór?
UsuńWłaśnie.W ogóle nie wpływa na odbiór.Np.taki Pavarotti czy Demis Roussos.Nie spotkałam się z żadnymi informacjami na ten temat,aby ktoś im to wytykał.A co do Elvisa to już niestety ale w niektórych komentarzach miał to wytykane i to w bardzo nieprzyjemny,chamski sposób.Ale ja takim osobom zaraz odpisuję,co myślę o takim wpisie.Nie daruję.
UsuńNo właśnie. Już nie wiedzą o co go atakować. W dodatku otyłości tam było niewiele, głównie opuchlizna (nadmiar wody).
UsuńWłaśnie,ale widać,nie każdy komentujący o tym wie,stąd takie głupoty wypisują.
UsuńMyślę, że wiedzą, tylko liczą, ze czytelnicy o tym nie wiedzą i można z tego ukręcić sensację i zepsuć mu wizerunek Elvisa.
UsuńDokładnie,mają czytelników za głupich,można powiedzieć.
Usuń
UsuńDanusiu, jak zwykle czyta się jak romans z analizą kolejny artykuł o kobietach Elvisa. Rzeczywiście patrząc wizualnie po jego kobietach widać, że lubił drobniejsze kobiety, a myślę, że był na tyle perfekcjonistą , że zwracał uwagę na detale, które nie pozwalały mu na zbliżenie z kobietą, coś go blokowało. Choć czy mogłybyście ocenić jaki był jego ulubiony typ urody kobiety? z jednej strony młoda Cilla stylizowana z tapirem, mocnym makijażem, intensywnymi kolorami, mocne makijaże, z drugiej strony Ann , z pazurem ,ale jednak delikatna blondynka , potem też bywało różnie ,ale chyba jednak blondynki przeważały ? :)
Akurat film Fun in Acapulco mam w zestawie płyt z filmami Elvisa, czeka w kolejce na obejrzenie, teraz chyba będę go oglądać przez pryzmat tego artykułu :)
Elvis był niezwykle przystojny..przecież on był bardzo szczupły! jak ludzie mogą tego nie widziec? przeciez patrząc z tyłu widać było jaki był zgrabny..wiem jak bardzo woda zatrzymana w organiźmie potrafi człowieka wypchać, ale on zawsze miał wąskie biodra ,zgrabne nogi,ale to i tak są szczegóły...jego charyzma, jego spojrzenie, jego uśmiech pobijają wszystko!
Dokładnie tak samo myślę.😊
UsuńCheri, moim zdaniem on nie miał konkretnego typu, poza dymorficznym, czyli gustował w kobietach o cechach najbardziej odmiennych fizycznie i wizualnie od mężczyzn, kobiecych. Dlatego tak mnie zawsze wkurza jak czytam 1586 raz, że Tak bardzo zakochał się w Priscilli, że potem wybierał do niej podobne.
UsuńTo Prisclla została upodobniona (poprzez fryzurę i makijaż) do innej, do Tury Satany (notabene to moja osobowościowa faworyta wśród kobiet Elvisa). Tu o niej post:
https://elvisownia.blogspot.com/2022/07/kobiety-tura-satana.html
Co do przystojności i figury Elvisa, w pełni się zgaszam. :)))
Mówi się o otyłości. Była, owszem, ale trzeba rozróżniać nadwagę tłuszczową od opuchlizny chorobowej (zatrzymywanie wody). A tego się nie robi, w sukurs zaraz idzie wyjaśnienie, że się obżerał i dlatego. I tu padają jakieś niestworzone wielkości racji żywnościowych, tymczasem jego kucharki to dementują.
Oj tak, Cilla to zdecydowanie była stylizacja na Turę:) widać ,że w tamtym okresie to był jego typ sensualności ,który go pociągał. Pamiętam zdjęcia z Hawaii z ostatnich wakacji, wyglądał tam jak normalny 40 latek..nie z kaloryferem,ale wcale nie był otyły, po prostu wyglądał normalnie jak większość facetów w tym wieku.
UsuńNie tylko w tamtym okresie, później też, ale nie zmuszał już swoich partnerek by się upodabniały do tego wzorca, co robił jeszcze w latach 60. Jednak do końca życia hołdował takiemu wizerunkowi kobiet. To wynikało z jego pierwszego doświadczenia, kiedy zobaczył na scenie półnagą kobietę w klubie nocnym Cotton Carnival - tancerkę burleski Gypsy Rose Lee.
UsuńOdtąd zaczął bywać w takich miejscach w miarę regularnie, a krótko po tym trafił na występ Tury Satany, który go absolutnie oczarował. Rok później poznał ją osobiście.
UsuńPo przeczytaniu wpisu o Turze i obejrzeniu jej zdjęć w wyglądzie Priscilli ewidentnie widać inspirację. Takie miał fantazje i mógł je spełniać. Kto by nie chciał?
UsuńNo pewnie. :) Z drugiej, nie chciałabym być upodabniana do innej. :)
UsuńElvis nie był macho umiesnionym jak Tom Jones chociaż w jego przypadku było to odpychające nie wiem czemu.
OdpowiedzUsuńElvis poza rokiem 1969 nie miał idealnej sylwetki bo zawsze miał lekko nalany i nieumiesniony brzuch nawet w latach 50 czy 60. Nie wspominając o 70. Zawsze zakrywał się na plaży bo miał kompleksy. Do filmów niemal głodził się by wyglądać dobrze. Świetnie że ćwiczył karate bo to plus restrykcyjna dieta spowodowały że raz w życiu wyglądał jak nic dodać nic ująć . Oczywiście zawsze wyglądał na przystojnego miał rewelacyjny uśmiech super styl ubrania to powodowało że nieźle się maskował i oczywiście Nikomu to nie przeszkadzało . Miał fioła na swoim wyglądzie dlatego nie pogodził się nigdy ze swoją nadwagą choć wyglądało to na to że pod koniec życia się poddał . Chodził w dresach i nie miał już tylu stylowych strojów. Ale choroba depresja wyczerpanie na własne życzenie zrobiło swoje.
Miał więc swój kompleks bo dążył do ideału ale jednocześnie nie do końca robił w tym temacie wszystko. Fatalnie się odżywiał jak zresztą większość Amerykanów . Mam jego książkę kucharska jak widziałem co jadł to łapałem się za głowę że i tak wyglądał nieźle. Jedynie zapuścił się w roku 1966 ale się opamiętał i oczywiście po 1975 ale to była już choroba związana z jego trybem życia. Z tą długa szyja też czytałem choć te długie kołnierze to też trochę chyba brał z szat liturgicznych duchownych.
Ale jeśli pamiętam kiedyś spotkał się z raquel welsch w środku lat 70 tych i zauważyła że podczas rozmowy na backstage patrzył się na siebie w lustrze jakby cały czas miał fioła na swoim punkcie.
Natomiast o kobietach cóż.. sam miał swoje kryteria...moim zdaniem przesadzał z plecami Urszuli bo mógł równie dobrze sam rozbudować swoje.. poprostu miał takie akceptowane u siebie kanony kobiet że mają być drobne kobiece ale poddane. Cóż dla mnie Urszula była piękna nieziemska to wciecie jej...boskie. wysoka.elvisowi wzrost jej też nie mógł przeszkadzać ..przecież poznał Linde Thomson ona była wysoka była jak modelka i jakoś nie przeszkadzało.
Ale taki był nasz mistrz. Takie miał w głowie myśli i tyle. 🤣
Później odpiszę, bo nie ze wszystkim się zgadzam.
UsuńTeraz tylko:
"White Fireworks Suit" - 6 lutego 1972, 20:15 (Dinner show), Hilton Hotel, Las Vegas
Nie zgodzę się, że tylko w 1969 roku. Owszem w 1956 lub 1957 mocno przytył, aż byłam zaskoczona, gdy widziałam zdjęcia, ale na krótko. Całe wojsko - szprycha. W 1970 przez moment był tak anorektycznie chudy, że nie szlo na niego patrzeć. Jedno to szczupłość, a coś innego chudość. Potem skoki były w 1972, do 1975 roku. No a dalej tylko gorzej, chociaż są zdjęcia z 1976, kiedy jest szczupły i normalny z 1977.
UsuńNie trzeba mieść sześciopaku na brzuchu, by być szczupłym, to świadczy tylko o wyrobionych specjalnymi ćwiczeniami mięśniach brzucha. Możesz ćwiczyć 10 h dziennie i nie będzie sześciopaku bez tych specjalnych ćwiczeń na brzuch.
Kolejna kwestia, postrzeganie. Są gusta i guściki. Teraz już mi przeszło, ale przez długie lata facet bez lekkiego brzuszka był dla mnie niemęski, kojarzył mi się z nieopierzonym nastolatkiem, był dla mnie zbyt kobiecy. Napakowanych też nigdy nie lubiłam. Siłownia dla kondycji, ok, ale do pakowania, nie.
Elvis dla mnie był ideałem męskiego ciała, dlatego zawsze mówię, że gdyby urodził się w starożytnym Rzymie lub Grecji, to on by był na wielu posągach "Adonisów". ;)
Inna sprawa, że ja bym go zaakceptowała nawet w najgorszej formie wizualnej, o ile reszta byłaby do rzeczy (rozum, zachowanie). :)
Szczerze?Ja napakowanych też nie lubię,np.taki Pudzianowski to już przesada.Przesadnie szczupli też nie są w moim guście.Elvisa lubię w każdej odsłonie i też bym go zaakceptowała nawet w najgorszej formie wizualnej,chociaż jak dla mnie to on nigdy nie wyglądał aż tak źle,żeby nie dało się na niego patrzeć.A co do rozumu i zachowania,to wiem,że miewał zmiany nastrojów,ale ja się kiedyś zastanawiałam,czy to nie była wina tego urazu głowy i leków na dodatek.Choroby też zrobiły swoje,niestety.
UsuńMówisz o tym urazie z lat 60.? To było poważne, bo długo przytomności nie odzyskiwał, ale potem przez lata było w porządku, więc chyba nie to, Ale leki, tryb życia, odżywianie, stresy (ileż on ich miał, na 1000 ludzi by starczyło).
UsuńTak,o tym.A skoro to nie wina urazu,to myślę,że te pozostałe czynniki mogły się do tego przyczynić.Bo kto by to wszystko wytrzymał,każdemu prędzej czy później by psychika siadła.
UsuńWiesz, na wierzchu sława, bogactwo i różny blichtr, ale to wszystko przez co przychodził od dziecka do końca życia złamałoby większość ludzi zwłaszcza o podobnej wrażliwości.
UsuńTak,biorąc pod uwagę jego wrażliwość i to,że dużo w życiu przeszedł,a to też miało wpływ.
UsuńMuszę przyłączyć się do zachwytów nad sylwetką EP :) Dla mnie Jego muskulatura jest w zupełności wystarczająca. Zawsze był boski (nawet z niewielkim, młodzieńczym brzuchem), ale miał kilka okresów wyróżniających się: po wyjściu z wojska (dieta wojskowa dobrze na Niego wpłynęła...), '68-'71. Ogólnie nie zgadzam się ze stwierdzeniami, że potem już było źle i był gruby. Po protu zmieniał wraz z wiekiem. Przecież na niektórych zdjęciach z '76-'77 wygląda naprawdę dobrze. Pewnie przytył, ale, moim zdaniem, był przede wszystkim opuchnięty. Przy złej pracy nerek można spuchnąć do monstrualnych rozmiarów w ciągu kilkunastu godzin. Waga też wtedy rośnie, bo w organizmie gromadzi się woda. Znam to zjawisko z własnych doświadczeń. Uwielbiam Jego prezencję z pierwszych koncertów w Vegas w '69. Ta potargana fryzura podczas koncertów, ciemne stroje sceniczne. Dla mnie rewelacja.
UsuńAle odnosząc się jeszcze do ewentualnych kompleksów, wydaje mi się, że coś było na rzeczy. Też zwróciłam uwagę, że na wielu zdjęciach z plaży, wakacji jest ubrany w koszulki, podczas gdy reszta towarzystwa wystawia ciała do słońca. To mogło wynikać z różnych czynników, ale po części też z kompleksów.
Myśląc nad Jego stosunkiem do Ursuli Andress, doszłam do wniosku, że, oprócz kwestii ramion, mogło go ukształtować obawa o "stabilność emocjonalną". Skoro ona się tak zaangażowała, a On akurat nie, to mogło stwarzać w przyszłości kłopoty.
Cięzko było Elvisowi pogodzić się z przemijaniem,, zupełnie nie potrzebnie - wydaje mi się, że myślał iż nieustannie musi gonić swój wizerunek i to go przerosło. Ludzie go kochali za kontakt z publicznością, za niesamowite wykonania, za pocałunki , za niepowtarzalny styl, za szacunek jaki miał do swoich słuchaczy , za uśmiech , za wszystko tak naprawdę. Hopkins w książce opisywał ( Ty chyba Danusiu też o tym wspominałaś jak dobrze pamiętam) niby-lifting ,który tak naprawdę nie był mu potrzebny ,ale wymyślił sobie inaczej. Facet ,który dźwigał jumpsuity ważące 30 kilo i dalej nie wiemy jak to robił, który dawał rekordowe ilości koncertów, nauczył się setek tekstów piosenek...Absolutnie nikt nie mógł i nie może się z nim równać ,innych artystów jego przygotowanie na scenę może co najwyżej zawstydzić. Miał sam wobec siebie zbyt duże oczekiwania.
UsuńAbsolutnie fascynująca postać, tak jak pisałam, ostatnio choroba nieco mnie ściągnęła w dół, ale gdy tylko wróciłam do słuchania Elvisa to już nie potrafię przestać bo on daje taką energię swoją muzyką i swoją postacią, której ciągle nam tu po tylu latach od jego śmierci mało...
Amen!
UsuńPrawda Cheri. Myślę, że wszyscy mamy lub będziemy mieć ten sam problem - pogodzenia się z przemijaniem. U mężczyzn ten najtrudniejszy moment przychodzi zwykle koło czterdziestki, jak u Elvisa. Chociaż on zawsze mówił, że "trudno jest sprostać swojemu wizerunkowi".
UsuńTak, pisałam o tym w poście o Elvisie i MJ. Elvis sobie ubzdurał, że wzorem innych gwizd musi sobie coś poprawić. Linda w jednym wywiadzie mówiła, że tak naprawdę chirurg nic mu nie naciągnął, bo uznał to za niecelowe, a jednocześnie bał się, że w przyszłości, gdy Elvis będzie się starzeć, to może wpłynąć niekorzystnie na jego wygląd, więc tylko naciął i zszył. A Elvis później oczywiście w lustrze podziwiał swoją "przemianę", której w rzeczywistości nie było i dziwił się dlaczego nikt tego nie zauważa. :)))) Widział ją tylko on, to było jak chirurgiczne placebo. :)))
Dokładnie Cheri. I nic tego nie zmieni, żaden nadęty pismak, który wypisuje różne bzdury. :)
Marta. No właśnie. Miał kompleksy, ale moim zdaniem nieuzasadnione. Wyszukiwał niedoskonałości i wmawiał je sobie, generując kompleksy, to na pewno. Fakt, na zdjęciach jest zazwyczaj w koszulce, albo w ogóle w rzeczach jak na wiosnę w 1977. Tylko się zastanawiam, czy to z powodu kompleksów, czy po prostu chciał uniknąć spalenia pleców i schodzenie skóry, bo jednak opalał tors. Widać to potem na zdjęciach z koncertów, gdy ma odsunięty zamek jumpsuitu - nie ma różnicy między ciałem a szyją, a powinna być gdyby nie ściągał koszulki.
UsuńJeśli chodzi o Andress, masz rację. Prawdopodobnie to miało duże znaczenie, on był bardzo wyczulony na stabilność emocjonalną kobiet, z uwagi na różne problemy jakie go czasem spotykały - psychofanki, naciągaczki itp. Potem wypracował specjalny model poznawania kobiet, który miał go uchronić przed takimi
Gdyby Elvis miał kompleksy tak jak o nich myślimy, nie pozwolił by na to by wyglądał tak na scenie jak w ostatnich 2 latach.
UsuńPowiedziałbym że się poddał - to raz... ale też i musiał mieć spory dystans do siebie zakładając obcisłe jumpy jak ważył 110 kg zamiast luźnych dwuczęściowych. Poza tym lubił z siebie żartowac. Pytanie czy to tylko tak do publiki bo było mu łatwiej wejść w scenę czy kamuflował swój ból? A koncertów rzekomo odwołać nie można było, choć i Elvis nie chciał bo dawał publice 200% siebie.
Dobry argument, ale Elvis miał osobowość, więc skoro nie radził sobie z wyglądem, to postanowił wypić to piwo, którego sobie naważył. Nie ukrywał się jak MJ i wielu innych.
UsuńTeż mam wrażenie, że czasem się poddawał, nie miał siły walczyć z przeciwnościami, sam bez wsparcia. Teoretycznie miał chłopaków, ale on ich zakrzykiwał lub zwalniał (za chwilę przywracał, jak mówi Joe Esposito, każdy z nich był przynajmniej raz zwolniony). Kobieta typu Lindy (ale nie Linda, ona już była dla niego wypalona, skreślona), Ann Margret, nawet Sheila Ryan (choć ona wtedy już też była z innym), ale nie Ginger, która go tylko dołowała i dobijała.
Miał osobowość, szkoda że nie miał siły walczyć i jak wspomnialaś nie było koło niego takiego drugiego Elvisa z silną osobowością, która by go postawiła na nogi. Odszedł z godnością, choć miał to na uwadze że mógł dla wielu być karykaturą, pewnie dla siebie był...skoro bał się że ludzie o nim zapomną, to znaczy ze powinien walczyć a on jakby się poddał. żył tylko na scenie, bronił się muzyką, tak długo jak mógł. w zasadzie do końca.
UsuńŚmiał sie z siebie, śmiał z piosenek, ale robił show. Do samego końca. nIE tworzył już niczego nowego, jakby sie poddał. zrozumiał że wystarczy że wyjdzie i pomacha ręką, nie musi się wysilac, efekt bedzie ten sam, ludzie i tak go bedą kochac. wcześniej było to nie do pomyślenia. to świadczy jaki był wrażliwy.
No właśnie o to chodzi. On miał plany i gdyby zdążył z nimi wystartować, to może zaliczyłby kolejny wzlot zamiast upadku. Jego dobiła książka. On jakby nie wierzył w swoich fanów, bał się, że dadzą mu odczuć, że ich zawiódł. A oni stanęli na wysokości zadania - bojkotując książkę. Sprzedaży prawie nie było, do dnia jego śmierci.
UsuńDzięki wpisze w swoją liste. Naturalnie . Masz prawo się nie zgadzać.
OdpowiedzUsuńW kwestii leków i trybu życia zgadza się - był tak odporny że te dawki które brał zabiły by 100 ludzi naraz.
OdpowiedzUsuńCo do wagi.. musimy rozgraniczyć dwie sprawy.
1. prezencja.
Tu miał zawsze idealną. Usmiech, styl ubierania, połączone z żartem, piosenkami, mimiką twarzy. zawsze wyglądał jak bóg. nikt nie patrzył na wagę, raczej na aurę którą roztaczał, bo fakt, i tu powiem też jako facet - był piękny. Jakby gen anioła. I męskość w 100%.
2. waga
Tu chodzi o "ziemskie" cechy - schodząc już z pozycji boskich.
I będę obstawiał przy swoim. Gdyby Elvis rozebrał się na plaży od 74 wzwyż niestety cóż.. czar by prysł jeśli chodzi o figurę. Mnie zawsze zastanawiało to że nie miał wyrzeźbionej sylwetki mimo tylu uprawianych sportów przez lata - rugby, rasquetball, karate i inne. Ale wiadomo, nie każdy sport wymagał takiej sylwetki a wręcz techniki. Poza tym w II połowie lat 70-tych już był chory i ta otyłość to bardziej opuchlizna, związana z trybem życia, wyniszczającym organy. Zauważmy że kłopoty pojawiały się już od 72 roku ale jak miał jeszcze siły i nie był zbyt wyniszczony to wagę/opuchliznę zrzucał. Potem było coraz gorzej. Nie mniej jednak są okresy w których wyglądał dobrze.
Owszem - cieszę się że nie miał szcześciopaków jak Jones swego okresu czy jak wsponialiście sylwetkę Arnolda Sz. czy Pudziana. To odrażające. On był męski. W 100%. Jednak tą męskość i szczupłą ale prawdziwie szczupłą sylwestkę posiadł tylko raz. w 1969 roku. Ani wcześniej (nawet w wojsku bo był jeszcze młody) ani później nie wyglądał tak idealnie jak wtedy. Nawet w 70 roku był parę kilo grubszy. Oczywiście nie miało to znaczenia, ale ta jego dzikość była najbardziej widocznia w 69. Był tygrysem. I najbardziej głodny i świeży.
Zadziwiająco poza okresem dzieciństwa w latach 56-58 jak się rozebrał nie wyglądał męsko. Taki nie wyrzeźbiony brzuch, nogi... mało podkreślone mięśnie. Nie mówię tu o rzeźbie arnolda ale tak ogółem.
Wojsko zrobiło swoje w okresie 59-60 ale już chwilę później w 60 roku wyglądał jak przed wojskiem.
Era Kid Galahad uwidoczniła jego mięśnie ale widać że miał problemy z brzuchem. Tu najciężej u niego było zrzucić wagę. Potem widać że miał problem z wagą. Miał twarz opuchniętą i widać było po zdjęciach z filmów jak koszule na nim były opięte. A mimo to głodził się do filmów. Nawet na comebacku choć wyglądał jak młody bóg to jednak nie tak świetnie jak w 69. Wtedy to schudł do 74 kg, w pasie miał z 70-75 cm. Mistrz! A potem intensywność życia dała o sobie znać. Trzymał wagę do 72 roku. A potem zaczęły się wahania. Mniejsze i większe. Już w 72 ważył 103 kg max. Potem czas Aloha w którym schudł kilkanaście kilo (ok. 12-13).
Znowu czerwiec - wygląd niezdrowy i opuchnięty. I ostatni czas, kiedy schudł i wyglądał bardzo dobrze to czerwiec-początek lipca 1974. A potem już równia pochyła. To że miał wahania w 76 i 77 to już były niestety powyżej górnej dopuszczalnej dla niego granicy wagi. Nigdy nie zszedł poniżej 100. I mimo że wyglądał jak bóg i miał haryzmę na scenie - fizycznie nie wyglądał jak adonis. W strojach scenicznych tak, - piękna twarz, mimika - tak, ale mi chodzi o sylwetkę - już nie.
A przyczyny tego oczywiście są znane - jego tryb życia i tak zabił go późno. A każdy przeciętny by padł już po 30-tce;)
Ja myślę, że nasze zdania na temat figury Elvisa są zbliżone. A pozorne różnice wynikają z naszych gustów. Ty lubisz chudość, ja średniość, nie lubię przegięcia w żadną stronę.
OdpowiedzUsuńJeśli mężczyzna mierzący 186 cm waży 75 kg, przy budowie Elvisa, to znaczy, ze ma niedowagę. Dla mnie jego wygląd z 1970 na zdjęciach w "White Macrame Collar Suit" lub pierwszych w "White Fringe Suit", jest niewłaściwy, po prostu jest za chudy. Później już nieco lepiej. W pasie 70 cm? Tyle to mają dziś kołkowate modelki, a to był FACET! Dobrze zbudowany mężczyzna (nie w sensie napakowany, czy sztucznie wyrzeźbiony, prochami i siłownią).
tak kwestia gustu. to nie jest niedowaga . BMI się zgadza. Wiem że zawsze się mówi "kochanego ciałka nigdy nie za wiele", że lepszy "miśkowaty" a nie chudy. Ja uważam że chudy a szczupły to olbrzymie różnice. Chudy to poniżej 70 kg. Tu chodzi też o wygląd, nie ważyć ma tłuszcz a mięśnie. I to miał wszystko na miejscu właśnie w tym roku 69. Przegięcie jest jak naprawdę wystają kości. Facet ma być silny przede wszystkim. A nie grubszy i "lepiej" wyglądający. Zobaczy na Bruca Lee - ważyły mu tylko mięśnie - pomyślisz anorektyk ale był silny.
Usuń70-75 cm w pasie? A kulturyści mają rozbudowane klaty a w pasie mało. I nie powiesz że źle. Wiesz ważne są proporcje. Facet musi różnić sie od kobiety i tyle;)
Oczywiście nie znoszę sylwetki Bruca czy kulturystów czy Arnolda.. tak to są przegięcia. Ale Elvis miał przegięcie z wagą tylko w jednym okresie czasu.... od przełomu 1974/1975 do zejścia w 1977.
Ja mam 185 cm i ważę 75 kg aktualnie. Jest ok. Wiatr mnie nie przewróci;)
Ale to kwestia gustu. Właśnie o nim się wyraziłem:)
Idealna waga,w sam raz.Gdzieś czytałam jak obliczyć swoją idealną wagę,trzeba tylko od swojego wzrostu odjąć 110 i to co nam zostaje pokazuje ile powinniśmy ważyć.Czyli Krzysiu wszystko OK.👍
UsuńNo pewnie kwestia gustów nas różni choć muszę się zgodzić. Ogólnie był piękny i do 74/75 ogólnie normalny wagowo.
OdpowiedzUsuńAle całe życie piękny.
Idąc w szczególy waga to kwestia gustu. Szczupły męski umięśniony w 100proc.dojrzaly był tylko zdecydowanie w 1969 .
A potem i przedtem wahania. A skąd i dlaczego to już wszyscy wiemy.
Fakt,że był najczęściej fotografowaną osobą na Ziemi o czymś świadczy,prawda?
UsuńZwłaszcza w czasach gdy fotografia nie była tak powszechna i łatwa jak dziś.
UsuńDokładnie,a co byłoby dziś gdyby żył.Komórki poszłyby w ruch,gdzie tylko by się pojawił.😊
UsuńTo praWDA. TO FENOMEN.
UsuńDokładnie.
UsuńA w 1968 nie? Spójrz na zdjęcia w czarnej skórze, jest tak piękny, ma tak wzorcową figurę, że aż nierealny. Jakby zrobiony w Photoshopie. :)
OdpowiedzUsuńTeż ale nie tak super jak 69.
UsuńGdyby sfilmowali TTWII w 69 to byśmy inaczej rozmawiali.
taka ciekawostka jeszcze z mojej stronie na podstawie obserwacji:
Usuńokres waga wydarzenie
July 1953 80 My Happiness
January 1954 80 U progu sławy
January 1956 85 Popularność
March 1958 88 Przed wojskiem
March 1960 82 Po wojsku
April 1960 90 GI Blues
January 1964 89 Potomac
May 1966 99 Spinout
May 1967 90 Ślub
June 1968 84 Comeback
August 1969 78 Vegas '69
February 1970 82 Vegas - On Stage
June 1970 85 TTWII próby
August 1970 82 TTWII shows
December'70 87 Nixon
February 1971 85 Vegas '71
July 1971 84 Tahoe
August 1971 86 Powrót do Vegas
December'71 90 Separacja
February'72 89 Vegas '72
April 1972 90 On Tour
June 1972 93 MSG
August 1972 88 Powrót do Vegas
November'72 98 Zapowiedź Alohy
January 1973 86 Aloha
February 1973 88 Powrót do Vegas
April 1973 95 On tour '73
June 1973 98 Atlanta '73
August 1973 96 Vegas '73
November'73 102 Po rozwodzie
January 1974 97 Vegas '74
March 1974 98 Memphis '74
May 1974 97 Tournee '74
July 1974 93 Karate time
August 1974 96 Karate Vegas '74
October 1974 100 College Park
March 1975 107 Po hospitalizacji
May 1975 104 Tournee '75
July 1975 102 Ahleville
August 1975 107 Vegas i długa hospitalizacja
December'75 110 Po długiej przerwie
February 1976 107 Jungle Room Session
May 1976 111 Tahoe '76
July 1976 115 America tour
September'76 113 America Tour - ending
Oct-Dec'76 102 Fall 1976 tournee
February'77 109 Moody Blue Live
April 1977 113 Tournee '77
June 1977 115 In Concert
August 1977 114 Last time alive
Fajna i ciekawa lista.Dzięki Krzysiu.A co do Comebacku to mnie on tam przywodzi na myśl czarną panterę,bo nie dość,że czarne włosy to jeszcze skóra.Rewelacja jednym słowem.No i te ruchy na scenie.Po prostu szok.😊👍
UsuńŚwietne zestawienie, dziękuję. Patrząc na te wydarzenia i daty mam go przed oczami. Zdecydowanie Elvis miał wiele wcieleń. Zmieniał się nie tylko fizycznie ale i wewnętrznie. Moje ulubione wcielenie to ( będę nudna:) oczywiście Comeback , Vegas 70' ( w 69 był strasznie chudy przy jego trybie życia ) , na Aloha wyglądał przepięknie ,to już był całkiem inny Elvis ,ale bił od niego niezwykły czar. Ostatnio zwróciłam też uwagę,że w latach 50tych to było naprawdę ciasteczko, był jak z obrazka. Wolę jego dojrzalsze wcielenie,ale mimo tego i tak zakochałam się z młodym Elvisie.
UsuńNie chcę oceniać jego ostatniego roku przez pryzmat chorób. Dla mnie to był po prostu piękny człowiek ,a to ,że był chory i było to widać to druga kwestia.
Też mam czasem wrażenie,że on nie mógł istnieć,że to jakiś Photoshop bo jak możliwe żeby ktoś był tak idealny pod każdym względem..
No właśnie,też czasem się zastanawiałam,jak to możliwe,żeby taki człowiek w ogóle istniał?A co do jego wcieleń,to jak już wspomniałam,lubię każde,ale jakbym miała wybierać,to moim nr.1 jest,,Aloha"i to już od wielu lat.Często ten koncert oglądam,no bo po prostu nie idzie się napatrzeć.
UsuńOj tak,Aloha choć moim zdaniem miała inny klimat wśród relacji z publicznością niż Vegas ( ale to też była inna forma koncertu) była koncertem przepięknym, El wyglądał nieziemsko, zaśpiewał z dobrą energią,muzycy naprawdę dali z siebie wszystko, również lubię wracać do tego koncertu, szczególnie,że nie ma dużo materiałów w tak dobrej jakości. Wykonanie American Trilogy z Alohy za każdym razem wywołuje zarówno u mnie jak i u mojego męża ciary i zawsze czuje taką wyjątkowość i magię gdy go puszczamy w domu nikt się nie odezwie słowem po prostu elektryzuje my się jego śpiewem .Swoją drogą, czy macie swoje ulubione wykonanie tego utworu i czy u Was też budzi takie emocje ?:)
UsuńJa lubię americano trylogy z czerwcowej trasy 1975.. prawie z każdego show.
UsuńDorzucę swoje typy, chociaż zawsze był boski. Zmieniał się, prezentował różne style charakterystyczne dla danej dekady, ale niezmiennie boski. Ostatnio ktoś na Twiterze opublikował zdjęcie jakiejś rzeźby (niestety, nie podał tytułu i autora) przedstawiającej anioła trzymającego w ramionach i całującego kobietę. Nie muszę chyba dodawać, że anioł wyglądał jak EP. No wszystko się zgadzało, łącznie z fryzurą.
UsuńDla mnie najlepszy był w Vegas w '69. Rzeczywiście był wtedy mega szczupły, ale była w nim prawdziwa dzikość. Był też trochę hipisowski wtedy. Na drugim miejscu wskazałabym wygląd w '60 zaraz po wyjściu z wojska. Ta konferencja w marcu w Graceland... Widać tam jakie miał długie rzęsy...
Czarna pantera - zdecydowanie tak! To porównanie jest znane i uzasadnione. Był jak dzikie zwierzę w klatce.
,,American Trilogy" uwielbiam,zwłaszcza z,,Aloha",dodatkowo jeszcze,,What now my love".Te dwa utwory sprawiają,że po prostu mam ciary.Na tym koncercie dał z siebie wszystko,jak i na wielu innych.Co do zmian wizerunku na przestrzeni lat,na pierwszym miejscu u mnie jest bez wątpienia,,Aloha,na drugim lata 56-58,trzecie miejsce u mnie zajmuje,,Comeback Special".
Usuń"Amercin Trilogy", to nie mam typu, ale "What now my love", dla mnie zdecydowanie najlepsze to Aloha.
UsuńNo Aloha dla mnie nie jest numerem jeden, ani jeśli chodzi o wygląd Elvisa, ani o piosenki. "What now my love", absolutnie najlepsze, ale np. zamykająca "Can't Help Falling In Love", to zdecydowanie jedno z jego najgorszych wykonań tej piosenki, bez wyrazu.
Krzysiu dzięki za zestawienie wagowe. :) Chyba jesteś jedyną osobą, która coś takiego przygotowała.
UsuńAczkolwiek, wszystko zależy od źródeł. Na końcu 1969 lub początku 1970, Elvis miał 74-75 kg. I to pewne, bo to z pomiarów Billa Belewa. Gdzieś tam po drodze miał też 77 kg (z innych pomiarów), chyba 1970 wiosna-lato.
Kiedy Rick Stanley ważył Elvisa 3-4 razy dziennie w sierpniu 1977 (w związku z wdrożeniem nowej diety i zmianą leków), wspominał od 118 do 112 kg. W jego książce "W pułapce" jest podany ostatni pomiar wagowy Elvisa, który robił mu około 4 rano, ale nie pamiętam ile.
No i te wszystkie wahnięcia w latach 70., gdy w kilka dni różnica potrafiła wynieść nawet 10 kg.
Lata 50. też nie do końca mi się zgadzają. No może w lipcu 1953, było to 80, ale wcześniej dużo mniej. W lipcu 1954 i na jesień (Louisiana Hyride) miał na pewno poniżej 80.
Dziękuję za Wasze spojrzenia:)
UsuńDla mnie Aloha to zdecydowanie jak dla Agi -American Trilogy i What now my love .
, Can't help falling in love , zgadzam się , bez wyrazu. Tak jak pisałam, trochę mi na Aloha brakło tej relacji z publicznością, niby była, ale jakby Elvis myślami był gdzieś indziej momentami ..
nie mniej jednak lubię ten jego look bardzo :)
ps. zaczęli kręcić zdjęcia do tego nowego filmu o Cilli, są już pierwsze zdjęcia w sieci
Oczywiście pewnie że mogę się mylić. To tak na moje oko, na podstawie zdjęć filmów... to wszystko będę jeszcze korygować. na podstawie danych nawet i twoich Danusiu. Poprostu zaznaczyłem takie charakterystyczne okresy "wahnięć" wagowych.
UsuńCo do piosenek, wydaje mi się że Trylogię wybieracie przez pryzmat najbardziej znanego i oglądanego koncertu Alohy, ale jak stwierdziła Danusia, dla mnie również ani wyglądem, ani doborem piosenek, ani trylogii to nie był najlepszy koncert, wręcz solidny ale było sporo lepszych. Patrzymy na to pod kątem że był satelitarny i najbardziej popularny.
Elvis owszem wtedy schudł, ale nie wyglądał aż tak dobrze jak w TTWII - mówienie o tym jest błędem.
Pomijam problemy z koncertem, ale Trylogię śpiewał dużo lepiej w 75 roku (jeśli nie żartował_gdyż głos miał bardziej rozbudowany) i w 72 bo wtedy to była świeża piosenka. Widać to na Elvis on Tour.
Oczywiście myślimy tak też dlatego że był w stroju z orłem, że przesłanie było na cały świat patriotyczne. itp.
What now my love... oh było więcej równie pięknych wykonań i bardziej dramatycznych, nawet z wersją mówioną (luty 1973, grudzień 1976).
Oczywiście ta z Alohy jest wspaniała, a najlepsze są wszystkie wykonania z 73 roku. To ozdoba tych shows.
Natomiast nie zgodzę się że Can't help falling in love było najgorsze.
Owszem lepiej było na ON tOUR 1972, w każdym roku było inne ale nie lepsze/gorsze.
Dużo gorsze były z lat 76-77 - wiadomo dlaczego - śpiewał na jednym oddechu momentami/połykał słowa, nie ciągnął słów i w końcowych fazach był zagłuszany już przez chórek. Czasami się pięknie przebijał i wznosił sie na wyżyny głosowe jak nigdy (choć nie ratowało to utworu), czasami ginął na końcu ..... Tragiczne wersje są z In concert.
Wogóle mógł zmieniać utwory finałowe, czasami nimi żonglowac.
Tak jak kiedyś... Przecież w 71 roku kończył The Impossible Dream, raz nawet zakończył show utworem I'm leaving a raz Bridge over troubled water.
Ale to już inna historia.
PS.
Ten osttani pomiar to właśnie około 114-115 kg.
No jak dla mnie w TTWII był zdecydowanie za szczupły,no ale to tylko moja opinia.Bardziej mi pasował w,72 i 73 r.
UsuńKrzysiu, odsłuchuję wykonania z lat i z trasy , którą podałeś. Nie mam aż tak dużego doświadczenia by o wszystkich wiedzieć dlatego chętnie wspomagam się Waszą wiedzą . Na Aloha zadziałał efekt wizualny wykonanie plus wygląd , patetyczność ,która wprowadza mnie w jakiś inny stan przeżywania . Stąd lubię nie tylko słuchać, ale i oglądać to wykonanie.
UsuńJa nie powiedziałabym , że nie wyglądał tak dobrze jak na TTWII - raczej oceniłabym to jako jego kolejne wcielenie , równie piękne i charakterystyczne, ale ja jestem kobietą i patrzę na niego przez pryzmat najpiękniejszego człowieka jaki chodził po ziemi, kocham jego wcielenia , bo jakie by nie było zawsze dawał z siebie wszystko i jego osobowość zawsze dopełniała wizerunek, nie da się tego rozłączyć patrząc na niego :)
Pięknie odpisałaś Cheri. Wiadomo ja mówię tak od siebie moimi oczyma.
UsuńRacja,dobrze napisane.👍
UsuńAguś dla mnie na TTWII, też za chudy. Nawet w 1970 mógłby mieć kilka kilo więcej, 1972 i 1973 ok, ale tam już też miał zauważalne skoki.
UsuńCheri, pięknie spięłaś klamrę. :) My sobie tu rozmawiamy, kiedy i jak wyglądał i śpiewał, ale chyba wszyscy możemy się podpisać pod Twoją puentą z ostatniego akapitu. W każdym razie, ja na pewno. :)
Zgadzam się też z Twoimi odczuciami co do Aloha. Mam te same. Wiesz, tam było też napięcie i stres z powodu wydarzenia i jego zakresu, może po trochę dlatego.
Krzysiu, no jak to było "na oko", to nieźle oceniłeś. :) Myślałam, ze to wyłowiłeś z różnych źródeł.
UsuńDokładnie, na Aloha patrzymy przez pryzmat wydarzenia.
"What now my love", tak masz rację, z 1973 jedno było świetne. To z wersją mówioną też było ekstra, ale to chyba też 1973.
Z 1976 na pewno słyszałam, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć, więc nic nie powiem.
"Can't help falling in love", Krzysiu dla mnie najgorsze z tych odśpiewanych w całości. Ale ja nie mam tylu odsłuchanych koncertów jak Ty, więc może coś mi umknęło. :)
O właśnie! "The Impossible Dream" z 1971 roku! Niesamowite. Jest fragment na klipie, gdzie ma na sobie "White Knot Suit", co za wykonanie mimo jakości tego klipu! Chyba z 20 razy pod rząd odtwarzałam ten klip. :) W ogóle jedna z najpiękniejszych piosenek w jego wykonaniu, szkoda że rzadko włączał ją. W 1972 śpiewał ją fatalnie, jakby miał zadyszkę, na jednym z koncertów, który mi akurat z tego powodu utkwił. Był chyba wtedy w "Blue Powder Suit" (daty nie pamiętam).
Tak, zdarzało się, że kończył koncert inną, ale niezmiernie rzadko. Ja nawet gdzieś czytałam wypowiedź kogoś z Memphis Mafii na ten temat. Historia była taka, że (chyba w 1971 albo w 1972) Elvis chciał zmienić ostatni utwór, ale fani byli tak przyzwyczajeni, że myśleli iż tylko na chwilę zszedł ze sceny i siedzieli dalej czekając na zakończenie koncertu, no bo nie było "Can't help falling in love". :) Ale był przynajmniej jeden koncert, na którym zaśpiewał ją w środku.
Jeśli chodzi o podsumowanie wyglądu Elvisa, Cheri zrobiła to najlepiej, nic dodać nic ując.
UsuńNatomiast, co do śpiewu, zauważę tylko jakimi szczęśliwcami jesteśmy. Możemy sobie rozmawiać, co, kiedy i jak śpiewał na danym koncercie, bo Elvis nie tolerował playbacku! A namawiano go wielokrotnie, zwłaszcza jak był w gorszej formie, ale powiedział "NIE!", bo dla niego to byłoby obrazą dla ludzi, którzy przyszli na jego koncert. Taki był nasz mistrz! A fani MJ? 100 koncertów z muzą z playbacku z jednej i tej samej płyty!
Tak to na oko i jeszcze poprawię ...
Usuńwersja mówiona jest z Vegas '73 chyba closing show 23.02.
ta z łóżkiem na scenie ale to śmieszna wersja (inna) z 03.09.73
z 76 to słynny show z 04.12. DS .. jest prawie cały sfilmowany .. jakieś 40 minut.
Can't help... nie mogę zrozumieć dlaczego tak oceniasz... oczywiście gust ale dla mnie jest czyto, pięknie wykańcza czysto górę... nie tak może jak w 72 w hampton czy jak potrafił w 77, ale nie mógł jej wybełkotać, nie miał zadyszki... miał głęboki głos. Zadyszkę miał w 76-77 - tam wręcz połykał słowa.
The Impossible Dream zamykał cały sezon 4 w Vegas - wszystkie showy. I przynajmniej jeden raz w Lake Tahoe '71.
W 72 roku powrócił do Imposible Dream tylko kilka razy. Ale nie śpiewał fatalnie - zawsze tak samo na świetnym poziomie. Są w youtubie wersje z 72 z lutego i ta najlepsza z wieczornego show z MSG 72 - wręcz rozsadził publikę!
Z tym ostatnim utworem z Can' help to wogóle miał nim nie kończyć bo w 69 chciał What'd I say brawurowo kończyć tak jak w 50's robił to Hound Dogiem. Ale wpakował się w to (i słusznie) i tak zostało.
Raz dla jaj zagrał 10.12.1975 w Vegas jako drugi utwór po see see rider ,,, i zszedł ze sceny. Ale zaraz wrócił:):):)
A w 71 chciał zmienić i zmienił. Jak wspominałem śpiewał cały sezon nr 4 w Vegas kończąc The Impossible Dreamem (jedyny klip masz o którym wspomniałaś), a żeby publikę do tego przyzwyczaić już na Opening Night zagrał Can't help falling in love jako bodajże 5 utwór, a 13.02.1971 MS też gdzieś na początku. Więc zdążył publikę przyzwyczaić. Ale na krótko.
Najbardziej eksperymentował w Tahoe'71. Tam jak wspomniałem sezon kończył na cztery sposoby!
1. Can't help falling in love
2. The Impossible Dream
3. I'm leaving
4. Bridge over troubled water
To była dopiero konsternacja wśród widowni:):):) mix!
Co do playbacku .. święte słowa Danusiu. Zawsze go bede za to cenić. Dzieki temu mamy jego prawdziwe sceniczne oblicze. Szacun!
UsuńA o klaksonie mi nawet nie wspominał. Że go obwołali królem... chyba przez samo "u". Dramat. Playback za playbackiem. A to tylko wierzchołek góry. Nie lubie gościa i tyle.
Ale zobacz jaki trzeba mieć charakter! Wolał wypaść źle i narazić się na krytykę, niż zhańbić się playbackiem! Po tym poznaje się króla i mistrza! A nie głowa w piasek i pozoranctwo.
UsuńTak!
UsuńA to mnie zaskoczyłeś. Nie widziałam, że cały Sezon 4 kończył "The Impossible Dream". Kocham tę piosenkę w jego wykonaniu. Zresztą "Can't help falling in love" też, ale ona mi bardziej na początek pasuje, na takie wprowadzenie niż na koniec. "The Impossible Dream" na zakończenie, to taka kropka nad "i" z nutka nadziei na przyszłość.
UsuńDlaczego tak oceniam "Can't help falling in love" z Alohy? Nie, no muzycznie wszystko było w najlepszym porządku, jak z każdym innym utworem tego koncertu, ale zabrakło mi w niej tego, co nazywam "pierwiastkiem Elvisa". Nie umiem tego zdefiniować, to coś takiego, co charakteryzuje jego wykonanie, interpretacje, zaangażowanie emocjonalno-duchowe, co zawiera głębszy przekaz, jak właśnie "The Impossible Dream" z 1971, którym tak się zachwycałam.
Krzysiu na temat 1972 już kiedyś dyskutowaliśmy. Wtedy też mnie nie rozumiałeś, a pod koniec sam wypunktowałeś bardzo trafnie różnice w stosunku do wcześniejszych lat. Ja słyszę w 1972 roku w większości wykonań, to jego zniechęcenie, znudzenie, niecierpliwość, oczekiwanie na koniec i ten brak "pierwiastka Elvisa". Sam pisałeś, że dawał krótsze koncerty, nie rozmawiał prawie z publiką, mało żartował, ten stan skądś się brał, a skąd też wypunktowałeś wtedy. I ja to wszystko słyszę w jego wykonaniach z 1972 roku.
On tak śpiewa mało płynnie, wyrzucał z siebie "moduły" muzyczne, jak "tam, tam, tam, tam, tatam", "tam, tam, tam, tam, tatam", "tam, tam, tam, tam, tatam". Nadawał śpiewanym utworom taki jakby segmentowy rytm, niezależnie od rytmu danej piosenki. No nie wiem jak to wytłumaczyć.
Usuńrozumiem - tak to czujesz. nie mogę w to ingerować.
UsuńWiem że rozmawialiśmy.
1972 był taki ale tylko przy Vegas w lutym, potem sie rozkręcił.
Natomiast The impossible dream wymiatało zawsze, w 72 też.
A can't help... rozumiem tak czujesz. Swój pierwiastek Elvis miał w zasadzie tylko na samym początku ciągiem. Potem gdy tylko w coś angażował lub był w dobrym nastroju. Ale to były już błyski . Oczywiście 80% koncertów miał rewelacyjnych, ale ten pierwiastek jak to określasz jest.
Ja jednak mówię o pojedynczym utworze a nie o koncertach. w niektórych utworach (jak Impossible dream) nigdy nie schodził poniżej pewnego poziomu. Przy can't help i owszem. Dla ciebie to Aloha dla mnie okres późniejszy.
Wiesz, "Can't ..." on prawie nigdy na końcu nie śpiewał w całości i ciurkiem. Tak jak "Love me tender", nad czym ubolewam.
UsuńTak, też nie znam złego wykonania "The impossible dream".
No nie tylko na początku i kiedy się angażował w coś, w każdym razie ja tam słyszałam, mniej lub bardziej wyraźnie.:) Prawie zawsze było słychać "pierwiastek Elvisa", wyjątkowo mało (według mnie) w 1972.
WIEM O CO CI CHODZI. Że ciągnie tak i słychać do końca, ale zauważ że tam zawsze chórek wchodzi i nie przebija go prawie nigdy. nawet w 69 roku. tą piosenkę kończy chórek, nie on. ale były wyjątki, nawet w 77 roku. kilka mega wykończeń, a nawet w tym niesławnym chaosie w college park z 27.09.1974...
UsuńLove me tender - to był bardziej odpoczynek, żart niż piosenka. on nie lubił tego kawałka, ubolewał że publika tylko o to prosi a miał cały wachlarz ambitnych piosenek. dlatego wygłupiał sie, ale śpiewał. a publika i tak to kochała. nawet jak zmieniał słowa piosenek.
tak - nie ma złego wykonania the impossible...
ja uważam że chodziło o rutynę wcześniej, a potem że był zmęczony i chory.
ale gdy się starał to w swoim czasie robił z siebie 200% normy.
Pierwiastka Elvisa było wiele w 72 roku.
Oj wiele. Pomińmy luty 1972 - owszem. Ale sporo koncertów z kwietnia co widać na EOT 1972. potem magia czerwcowej trasy z MSG na czele i cały sierpniowy Vegas, o którym publicznośc i fan kluby z anglii twierdzili z perspektywy czasu że to był ostatni tak energetyczny sezon w Vegas.
Ale to moje zdanie.
Mi chodzi o coś innego. O to, że był to przerywany kawałek, a to coś mówił, a to dawał całusa, a to chusteczkę, no a końcówka, jak mówisz - chórek.
Usuń1974 nie był zły. No ponoć nie lubił "Love me tender", ale nie powinien się dziwić, to była pierwsza ckliwa ballada z jakiej go ludzie szerzej poznali, no i ta modulacja głosu... - pokazał, że ma różne barwy i szeroką skalę. Wykonanie zadziwiało na takie sztubaka i rockmana. On widział, że jest dobry w balladach, ale ludzie do "Love me tender", nie.
Nie przekreślam 1972, ale podkreślam, że o rok, na który przełożyło się życie prywatne na scenę i to słychać. W innych latach te kłopoty nie wchodziły tak na scenę.
Bardzo mi miło , że macie podobne spojrzenie na całokształt jego osoby :) Jego nie wymuszona niczym ,wrodzona charyzma, miłość do ludzi , niekwestionowana iskra boża ( w cokolwiek ktoś wierzy czymś niezwykłym był obdarzony) . Jestem niezwykle szczęsliwa, że pojawił się w moim życiu i każdego dnia daje mi mnóstwo szczęścia swoją muzyką i możliwością wspominania jego niezwykłej osoby, osobowości pełnej ciepła, dobra dla wszystkich wokół, zawsze ronię łzę gdy myślę jak bardzo był kochany przez świat , ale nie był tego świadom, a przecież całe życie przede wszystkim robił wszystko by uszczęsliwić ludzi . Zero pychy, tylko pokora wobec daru,który otrzymał. Nawet w 77 roku choć czuł się źle, był bardzo chory, cierpał, wiedział, że to nie jest jego dobra forma, wyszedł do tych ludzi ,bo nie byłby w stanie ich zawieźć do samego końca. Gdyby zawiódł fanów zawiódłby przede wszystkim siebie. Oni byli dla niego wartością zawsze o krok ważniejszą niż on sam. To nie zdarzyło się nigdy wcześniej i nigdy później po nim.
UsuńTak cheri to prawda. Teraz gwiazdy schodzą lub odwołują koncerty ..no tak ..chcą być zawsze perfekcyjni. Elvis w baltimore zszedł na 30 minut bo prawie zemdlał . Był w masakrycznym stanie powinna go zabrać karetka i przerwać tournee ale ten wyszedł i powiedział to słynne..."jak już .. to już nie ?"..zawsze wiedział jak publikę rozkochać tak szczerze.
UsuńDanusiu
1972 odbijały się jego problemy w separacji ale przecież potem miał jeszcze sto innych i ciągnął maszynę ile się dało .
Pojawiło się dużo nowości i dużo więcej ballad.
Trzeba było się przestawić.
Co do love me tender czy cant help Fallon in live...wiesz jeśli śpiewa się co noc już 647 raz to nie zaśpiewasz z takim samym uczuciem niż na początku. Ja się i tak dziwię że ciągnął ten kawałek. Poza tym to finałowa piosenka po 1.5 godzinnych wypocinach. Bywało różnie .
Dokładnie,który artysta by się tak poświęcał dla fanów?Nie znam takiego.
UsuńCheri, sama prawda. Był unikalny, niepowtarzalny. Scena była Jego prawdziwym domem. Niczego nie udawał. Był sobą i był ZAWSZE cudowny. Ja też często płaczę, słuchając EP. Tyle emocji to wywołuje... Tylko że miłość do fanów, poświęcenie dla nich ostatecznie nam Go wcześniej zabrały. Takie jest podsumowanie, o ile dobrze pamiętam, ostatniego filmu "Elvis".
UsuńSzczera prawda.
UsuńDokładnie tak, w pewnym sensie to ta miłość do publiczności na to wpłynęła..bo to było uczucie ,którego on bardzo pragnął ,to na scenie czuł się szczęśliwy i kochany tam wychodził po sens życia.. szczególnie gdy już nie miał swojej Gladys. Ta miłość do fanów była bezgraniczna co pokazało jego poświecenie. Z drugiej strony mnóstwo jest takich komentarzy,że El będąc chory ,śpiewając dwa miesiące przed śmiercią, wciąż brzmi lepiej niż jakikolwiek inny artysta . Dlatego tak bardzo nikt się z nim nie może rownać. To ,że potrafił zaśpiewać wszystko,że miał niesamowite wyczucie w wybieraniu utworów , niech się chowa całe wykształcenie muzyczne przy jego iskrze. Był człowiekiem ,który jak coś robił to w pełni ,nigdy byle jak, dlatego też mu te filmy uwierały bo wiedział przecież że nie mają głębszego sensu,a on miał w sobie mnóstwo duchowości , ciekawości świata. Jego notatki przy czytanych książkach, kufer pełen czytania zabierany w trasy bo chłonął wiedzę o świecie bardzo intensywnie. Z drugiej strony - może spieszył się do odkrycia jakiejś prawdy ,ktorej całe życie szukał ? Myślicie ,że czuł ,że zbliża się koniec?
UsuńMyślę że tak
UsuńSam o tym mówił że nie pozuje długo.
Ale bardziej w ostatnich latach czy miesiącach jestem pod wrażeniem niego lojalności dla fanów niż poziomu koncertów .
Mógł odpuścić ale wiadomo że nie chciał.
Cheri, czy tego dnia czuł, że będzie to koniec, nie wiem. Ale on mówił o swoim końcu, że się zbliża. Masz to dokładnie opisane w poście:
Usuńhttps://elvisownia.blogspot.com/2020/09/zjawiska-paranormalne-w-zyciu-elvisa.html
Zaczyna się od fragmentu:
"Bardzo trafna diagnoza, odczytujący w niczym się nie pomylił. Dlatego zamieściłam szerszy fragment, choć moją uwagę zwrócił ostatni akapit, który podaje nie tylko, że Elvis umrze młodo, ale również iż on sam dobrze o tym wie. I wiedział, to prawda. Powiedział o tym nawet Wandzie June Hill w 1974 roku ...."
Też uważam, że poziom Jego ostatnich koncertów był nierówny. Oczywiście, patrzymy na nie przez pryzmat Jego śmierci, ale gdyby ocenić je bez emocji (co w moim przypadku jest niemożliwe), to nie były najlepsze. Mam problem z oglądaniem tych materiałów, bo po prostu litry łez wylewam. Jednak tak - nie były najlepsze. Natomiast w pełni należy docenić Jego oddanie i poświęcenie dla fanów. Może też troskę o byt całego Jego zespołu? Myślę, że traktował fanów jak rodzinę. Skoro utracił zaufanie do wielu spośród swoich towarzyszy i nie miał oddanej towarzyszki (Ginger nie biorę pod uwagę bo to totalna pomyłka; nie wiem tylko, dlaczego zerwał z Mindi Miller; słuchałam jej wypowiedzi, ale nie zrozumiałam przyczyny), to tylko fani kochali Go miłością bezwarunkową. Tak jak Jego Matka. Chociaż myślę, że bardzo idealizował jej osobę. To było jakieś wielkie poczucie winy w Nim z powodu śmierci brata, alkoholizmu matki itp. Niemniej na ostatnich koncertach nie był w najlepszej formie, ale szacunek że nie odpuszczał.
UsuńCo do przeczucia śmierci - myślę że czuł zbliżający się koniec. Plany wyjazdu do Europy i wprowadzenie zmian w otoczeniu to już chyba były pobożne życzenia. Być może Jego otoczenie jeszcze wierzyło w ich realizację, ale wątpię czy sam EP naprawdę w nie wierzył.
A może ta świadomość wczesnej śmierci, to była taka samospełniająca się przepowiednia? Uwierzył w to i nie podjął większej walki o zdrowie? Jestem przekonana, że cierpiał na depresję. Takie przeświadczenie o przesądzonym losie, niestety, w połączeniu z depresją może dać tragiczne skutki.
UsuńTak, Marta. Świadomość ,że nie zobaczy dorastania córki , że nie zdąrzył sobie ułożyć prywatnego życia ponownie , że choć wychodzi na scenę wie jak przeszywa go ból i nie może od tego uciec..może dlatego tak bardzo zgłębiał tematy religijne . By wierzyć ,że to nie jest koniec? By mieć w co wierzyć, a wiecie czasami można zwątpić nawet jeśli się wierzy.
UsuńPrawda,ja też mam łzy w oczach podczas oglądania ostatnich materiałów.Nawet widać cierpienie wypisane na jego twarzy,mimo tego,że starał się maskować to uśmiechem.Ale widać,niestety,biorąc pod uwagę fakt,że był tam na środkach przeciwbólowych.A najgorsze w tym wszystkim jest to,że był pozostawiony sam sobie,bez pomocy.😭
UsuńAle były piosenki, które powalały nawet w jego najbardziej złych momentach, jak "Hurt". Może dlatego, że się z nią identyfikował, wykrzykiwał swój ból. Ona zawsze wychodziła perfekcyjne, nawet jeśli tam coś w środku skróci.
UsuńTak,z tym,,Hurt"to prawda,też to tak odbieram.
UsuńNie tylko hurt.
UsuńAmerica.
How great thou Its now or never
Trying to gry to you
Unchai ed melody
My way
Praktycznie bez zarzutu
Te wyżej wymienione też.Racja.
UsuńJego ostatnie koncerty były, moim zdaniem, nierówne. Przynajmniej te, które udało mi się obejrzeć. Chociaż, tak jak zauważyliście, były też wykonania zapadające w pamięć. Ja też na pewno wymieniłabym "Trying to get to you". Na szybko to mi przychodzi do głowy, ale na pewno znalazłoby się jeszcze kilka.
Usuńw ostatnich latach miał głębszy głos. śpiewał potężne ballady i to mu najbardziej wychodziło.
Usuńinna sprawa że dobrze w nich się czuł, identyfikował.
przez szybkie numery przechodził na jednym oddechu. nie lubiłem tego ale wiedziałem że robi to dla publiki a nie że chce.
jego ostatni album w całości nie-live był balladowy. I najbardziej prawdziwy. tak się wtedy czuł.
A inna sprawa że nie miał sił śpiewać w 100% dobrze przez cały show. Choroba , zmęczenie też wpływała na jego głos, charyzmę, zaangażowanie, robił co mógł ale umówmy się jesli rapid city'77 było to co go stać w 100% na dany moment to było to jakieś 40% w porównaniu z TTWII. Niestety. Ale szanujmy go za to że nie ukrywał swojej choroby tylko grał do końca.
i jeszcze jedna sprawa.. na jednym z shows z maja 1977 przyznał sie że nie ćwiczył z zespołem prob od 1,5 roku - to by się zgadzało.
UsuńOstatnio przygotowywał się i skupił sie jeszcze na muzyce na wiosnę 1975. Potem już spiewał to co pamiętał. A rarytasy to takie nieprzygotowywane próby. Raz wychodziły, raz nie.
Elvis chciał zmian w 77 jak i przez całe życie, ale myślę że te wszystkie wzmianki o próbach zmian to zawsze wychodzą po śmierci artysty że niby nagle chciał coś zmienić. niby są dowody, ale nie wierzę by coś się zmieniło.
UsuńMiał odpocząć po koncercie Sylwestrowym.
A skoro wrzucił się w niekończące się tournee i nie mialo końca, nie widział w perspektywach zmian, które wszystko by wywróciło do góry nogami, sam wjechał na bocznicę która doprowadziła go do końca. W zasadzie w samotności.
DLatego nie wierzę w zmiany w życiu prywatnym, w inne listy koncertowych piosenek niż te zwyczajne, tournee w 1978 czy rozwiązanie kontraktu z grubasem P. Nie wierzę. Bo nie miał sił na zmiany, nie próbował piosenek, itp...
Ale nie wierzę że robił to specjalnie. Poprostu szedł samotną ulicą i doprowadziła ona go na koniec. Na własne życzenie po części z tego że urodził się może i w niewłasciwych okolicznościach, koło niewłaściwych ludzi. Bo miejsce i czas było idealne.
Krzysiu, a ja wierzę w te zmiany. Elvis już nie był grzecznym chłopcem, który nie sprzeciwia się starszym. Wreszcie pojął "w co tu się gra" i miał naprawdę dość. Chciał wywrócić wszystko do góry nogami.
UsuńW 1978 miał wreszcie zrzucić z siebie brzemię, które mu ciążyło względem fanów spoza USA - 1978 miał upłynąć na koncertowaniu poza Stanami, w Stanach miało być tylko otwarcie trzeciego skrzydła Hiltona i kilka krótkich tras w przerwach. Turne miało się zacząć od serii koncertów w UK. Nawet zaplanowany był koncert w Moskwie! Kończyć miało się w Australii lub Japonii (nie pamiętam, musiałabym sprawdzić, ale gdzieś na blogu o tym jest).
Natomiast ma wiosnę 1979 roku miała być Japonia lub Australia (to, które nie weszłoby w 1978), a później miała być przerwa w koncertowaniu i powrót do filmów, ale ... Elvis chciał otworzyć własną wytwórnię, gdzie powstawałyby wyłącznie filmy dramatyczne i ewentualnie karate, z nim w roli aktora, ale nie tylko. Temu miał poświęcić tę długą przerwę w koncertowaniu w 1979 roku - rozkręceniu biznesu filmowego. W tym też czasie miał się zabrać porządnie za swoje zdrowie, czego nigdy nie mógł zrobić dobrze z uwagi na tryb pracy. To zawsze było z doskoku, w przerwach lub na wariackich papierach żeby się "podrasować" przed serią koncertów (jak gwałtowne diety odchudzające, o czym pisaliśmy tu wcześniej). Zależało mu bardzo, bo chciał wrócić jako aktor i producent w jednym, więc musiał wyglądać. Przy jego samozaparciu i charyzmie wierzę, że by mu się udało, oczywiście na ile było to medycznie jeszcze możliwe.
Jest tak dużo o tym od jego najbliższego otoczenia, że ja akurat nie mam wątpliwości, co do prawdziwości jego słów i poziomu odpowiedniej determinacji by przejść od słów do czynów.
No i jeszcze kwestia Parkera. Mówi się, że chciał go definitywnie zwolnić. Ponoć nawet radził się w kwestii nowego menadżera kilku znajomych z Hollywood - chyba między innymi z Ann Margret o tym rozmawiał; myślał też o złożonej kiedyś mu ofercie przez Barbrę Streisand, która miała konkretnego menadżera dla niego na myśli. A ja się tak zastanawiam, czy nie rozważał zatrzymania Colonela, ale na nowych, jego warunkach. Był do niego przyzwyczajony, znali się na wskroś.
Marta, na pewno miał depresję od dwóch lat przynajmniej. Przecież to było widać, książkowy przypadek. Wcześniej miewał tylko stany depresyjne, które mijały, ale ostatnie dwa lata, to klasyczna depresja.
UsuńGłos EP zmieniał się, to oczywiste. Jednak zmieniał się wyłącznie na korzyść. Zgadza się - stał się głębszy i silniejszy. To znacznie poszerzyło Jego możliwości wykonawcze. To jest ewenement, że przy tak intensywnej eksploatacji głosu, nie było słychać jego zużycia i zmęczenia. To kolejny dowód na wyjątkowość EP. Inni wokaliści wysiadają, nawet jeśli zaczynali z "fajnym" głosem.
UsuńJa żywię do EP wielki szacunek za postawę. Nawet jeśli widzę, słyszę jakieś niedoskonałości, to naprawdę jestem pełna podziwu za odwagę i szczerość wobec publiczności. Tak jak piszecie - niczego nie udawał.
Nie wiedziałam o Jego planach założenia wytwórni filmowej. Może moja ocena Jego postawy w końcówce życia była pochopna. Ale jeśli faktycznie zamierzał dokonać radykalnych zmian, to tym bardziej serce boli, że nic z nich nie wyszło. Co do wyjazdów za granicę, to czytałam wypowiedź Dicka Groba, który stwierdził, że opowieści o paszporcie Parkera (a właściwie jego braku) i niemożliwości zapewnienia EP bezpieczeństwa, to naciągane historie. Jako faktyczną przyczynę odwlekania tych wyjazdów wskazał brak odpowiednich dużych, zamkniętych obiektów koncertowych w Europie. Twierdził, że w latach 70tych ta sytuacja uległa poprawie i pojawiły się sale koncertowe spełniające wymagania samego EP i mogące pomieścić tysiące fanów. Podobno analizowali sytuację pod tym kątem. Może faktycznie EP coś planował?
Te kwestie bezpieczeństwa Marta to jakiś mit. Tyle gwiazd jeżdziło a El nigdy.
UsuńDanusiu...
masz te dane potwierdzone co piszesz?
Bo to wygląda jak z bajki która ma HAPPY END, że wszystko na wszystkich płaszczyznach się udaje. Ale życie to nie film.
Też bym CHCIAŁ w to wierzyć. Może tylko Elvis o tym wspominał i tylko tyle....
A w życiu każda inicjatywa była deptana:
- ambitne aktorstwo
- koncerty poza USA
- występ w filmie o historii rock'n'rolla
- film o karate w 1974
- film z Barbarą Straisland
- występ w 1973 w turnieju karate
- album bluesowy w 1976
- podróż do Europy w październiku 1969
nic nie wyszło. nic.
Czy uważasz że jesli wtedy miał ambitne plany i nic z tego nie wyszło to by wyszło w 78?
O otwarciu skrzydła w Hiltonie słyszałem ale to Vegas to wiadomo że by był:) a jakże inaczej.
I plus ta depresja... nagle by się z niej uwolnił mając też takie otoczenie, które w większości się go słucha a nie radzi dobrze?
Z Parkerem na zasadach Elvisa...... po tylu latach? I tak by po kryjomu go doił;)
Powinien zacząć tournee od jego macierzystej Holandii:)
Szlak mnie trafia, że było tyle możliwości....
Krzysiu, tu w Ex Post są te dwa zdjęcia od tego Włocha, z koncertu 6.02.1972 DS. Nigdy ich wcześniej nie widziałam.
OdpowiedzUsuńhttp://elvisownia.blogspot.com/2019/10/jumpsuit-white-fireworks.html
Kurcze nie znałem tych zdjęć
UsuńJa też. To czarne fajne, bo z bliska widać pelerynę. Jeśli chodzi o kolorowe, to albo je mam w gorszej jakości w nierozpoznanych, albo podobne, ale nie wiedziałam, że to Hilton w lutym 1972.
UsuńTak rewelacja to czarne.
UsuńPodsumuję to krótko-bez względu na to jaki Elvis miał styl w danym momencie,był po prostu naj...!Zawsze miał w sobie to,,coś.
OdpowiedzUsuńDobre podsumowanie. I trochę zapomnieliśmy o Urszuli 💪💪🤣
OdpowiedzUsuńNo tak przeważnie bywa,że zamiast pisać o kobietach,temat schodzi na całkiem inny tor.😄
UsuńCo jak co,ale plecy i ramiona Ursuli już zapamiętam na zawsze;-)
UsuńA mi się u niej podoba wszystko 🌺
UsuńNo mi u niej wszystko pasuje, ale plecy od tyłu, faktycznie szokują. Z przodu tak nie.
UsuńJa też będę już zawsze patrzeć na nią przez pryzmat pleców i ramion ;)
UsuńCałe szczęście, że to polskojęzyczny blog, bo gdyby pani Adress tu trafiła, to by mi się dostało. :))))
UsuńKrzysiu, o Ursuli może zapomnieliśmy, ale jak widać o jej plecach nie. :)))
UsuńA dajcie już biedaczce spokój. Mnie by mogła nosić na tych plecach nosić.
UsuńFajne marzenie.😄
Usuń:):):):)
UsuńNo wierne wyznawcZyni mistrza 🤣🤣🤣
OdpowiedzUsuńNie da się ukryć. :))) No i w tej naszej gadaninie widać jego potęgę. Facet nie żyje prawie pół wieku, a my mówimy o nim jakbyśmy właśnie wyszli z koncertu, na gorąco, na świeżo, w emocjach. :)
OdpowiedzUsuńTak,dokładnie,bo który facet po tylu latach od swojej śmierci wzbudza takie emocje??Żaden!!
Usuń45 lat po jego śmierci ,a fani z całego świata zjeżdżają się na nocne czuwanie w dniu jego śmierci..nikt tak nie dotknął ludzkich serc jak ON.
UsuńWłaśnie,który artysta tak ma po śmierci?Nie ma takiego.
UsuńTak nie ma żadnego, chociaż to już bardziej jest taka chora religia niż wiedza o nim kim był. Wolę by ludzie go słuchali, poznawali prawdę a nie palili świeczki i mówili że go kochają bo kochają i kupują torebki i kubki po nim. Taka jest Ameryka. Jeśli nie wydadzą nowych materiałów, nie będą go promować to wszystko pójdzie w piach. I będzie taka uczta w której jest mało Elvisa w Elvisie. Bo jest coraz mniej. Wiem bo byłem.
UsuńTak, to przypomina religijne obrzędy, ale ja patrzę na to inaczej. Najchętniej uczestniczyłabym w tym co roku, ale nie celem demonstrowania kultu, czy dlatego, że stał się moją religia, ale z potrzeby serca, taj jak idę na groby moich bliskich.
UsuńMoże Krzysiu Ty tego nie masz i chodzisz na groby, bo wypada o nie dbać, ale ja po prostu nad grobem czuję wieź z moimi bliskimi największą. Większą niż wspominanie ich, rozmawianie o nich i oglądanie zdjęć. I ja myślę, że większość fanów, która tam wtedy przybywa ma to samo. Natomiast świadomość, że inni czują tak samo, mają taką samą potrzebę bycia w miejscu Elvisa, zwłaszcza w rocznicę jego odejścia, daje dobre fluidy, czujesz się jak w grupie dobrze rozumiejących się wzajemnie ludzi, których coś ze sobą łączy. Macie wspólny temat, wspólne przeżywanie, podobne emocje w danym momencie. To piękne, bo Elvis łączy tych ludzi przybywających z całego świata.
Wiesz, coś innego jest wpaść na cmentarz po pracy i położyć kwiaty i świeczkę, a czymś innym jest spotkanie rodzinne przy grobie we Wszystkich Świętych, w wielu rodzinach poprzedzone wspólnym obiadem u jednego z członków rodziny lub później po odwiedzinach na cmentarzu. U mnie tak zawsze było. Po powrocie do domu zapalam też świeczki w intencji najbliższych i tych wszystkich nieżyjących znajomych, których grobów z różnych powodów nie odwiedziłam. To pewne misterium dla mnie duchowo bardzo ważne.
I myślę, że tak należy patrzeć na te imprezy, a nie jak na cyrk w "parkerowskim" stylu lub na bandę czubków, którzy próbują w ten sposób wynieść Elvisa do rangi prawdziwego Boga. Był Bogiem, ale swojego ludu - fanów.
To jak spotkania rodzinne podczas świąt. Co jest w nich złego? Albo spotkania grupy osób mających to samo hobby.
UsuńTo wreszcie to samo, co grupy na FC, Twiterze i innych mediach społecznościowych, fora, blogi, strony, portale, tylko że w realu. To wymiana myśli i wiedzy, a przy okazji pokłon i oddanie hołdu Elvisowi, jednemu z największych ludzi w historii ludzkości. Co w tym złego?
Niemniej w jednym aspekcie się z Tobą zgodzę. Nie można wylewać dziecka z kąpielą, co zdaje się robić zachłanność właścicieli schedy po Presleyu. Elvis musi pozostać niczym słońce dla układu słonecznego, w jego centrum. Nie może być tylko hasłem-magnesem, które przyciąga przypadkowych ludzi, jak ćmy do światła, albo jak uliczna impreza, o której nie wiedziałeś, ale idziesz, bo widzisz tłum, światła i słyszysz nagłośnienie - coś się dzieje, trzeba sprawdzić co.
UsuńJa jednak patrzę jako na religię, kult - wiesz wolę postać w ciszy za murem i popatrzeć na graceland (jeśli się da), lub wejść do środka i przejść po raz czwarty, a nie z lampką całą noc stać. To takie trochę jak wyznawanie boga - bez przesady. Była taka religia lub jest presleytarianie. Chore. Dla mnie to szkodzi wizerunkowi. Poprostu tak na to patrzę.
UsuńTo jest jak z grobami masz rację. Codziennie pusto a 1.11 nagle wszyscy idą i się nie pozabijają bo tradycja, bo trzeba umyć grób, zapalić świeczkę. A jeśli masz chęć i pamietasz możesz zrobić to każdego innego dnia. Jeśli tego się chce.
Święta rodzinne to samo. Tradycja. Ale można jesli się chce każdego weekendu przyjechać i pośmiać sie, powspominać, a nie raz do roku.
NIC NIE JEST W TYM ZŁEGO, tylko ja tego nie przyjmuję, nie rozumiem. Za mało Elvisa w ELVISIE.
A tu ... to takie amerykańskie. Ja rozumiem, że nikt tego nie miał i mieć nie będzie - i to jest fenomen. Widzielismy pewnie na urywkach jego pogrzeb jak to wszystko wyglądało. I to jest wielkie.
Ale ja mówię o tym że są ludzie i większość nie wymieni 3 piosenek, ale są bo kochają Elvisa. Z torebkami, cukierkami bluzeczkami. Przyjdą raz. Poprostu mnie tam nie było i napewno nie bedzie bo tego nie rozumiem. To na pierwszy rzut oka jest dla mnie poprostu chore. Trochę przesada. Pochód ze świeczkami jak w haloween. Trąci to sektą. A o elvisie zawsze można pogadać, są zjazdy FC, można samemu zwiedzić graceland, pojechać, pogadać z ludźmi przypadkowo. A gwarantuje że w tym tłumie znajdą się tacy co stwierdza że żyje, albo ze jest synem Boga, wcieleniem Anioła, itp.... :) SYMBOLICZNIE tak, bo tak się to czuło, ale na Boga no nie był Bogiem tylko człowiekiem.
Tak,święte słowa.👍
UsuńCzasami ta religia przybiera karykaturalny wymiar, ale generalnie przychylam się do stanowiska, że te spotkania, aktywności fanklubów i grup w socialach są jednak formą oddania szczerego hołdu. Są w tych środowiskach tacy, którzy skupią się na stronie wizualnej, i tacy, którzy poświęcą więcej uwagi muzyce. Nie deprecjonuję żadnego podejścia. Oczywiście, nachalny marketing może wszystko zepsuć. Cień marchendisingu Parkera jest widoczny do dzisiaj. Pewnie się tego nie pozbędziemy. Życzyłabym sobie, żeby media więcej grały EP i podkreślały Jego wpływ na muzykę i kulturę.
UsuńDla mnie możliwość odwiedzenia miejsca spoczynku osoby, którą kocham i szanuję, jest wielką wartością. To prawie magiczne doświadczenie. Nie koliduje z moim uwielbieniem dla muzyki EP. Wydaje mi się, że fani EP mają poczucie wielkiego niedosytu. Takie współodczuwanie z innymi, np. podczas nocnego czuwania w rocznicę śmierci, jest formą pocieszenia. Żeby jednak zrozumieć znaczenie wpływu EP na kulturę popularną, trzeba zadać sobie trochę trudu i poświęcić na to czas. Przy obecnych sposobach pozyskiwania informacji powinno być to proste. Jednak w rzeczywistości to ginie w natłoku sensacyjnych i zniekształconych informacji. Więc rzeczywiście należałoby inaczej rozłożyć akcenty w zarządzaniu spuścizną EP.
Oczywiście. Ten kult ze świeczkami wrzucam niestety do worka z sensacjami... bo czasem TV pokaże tylko to a nic więcej o jego prawdziwej twórczości. Pokaże rozhisteryzowanych ludzi że go kochają... no tak ale za co? Czy znają prawdę o nim czy tylko wystarczy powielać wygodne treści i iść poczuwać?
UsuńJa nie zakazuję tego tylko mówię że tego nie kumam.
ps. dobrze że się różnimy częściowo / dyskutujemy / szanujemy bo by było nudno tu na forum:)
Poza tym myślę, że ludzie do dzisiaj nie poradzili sobie z fenomenem EP. On jako pierwszy w skali ogólnoświatowej odniósł taki sukces. To zjawisko do dzisiaj jest przedmiotem analiz. To zjawisko trwa. Nie widzę dzisiaj żadnego artysty, który oddziaływałby na ludzi w takiej skali. Chociaż możliwości technologiczne są niewspółmiernie większe niż w czasach EP. Na YT jest wypowiedź Martina Sheena (aktor) o EP. On, moim zdaniem, zbliża się do sedna problemu mówiąc, że nikt tak naprawdę nie wiedział jak postępować z EP. Jak powiedziała więcej, większość nadal nie wie, jak postępować z EP, z Jego spuścizną. Ten parareligijny kult jest jakimś fenomenem socjologicznym i kulturowym. Nie wpisuję się w to, bo to nie mój styl. To się jednak zaczęło już za życia EP. Chyba Mu to nawet doskwierało. Z jednej strony chciał po prostu zabawiać ludzi i dawać radość swoim śpiewem, z drugiej - poświęcił życie dla fanów.
UsuńNie umiem ocenić czy jest za mało Elvisa w Elvisie, bo wciąż niewiele o Nim wiem. Niby przeczytałam sporo i ciągle czytam, ale Jego odmienność od innych artystów i ludzi z showbiznesu powoduje, że po prostu zadziwia mnie ta postać.
Tradycja, to kultura, scala ludzi, dlatego jest. Istnieje w każdej kulturze i istniała. Kimże jest sam człowiek? Pustelnikiem. Człowiek jest istotą stadną, nie zmieniajmy biologii. Najmniejszą komórką stada ludzkiego jest rodzina, czasy pierwotne. Te rodziny później zrzeszały się w plemiona dając zalążek dla późniejszych cywilizacji. Od powstania cywilizacji wykształciły się inne typy stad-grup. Oprócz tych opartych na bycie i bezpieczeństwie, także skupiające ludzi według innych kryteriów, nie związanych z przetrwaniem. Cechy rzemiosł, kupców, związki wyznaniowe, a później także kulturalne.
UsuńKrzysiu mamy inne spojrzenie na tą sprawę, ale rozumiem Twoje przez pryzmat doświadczeń jakich zaznałeś, kiedy byłeś w Graceland, gdzie nie można nawet kupić wybranej płyty Elvisa, ale panuje gadżetomania i wszelaki biznes, który czyha na twoje pieniądze, temu dziś wszystko tam jest podporządkowane. Dla mnie przeplatanie pomieszczeń muzealnych knajpami i sklepami, to po prostu skandal, ale na tym właściciele zarabiają krocie, bo na pewno stawki za metraż są tam o wiele wyższe niż w pawilonie handlowym, który stałby gdzieś obok. Podejrzewam też, że dodatkowo uiszczają jakiś procent od sprzedaży.
Natomiast, co do reszty ... tradycji. Odpuszczam, bo byśmy tu na ten temat dyskutowali do Nowego Roku. Pewne tradycje powstały z różnych powodów, przed wszystkim z dwóch:
1. żeby zmusić społeczeństwo do pewnych zachowań dla jego własnego dobra i bezpieczeństwa,
2. żeby scalać ludzi dla jego własnego dobra i bezpieczeństwa.
Teraz musielibyśmy wejść w temat tworzenia się tradycji, dlaczego i w jakim celu i zastałby nas 2023. :)))
Zamiast tego kilka przykładów.
Święto Wszystkich Świętych nie zawsze było 1 listopada (wcześniej na wiosnę), nie zawsze tak się nazywało i nie zawsze było rozdzielone z Dniem Zadusznym, który teraz mamy 2 listopada. Poza tym Wszystkich Świętych, to jak sama nazwa mówi, dotyczy zmarłych świętych. Pozostałych zmarłych, czyli naszych bliskich, to Zaduszki - Dzień Zmarłych. Święto powstało między innymi po to, by szanować ludzi starszych i otoczyć ich opieką, a nie wyrzucać, bo nie są już zdolni produkować dóbr doczesnych dla rodziny. Miało to też uzmysłowić młodym, że kiedyś sami będą starsi, a wkrótce odejdą. Odwiedzanie grobów miało za zadanie budować estymę dla tych którzy odeszli, dając nam poczucie, że kiedyś i nas uszanują.
Mahomet wprowadził obowiązkowe ablucje przed modlitwą, pod groźbą, że modlitwa nie zostanie wysłuchana przez Allaha. Arabowie byli brudasami, przez co choroby trapiły ludność. Wprowadzenie obowiązku mycia bez uściślenia nie miało sensu, bo jeden umyłby ręce, a drugi twarz. Dlatego należało umyć uszy (co złego słyszały), ręce (co złego dotykał), nogi (po czym złym chodziły), usta (co złego mówiły), jamę ustną (co złego jadła) itp.
Do ludzi lepiej przemawia tradycja niż edukacja. Tradycja zobowiązuje na tle społeczności, edukacja nie.
c.d.n.
Edukacja to wybór, co dalej zrobisz z powziętą wiedzą. Możesz się do niej zastosować i wdrożyć w codzienne życie, a możesz poprzestać, na samej wiedzy i z niej nie korzystać.
UsuńPrzed tradycją nie uciekniesz, no dziś może tak w krajach opartych na cywilizacji łacińskiej (bo w innych już nie), ale nie kiedyś. Ostracyzm, wytykanie, brak akceptacji od współplemieńców, często wykluczenie z życia społeczności, napiętnowanie, a nawet zmuszenie do wyprowadzki, wymuszały przestrzegania tradycji.
Teraz Cię zacytuję:
"To jest jak z grobami masz rację. Codziennie pusto a 1.11 nagle wszyscy idą i się nie pozabijają bo tradycja, bo trzeba umyć grób, zapalić świeczkę. A jeśli masz chęć i pamiętasz możesz zrobić to każdego innego dnia. Jeśli tego się chce.
Święta rodzinne to samo. Tradycja. Ale można jeśli się chce każdego weekendu przyjechać i pośmiać się, powspominać, a nie raz do roku."
SAM, sam, sam. To "sam" nie jednoczy ludzi, a wręcz wyrzuca ich poza społeczność. W grupie musi być zgoda i wspólny cel, a nie "Zosia samosia".
Można, ale jeśli "można", to znaczy, że nie trzeba. Tak luzuje się więzy i potem jest, jak u nas w cywilizacji łacińskiej od kilkudziesięciu lat, spotykamy się głównie na pogrzebach, czasem na ślubach i rzadko na chrzcinach. No, ale taki jest plan rządzących światem, zniszczyć więzi, poczucie przynależności do grupy (rodziny, narodu, religii), już od 100 lat nad nami pracują, a od lat 70. mamy turbodopalanie.
Już jesteśmy rozmontowani, widać u mnie to było we Wszystkich Świętych. Pusto! Niewiele ludzi na cmentarzach, ulice bez tłoku, policja nawet nie musiała kierować ruchem. Wystarczyło, że raz pod pozorem Covida zabroniono iść w ten dzień na cmentarz.
SAM ... Czy ludzie mający imieniny lub urodziny jednoczą z innymi tego dnia (wszystkimi urodzonymi w tym samym dniu lub mającymi imieniny)? NIE. I jeśli zrezygnujemy z tradycji, będziemy sami i nie tylko kiedy nam to pasuje, ale w każdym innym względzie. Jak cię zaatakują, nikt nie przyjdzie z pomocą, ustawią się wokół, a potem odpalą komórki i będą nagrywać, żeby mieć newsa na fejsa.
Kilka lat temu na skrzyżowaniu był wypadek, obok pełno ludzi, już chciałam pojechać dalej, ale widząc ten las komórek w górze coś mnie tknęło i zjechałam. Podeszłam i zapytałam "czy ktoś wezwał pogotowie?" - cisza, nikt się nie odezwał poza dwoma starszymi osobami, które niezależnie od siebie odpowiedziały "nie wiem". Więc zaczęłam pytać ponownie, raz za razem, coraz głośniej. Część komórkowców oderwała wzrok od komórki i spojrzała na mnie z wyrazem beznamiętnego zdziwienia na twarzy, nie odpowiedziano nadal na moje pytanie. Ci ludzie byli jak w transie, liczył się dla nich tylko "dobry materiał" i lajki na fejsie! Zadzwoniłam najpierw na pogotowie - nie mieli takiego zgłoszenia. Potem na policję i am mi powiedzieli, że funkcjonariusze są w drodze, faktycznie po dwóch minutach od mojego telefonu podjechali.
Do dziś się zastanawiam, czy policje wezwał ktoś normalny, czy fejsiarz dla "wzbogacenia materiału".
"Oczywiście. Ten kult ze świeczkami wrzucam niestety do worka z sensacjami... bo czasem TV pokaże tylko to a nic więcej o jego prawdziwej twórczości. Pokaże rozhisteryzowanych ludzi że go kochają... no tak ale za co? Czy znają prawdę o nim czy tylko wystarczy powielać wygodne treści i iść poczuwać? "
UsuńZgoda, ale nie patrz na ludzi tam przybywających przez pryzmat tego, co serwują media. Ich intencje, a przekaz medialny, to dwie różne rzeczy.
W Stanach i Europie Zachodniej puszczano w mainstreamowych telewizjach naparzanki kiboli przed meczem sprzed 4 lat, mówiąc że to Polacy na faszystowskim marszu.
Marta, no właśnie. A ja się w to wpisuje i rozumiem tych, którzy tam zjeżdżają. To był dla mnie tak fenomenalny człowiek pod wieloma względami, że chce mi się go hołubić na każdym kroku i w każdej formie. A uczestnictwo w marszu z pochodniami byłoby dla mnie wielkim wydarzeniem. Nie można patrzeć na takie rzeczy tylko pod kątem podobieństwa do sekciarstwa lub obrzędów religijnych, skupmy się na motywacji jaka stoi za tymi ludźmi.
UsuńZnam dwie osoby, które też krytykowały ten przemarsz do grobu. Jednak kiedy tam pojechały na Elvis Week, uczestniczyły w nim, zmieniły zdanie o 180 stopni. Byli tam przez tydzień, rozmawiali z setkami ludzi. Opowiadali też o przeżyciu jakim dla nich był właśnie moment Elvis Wigil, kiedy wszyscy w skupieniu szli w szpalerze do grobu Elvisa, wcześniej odpalając swoje świece od pochodni zapalonych od "wiecznego płomienia" na jego grobie (to ogień, który nigdy nie gaśnie, cały czas płonie u wezgłowia jego groby). Oni mówią że nie potrafią opisać ani nazwać tego co wówczas czuli. Nigdy wcześniej nie znaleźli się w takim stanie ducha.
Ja napiszę,że byłabym wyjątkowo szczęśliwa uczestnicząc w tym wydarzeniu. Myślę,że dzieje się tam mimo wszystko pewnego rodzaju magia . Ogladałam relacje i ci ludzie naprawdę są wzruszeni byciem tam w rocznicę śmierci. Elvis week mimo wszystko potrafi też przynieść ciekawe spotkania i dla siebie można ten kawałek wspomień już zatrzymać na zawsze. Myślę ,że w ogóle nigdzie tak mocno nie poczuje się ducha Elvisa jak w Graceland, w jego ukochanym azylu. Moje marzenie by się wybrać - nie mam tyle odwagi co Krzysiu by udać się samodzielnie w podróż,ale.obserwuje wycieczkę na południe stanów i jest to na mojej liście marzeń do zrealizowania. Moi drodzy,każdy odbiera całą otoczkę wokół muzyki indywidualnie - i każdy ma rację. Niektórzy podchodzą bardziej emocjonalnie i wrażliwie do pewnych kwestii,inni mniej, ale najważniejsze że łączy nas muzyka.i ciekawość jego jakże wyjątkowej osoby.
UsuńDanusiu i znów uruchomiłem temat kolejny. Niechcący ja 30 słów Danusia 40000 . Odpowiem ale dziś nie mam sil.
UsuńJutro 🤣
Cheri, mogę zapytać, jaką ofertę wycieczki do USA obserwujesz? Ja też nie mam odwagi samodzielnie pojechać do USA. Poza tym u mnie problemem jest strach przed lataniem. Jednak zdecydowałam, że jesienią '23 pojadę do USA. Na razie też wybieram się z wycieczką, która ma w planie Graceland. Jak rozpoznam teren, to może wrócę po jakimś czasie samodzielnie. Chętnie dowiedziałabym się, do jakiej oferty dotarłaś. Może będzie ciekawa.
UsuńMartuś podaj maila to wyślę Ci tę, którą obserwuję,ale ona też ma w planie Graceland więc czuje ,że obserwujemy tą samą :)
UsuńKrzysiu, to nawet nie był wierzchołek góry lodowej. :) To temat rzeka. Starałam się odnieść tylko do dawnych czasów, żeby nie wprowadzać kolejnych wątków, mam tu na myśli okoliczności.
UsuńP.S.
Mam nadzieję, że mnie oszczędzisz, choć ja Ciebie nie oszczędziłam rozpisując się, ale Pan świadkiem, że się starałam. :))
Krzysiu, siedzę znowu w jumpach. Ale mi się dwa materiały trafiły. To znaczy nie wiem czy je rozgryzę, ale próbuję. :)
UsuńFebruary 10, 1973 MS
UsuńTHUNDERBIRD + pas dedykowany
August 22, 1972 MS
White Two Piece Turquoise Concho + pas: White Turquoise Concho Macrame Belt (wersja II) + peleryna: White Turquoise Concho Cape + koszula: modrakowa "puffy sleeves", ze wzorkiem fakturowym;
Zobacz ostatnie Ex Post w:
Usuńhttps://elvisownia.blogspot.com/2019/06/jumpsuit-planet-vel-saturn.html
http://elvisownia.blogspot.com/2017/10/jumpsuit-two-piece-turquoise-concho.html
http://elvisownia.blogspot.com/2019/10/jumpsuit-thunderbird.html
Danusiu oszczedze ciebie bo i tak choćbym nie wiem ile wykładów pisała kaZdy jest inny.
UsuńCzłowiek to zwierzę stadne wymyśliło tradycje ale jest mnóstwo indywidualności z charakteru i również ją do nich się zaliczam. Idę pod prąd bo tak mi dobrze. Taki jestem.
Lubię być sam i właśnie czasem SAM jest dużo lepsze we wszystkich wyborach więc nie neguje tego. Tak. Indywidualnie da się uciec od tradycji. Jak najbardziej. Nie chodzę 2.11 czy 1.11 na groby nie pojadę 16.08 zapalić świeczek. Nie i już. Bo to nie jest ani oryginalne ani z niczym bym się nie wyróżnił mówiąc byłem jak wszyscy. Dla mnie większe znaczenie to byłem sam kiedy nie było nikogo było mistycznie. To podkreśla charakter i sprawia że zrobiłem coś wyjątkowego innego niż wszyscy.
Wycieczka do USA wszyscy nowy Jork jak jest milion takich miejsc gdzie jak dotrzesz będziesz mówiła że ty tylko tam byłaś i wszyscy będą cię słuchać z zaciekawieniem.
Trzeba robić oczywiście to co się lubi zgodnie z charakterem.
Nie ciągnę już tych tematow bo raz .. byśmy weszli nawet w 2024r. A dwa już zbytnio odbiegamy od tematu Elvisa.
To fantastyczne. Jak odpalę kompa bo teraz piszę z komórki sprawdzę te Jumpy.
UsuńSuper że wróciłaś do korzeni 🤣
Martuś, cheri nie ma co się bać. Też się balem latać a to fascynujące teraz. I tak gdyby co się stało nic się nie zrobi.
UsuńJa też planuje do USA po raz czwarty chyba na przełomie grudzień 23 styczeń 24. Albo okolice luty 24.
Chciałbym bardzo Hawaii i San Francisco i całe południe aż po Miami. Lub wrócić pociągiem aż do Chicago przez całą Amerykę 💪💪✌️
Cheri, jeśli możesz, prześlij info na watram@tlen.pl
UsuńPodróżuję samodzielnie po Europie, głównie samochodem i pociągami. Jednak USA na własną rękę to na razie za duże wyzwanie dla mnie. Pierwszy raz muszę jednak skorzystać z zorganizowanego wyjazdu. Może za drugim razem, jak już rozpoznam teren i ogólne zasady, to odważę się pojechać samodzielnie.
Marta , wysłałam. I tak gratuluję odwagi :) mi ciężko zebrać się na samodzielne zwiedzanie Europy. Nie do końca po drodze mi z podróżami :) zawsze coś innego w priorytetach się pojawia, ale gdy pomyślałam o zobaczeniu południa stanów..kolebki country i jazzu, miejsc ,w których bywał Elvis no i oczywiście Graceland..motyle w żołądku ożyły :) myślę,że dla fanów taka wycieczka może być czymś niezwykłym ze względu na samo doświadczenie tak dalekiej podróży i ze względu na Elvisa - bo gdyby nie on nie wpadlabym na ten pomysł :)
Usuńwycieczka z ciekawym przewodnikiem, z szansą,że się nie zgubię i wrócę to zdecydowanie coś dla mnie. Odnośnie lęku związanego z lataniem ,- przy tak długiej podróży warto to też przemyśleć i opracować plan na wypadek stresu żebyś czuła się choć w miarę komfortowo.
Krzysiu ,Twoje opowiadanie z podróży wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Czytaliśmy z mężem artykuł dwa razy. Widać ogromną pasje ale.i radość z Waszych podróży. Zazdroszczę tej odwagi,ja jednak tyle jej nie mam, gdyby mój mąż znał angielski może byłoby mi łatwiej,ale cieszę się że możliwość wycieczki może dać namiastkę tego przeżycia.
Szczerze kochana to odwaga sama się znajdzie. Jeździmy z żoną sami. Grunt to się przygotować. Mapa. Cele podróży. Jak je połączyć. Samolot. Autobus. Pociąg. Hotele w dobrych miejscach blisko punktów turystycznych. I wszystko samo się kieruje. Tylko wcześniej dzień po dniu trzeba wiedzieć jaki będzie rozkład dni.. a potem to realizować.
UsuńNajlepiej naprawdę i tu znowu napisze SAMEMU bez przewodników . Sami się przygotujecie . W grupach to jednak jest się ograniczonym. Każdy chce co innego. A przewodnik też oklepane miejsca opowie. A tak to robisz co chcesz i ile chcesz. To tak jak z podróżą po Europie tylko trochę dalej. Te miasta naprawdę są nie wymagające jeśli trzymamy się stref turystycznych. Każde podobne.
Trzymam kciuki że wam się uda. Pozdrawiam serdecznie.
Ludzie są mili a język .. wystarczy podstawy. Angielski to jest język w którym zawsze się porozumiesz. Jest wszędzie
UsuńKrzysiu, ja to wszystko rozumiem. Też jestem typem samotnika, ale staram się nie wyłamywać z tradycji, bo doceniam jej rolę. Dobrze, nie dobijamy do 2024 roku. :)))
UsuńPowiem wam, że ja się nalatałam samolotami, ale to nie zmienia faktu, jak się bałam, tak się boję i nic nie zmieni tego faktu. :). A teraz od kilku lat, to już w ogóle jest obłęd, ponieważ jestem bardziej świadoma zagrożeń odkąd oglądam "Katastrofy w przestworzach". :)
UsuńJa to szanuje Danusiu.
UsuńJa się wyłamuje bo tradycja w zasadzie sama w sobie jest pusta a ludzie jakby ogłupieni działają jak roboty jeden za drugim którzy są w danym miejscu a zapomnieli o celu. O istocie sprawy. To samo święta. Itp. Tak nie dobijajmy bo to temat rzeka .
Co do samolotów...ja sobie przetłumaczyłem tak. Co by się nie wydarzyło i tak nie mamy szans. Lepiej tak niż przeżyć i cierpieć lata. Nie ma co się nakręcać. Nic nie zmienimy.
A na pokładzie zawsze można się napić czegoś więcej i zapominamy o świecie 🤣
Krzysiu nie prowokuj. :) Tradycja sama w sobie nie jest pusta! Reguluje normy zachowań społecznych, edukuje, uczy szacunku, w kwestiach spornych, stanowi punkt odniesienia (inaczej było by tyle zdań ile osób i jak potem coś rozstrzygnąć?).
UsuńSamoloty. ez tak sobie to tłumaczę, ale to niczego nie zmienia - rozsądek podpowiada jedno, a instynkty pierwotne czynią drugie. Czyli łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. :)
Tradycja teraz to powielanie zachowań . Pustka. Tak to czuje. Trzymam się swojej wersji. Tak jak moda. Nie ma czegoś takiego.
UsuńPoza tym nie lubię tego słowa. Takie to polskie bo trzeba bo wypada bo taka tradycja. Nie. Dziękuję bardzo. Wysiadam.
Jak w filmie Miś.... Tradycja to cos ekstra. Jak ekstradycja 🤣
Nie prowokuje ✌️🌺🎸
Co do samolotów rozumiem cię Danusiu . Mam tak na wyciągach krzesełkowych 🤣 boję się i już . A po górach latam jak kozica.✌️
Myślę,że to lęk wysokości,a jak człowiek już czuje ziemię pod stopami,to już ten strach mija.Też tak mam.Na najwyższe drzewo mogę się wspiąć żeby owoce zerwać,ale strachu nie czuję,bo stoję na konarach,i to mi daje takie uczucie stabilności,bezpieczeństwa a jakbym pod stopami nic nie czuła,to już ten strach jest większy.Tak to u mnie wygląda.
UsuńOK. :)))
UsuńA ja z kolei na wyciągach nie odczuwam strachu.
W górach nie czuję się dobrze, brak mi powietrza, ja wodny człowiek jestem. :) Ale lubię góry, podobają mi się krajobrazowo.
Aguś, prawda.
Dzięki za Wasze wrażenia dot. latania. Zawsze raźniej bać się z innymi ;) Cóż, w przyszłym roku mobilizuję się (właściwie to mobilizuję się już teraz) i zdecydowanie lecę. Tylko nadzwyczajne okoliczności życiowe mnie powstrzymają. Może EP weźmie mnie i mojego syna (który będzie podróżował ze mną) w opiekę i pozwoli nam bezpiecznie przelecieć tam i z powrotem.
UsuńWeźmie w opiekę,a jakże.Jestem tego pewna.😉👍
UsuńA ja jestem z wami duchowo. Będę trzymał kciuki.
UsuńAga bardziej lek przestrzeni. Tak masz rację muszę mieć grunt. W górach prawie w pionie przeszedłem czerwona ławkę w słowackich Tatrach .. wokół przepaście a nie dojdę ci np. do skraju budynku 10 piętrowego.
Jest, był drugi taki artysta??????!!!!!
OdpowiedzUsuńNie było,nie ma i nie będzie drugiego takiego.Nigdy!!!
UsuńTak. Jessie Garon ✌️😊😊
UsuńChyba w zaświatach. :)
UsuńO tak,Jesse,chociaż nie było mu dane kariery zrobić,ale czuję,że byłby takim samym fenomenem jak Elvis. Widzieć ich razem na scenie,czyż to nie byłoby piękne?Ale trudno,los chciał inaczej.😢
UsuńGdzies tam grają koncerty razem.
UsuńTo na pewno.😊👍
UsuńMam taką maksymę. Mogę słuchać wielu i długo Elvisa pomijać, ale zawsze wraca się do Elvisa. Po krótszej, dłuższej przerwie ale zawsze.
OdpowiedzUsuńWielu tak ma.
Usuńi bardzo się cieszę.
UsuńJa włączam zawsze jego muzykę.a innych słucham parę razy do roku.Tak to u mnie wygląda.😄
UsuńWszystkie drogi prowadzą do EP. Ja też słucham różnej muzyki i doceniam innych artystów, ale zawsze wracam do EP.
UsuńTak,zawsze się wraca.
UsuńPoza tym zawsze podświadomie szukam utworów które on śpiewał a śpiewane przez innych wykonawców. Np. W oryginale itp... i w 95 procentach zawsze mistrz śpiewa lepiej. Może nie pisał piosenek nie był twórczy bo muzyki nie tworzył tylko wybieram nadsyłane mu dema ale miał niesamowity dar przekładania oryginałów na swój sposób..zwłaszcza live. Śpiewał tak jakby to był jego kawałek. U każdego kogo w danym momencie słucham zawsze szukam czegoś z Elvisa jakiegoś procenciku..czasem znajduje. Cóż muzyka wyszła u mnie od Elvisa i zawsze na nim się kończy.
OdpowiedzUsuńDokładnie,np,,Yesterday"bardziej mi się podoba w jego wykonaniu niż w wykonaniu Beatlesów,to samo,,Hey Jude"Lennona.
UsuńOh to 100 razy lepsze. Pewnie. Nie lubię tych gówniarzy z Liverpoolu. Nie potrafię zrozumieć tej otoczki wokół nich.
UsuńTeż tego nie potrafię zrozumieć,tego całego szumu wokół nich,tych pisków fanek na widowni,omdleń itp.🤔
UsuńJa też często dostrzegam wpływ EP na innych artystów. Zawsze oryginał pozostaje niedościgniony. Chociaż staram się nie porównywać, tylko analizować czy była to szczera inspiracja, czy tylko próba kopiowania. The Beatles nie są dla mnie. Toleruję tylko ich wczesne nagrania, bo właśnie inspirowali się młodym EP. Doceniam ich poszukiwania muzyczne i wkład w rozwój metod pracy w studiach nagraniowych. Jednak to, moim zdaniem, nie przetrwało próby czasu. Moja najbliższa przyjaciółka kocha The Beatles. Spieramy się często, ale nawzajem w pełni szanujemy. Natomiast EP broni się ciągle. Owszem, nie komponował, ale chociażby Sinatra też nie komponował. Natomiast wkład w pracę w studiu (aranżacje, ustawianie chórków, współpraca z dźwiękowcami) powodują, że, przekładając to na współczesne realia, był równocześnie producentem/współproducentem swoich płyt. To jest dobrze pokazane w firmie "The searcher". Rozmawiałam na ten temat ze znajomym, który pracował w tym zakresie z Republiką i Ciechowskim. On właśnie uświadomił mi, że EP wnosił dużo więcej niż śpiew. Pomysł na koncerty to osobna historia. Stworzył kompletny wizerunek, dyrygował swoim zespołem. Można długo wymieniać. Dlatego mnie nie przeszkadza fakt, że nie komponował.
OdpowiedzUsuńTak,to jest prawda,mnie ten fakt też w ogóle nie przeszkadza,bo ilu jest takich,co komponują,a ich muzyka w ogóle mi nie pasuje.
UsuńFenomen Beatlesów jest dla mnie niezrozumiały. Lubię od zawsze tylko jedną ich piosenkę "Girl".
UsuńWiecie co? Nie cierpię wręcz alergicznie zarzutu, że nie komponował! Przecież on jest nielogiczny i bez sensu! To słowo wytrych dla tych, którzy chcą go zaatakować, a nie wiedzą jak, bo nie muzycznie takiej rzeczy!
Zawsze pytam, czy szewc żeby zrobić buty prowadzi hodowlę zwierząt na skóry i garbarnię? Czy piekarz piekący chleby i ciasta obsiewa pola zbożem, ma młyn mielący je na mąkę, do tego uprawia buraki cukrowe, z których potem przerabia na cukier? Itp. itd.
Są:
- kompozytorzy muzyki,
- autorzy tekstów,
- piosenkarze!
Czy Agnieszka Osiecka była złą autorką tekstów, ponieważ nie skomponowała sobie do nich muzyki i ich nie śpiewa?
Czy duet kompozytorski Jerry Leiber i Mike Stoller był beznadziejny bo nie pisał tekstów do swojej muzyki i nie śpiewał jej?
No ludzie, żeby taki zarzut stawiać Elvisowi, to trzeba być ograniczonym człowiekiem, z ciasnym umysłem - "inteligentnym inaczej".
No aż się zdenerwowałam, gdy Marta przypomniała te głupoty.
UsuńPoza tym, Elvis we wczesnej młodości komponował! Mówią o tym jego koledzy z podwórka i kuzyni. Szybko odpuścił, bo wolał śpiewać i grać, w tym czuł się najlepiej.
Rozpisywał też fragmenty muzyki na różne instrumenty!
I tak jak Marta podała, dyrygował zespołem! Nawet na niektórych koncertach robiono mu dowcipy z tym związane.
Tak,Elvis wspomniał nawet o tym podczas koncertu,,Aloha"że w wieku 12 lat pisał teksty piosenek.Mówi o tym przed zaśpiewanie ,,What now my love".
UsuńMuzykę też i ponoć całkiem szybko. Mówili, że chwilę pobrzdąkał i już po kilku minutach miał. Pewnie potem zapominał, bo nie umiał zapisać.
UsuńElvis zawsze bronił się muzyką.
UsuńAle mógł robić więcej. Bo miał wiele rezerw pomysłów i sił o czym swiadczy ich marnowanie na filmach długich 8 lat. Mieć większy wpływ na swoją karierę.
Tezę z Beatlesami że komponowali nie przemawia za mną. Próbowali być twórczy ale trochę przesadzili nie wiem w zasadzie gdzie ich przypisać. Nie lubię ich gowniarskiego podskakiwania ..i nigdy nie rozumiem że to niby oni mieli zagrozić Elvisowi. 100 razy lepsi byli i są od nich Rolling Stonesi czy killer jerry Lee Lewis. Zawsze wierni jednej muzie ale nie tylko. Beatlesi wpisywali się w pamięć bo wyskakiwali z pomysłami w odpowiednim momencie. Ale branie ich na piedestał jest niezrozumiałe. W epoce hippisów gralo milion talentów jak np. jimi Hendrix Bob Dylan i ci starzy wyjadacze którzy byli dla nich inspiracją. A wielkość Elvisa polegała na tym że przetrwał. Był jak Fenix. Odradzał się. Nie zginął wraz z nurtem lat 50tych jak wielu innych...obronił się i gdy znowu wystrzelił w 68 był królem. I to na topie. Inni już gasneli.
OdpowiedzUsuńCo do tego że nie komponował..no tak to ja wspomniałem.
Dzięki Danusia że właśnie to tak fajnie wypunktowalas... Doskonale obroniła Elvisa. Nie można być wszystkim...ale też jedno nie wyklucza drugiego. Elvis nie pisał tekstów pisał co prawda z rzadka poematy wiersze .. nie tworzył muzyki ale miał wyczucie do wielkich dzieł i przekładał ich na swoje. Mi to nie przeszkadza chociaż przyznaje w latach 70tych był ewenementem w studiach nagrań że nie wiedział co ma grać i dopiero wybierał dema. Oczywiście efekty były piorunujace w większości przypadków Choc zdarzały się albumy które były jakby przypadkowo sklecone i wcale to nie były składanki.
Choćby raised on rock.
Wydaje mi się tez ze Elvis nie miał wielkiego wpływu na to jakie utwory z sesji wejdą na album. Jak ma wyglądać album jaka okładka . To jest dla mnie trochę taki zarzut bo mogło mu zależeć. I z tym przygotowaniem na sesje też.
Wiem że wkurzał się na brzmienie albumu how great thou art czy Elvis today ale właśnie jego uwagi były za późne .. tu kłanialo się to że nie było go tam zbyt ufał dzwoekowcom itp.. i przy montowaniu albumu go nie było.
Ale są albumy perełki przemyślane genialnie i prawdziwe..choćby...Elvis is back ..fantastycznie z hitami taki bluesowy no i jakby na pożegnanie smutny melancholijny dramatyczny From Elvis Presley blvd..
A z tym komponowaniem to cudownie. Właśnie to mu zostało przy przerabianiu utworów na swój sposób czy aranżacja ich przy koncertach. Fajnie to widać jak pracuje w materiałach z TTWII ..czy niedawnym filmie Elvis 2022 jak pokazali symbolicznie proces tworzenia utworu that's all rights. Perełka.