poniedziałek, 28 listopada 2016

Komu mogło zależeć na śmierci Elvisa

Jedna z teorii związanych ze śmiercią Elvisa mówi, że został zamordowany. Z początku wydaje się najmniej prawdopodobna z wszystkich. Jednak gdy pozbieramy różne fakty do kupy, zaczyna brzmieć wiarygodnie. Tak wiarygodnie, że znalazła swoje odbicie w kilku książkach, w tym jednej, znanej także polskiemu czytelnikowi - "Elvis Presley. Kto zabił Króla?" (tytuł oryginału: Elvis. The Secret Files), Johna Parkera, wydanej przez Alfa-Wero, w 1995 roku.

Jako pierwsze pojawia się pytanie kto mógłby być zainteresowany zniknięciem Elvisa z ziemskiego padołu? Wbrew pozorom było to całkiem spore grono osób:
  • jego menadżer, Pułkownik Tom Parker,
  • niektórzy członkowie Memphis Mafii,
  • świat przestępczy (La Cosa Nostra i Finansjera),
  • producenci,
  • służby specjalne,
  • osobisty lekarz, George Nichopoulos ("Dr Nick"),
  • rodzina i najbliżsi. 
W przeddzień swojej kolejnej trasy koncertowej Elvis nie sprawiał wrażenia człowieka, który wkrótce ma się rozstać z życiem, ani z własnej woli, ani też z uwagi na stan zdrowia. Od miesiąca oczyszczał organizm (na jego prośbę lekarz przygotował specjalny program redukcji zażywanych leków), dużo ćwiczył, pracując nad swoją kondycją fizyczną, miał specjalną dietę, a w wolnych chwilach starał się odpoczywać i relaksować. Ta trasa miała być wyjątkowa, co Elvis podkreślał w rozmowie z kilkoma osobami, w tym na kilka godzin przed śmiercią ze swoim przybranym bratem, Rickiem Stanleyem (jeden z synów drugiej żony jego ojca Vernona, z jej poprzedniego związku). Przygotował nowe zestawy piosenek i kazał je rozesłać muzykom. Wydłużył też koncerty, co wynikało z ilości utworów na listach, ale chyba zaplanował coś jeszcze. Co? - nie wiadomo. Powtarzał tylko, że ta trasa koncertowa będzie wyjątkowa, najlepsza z wszystkich jakie w życiu dał, a ludzie zapamiętają ją na zawsze.  Można to różnie interpretować, jako złowróżbną przenośnię lub jako zapowiedź fantastycznego show.

Elvis miał świadomość, że podczas czerwcowego turnee nie wypadł najlepiej, zmęczenie i zły stan zdrowia były aż nazbyt widoczne. Na domiar złego, na niecałe dwa tygodnie przed planowaną datą trasy sierpniowej, w księgarniach pojawiła się szkalująca go książka: "Elvis: What happened?", wydana przez jego byłych bodyguardów (rzekomo zwolnionych na polecenie Elvisa; to było trochę inaczej, opiszę sprawę w oddzielnym poście)*, w osobach Sony West, Red West, Dave Habler. Elvis bardzo się obawiał reakcji fanów. Lecz nie tego, że straci na popularności, tylko, że ich zawiedzie. Było w niej wiele kłamstw, które miały go pogrążyć. Taką panowie wymyślili sobie zemstę. Elvis był załamany, nie mógł uwierzyć, że ci, którym dał pracę, obdarował domami, samochodami, setkami wartościowych prezentów i rozrywek, których prawdziwie kochał, zrobili mu coś takiego. I nie chodziło o prawdę, nawet jeśli opisywałaby te mniej chwalebne strony z jego życia, lecz o perfidne kłamstwa jakie się w niej znalazły. Tej ostatniej nocy, kiedy rozmawiał z Rickiem, wziął do ręki egzemplarz tej książki, podniósł w górę i zapytał: "Rick, i co ja powinienem z tym zrobić?". Chodziło o to, czy podać sprawę do sądu, czy odpuścić.

* Patrz post "Zwolnienie trzech ochroniarzy Elvisa".

W każdym razie Elvisowi bardzo zależało na tym, by wypaść na tej trasie jak najlepiej. Jego wygląd, kondycja i show jaki planował dać, miały być odpowiedzią na oszczerstwa z książki. Chociaż Elvis nie musiał się obawiać reakcji fanów nic a nic, bo ci byli mu tak oddani (podobnie jak on im), że na znak solidarności z artystą, gremialnie bojkotowali książkę, sprzedaż była prawie zerowa. Wszytko, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmieniło się dopiero po jego śmierci. Sprzedaż nagle ruszyła z kopyta, a książka już kilka dni później stała się bestsellerem.

Jednak nie uprzedzajmy faktów i przyjrzyjmy się po kolei wszystkim podmiotom, wyszczególnionym na wstępie. Oczywiście informacje podane poniżej będą się zazębiać i przenikać między sobą, ponieważ ściśle się ze sobą wiążą - dotyczą śmierci Elvisa i osób z jego otoczenia.

Menadżer

Parker od zawsze był człowiekiem wypranym z wszelkich uczuć. Bogiem i treścią życia były dla niego pieniądze, a Elvis, już od samego początku był tylko narzędziem ich pomnażania. Jego życie, zdrowie, szczęście, aspiracje, marzenia nie miały żadnego znaczenia.

Dobrze wychowany, bogobojny, nad wyraz dobry, uczciwy i grzeczny chłopiec z Południa, nigdy nie pozwoliłby sobie przeciwstawić się swojemu menadżerowi. Elvis w swojej dobroci i naiwności wierzył w dobre intencje Parkera. W końcu to właśnie on uczynił go jeszcze sławniejszym i bogatszym. 

Betty Jane Baker, wokalistka i dyrygent chóru w programie "TV Specials" ("Comeback Special '68) o Elvisie:
"Jestem pełna podziwu wobec tak ogromnej światowej niewinności [red. jak nazwała Elvisa], której główną myślą była miła, uczynna, uzdrawiająca, uspokajająca i podnosząca na duchu obecność wobec ludzi wokół niego. Człowiek, który pobłogosławił wszystkich swoją obecnością, człowiek tak otwarty, uczciwy i ufający, że był całkowicie ślepy na złe zamiary innych".
Przyszedł rok 1968, Elvis osiągnął wiek chrystusowy, 33 lata. W czasie 12 lat swojej dotychczasowej kariery muzycznej i filmowej, pobytu w wojsku, na planie, w studiach, na koncertach wiele zobaczył i wiele doświadczył. Dojrzał. Powoli przestawał być grzecznym, zawsze posłusznym chłopcem, a zaczął być mężczyzną, który stara się zapanować nad własnym życiem. To właśnie w 1968 roku pierwszy raz tupnął głośniej nogą i powiedział Parkerowi: "koniec z filmami, wracam do koncertowania". Ponoć zagroził, że nie podpisze więcej żadnego kontraktu filmowego, więc jeśli Parker w jego imieniu dogada się z jakąś wytwórnią, to w całości poniesie koszty niedotrzymania umowy. Efektem tego był program "Comeback Special '68", który miał być miernikiem zainteresowania rynku Elvisem, a także podwaliną pod przyszłe trasy koncertowe (promocją, przypomnieniem artysty). Pokazał, że Elvis nie tylko nic nie stracił jako wokalista, to jeszcze zyskał. Wyglądał pięknie i męsko, jak nigdy dotąd i śpiewał pięknie i męsko, jak nigdy dotąd. Był jak spod igły, dopracowany w każdym szczególe, muzycznie i wizualnie. Po prostu chciało się go słuchać i oglądać. Natychmiast po grudniowej emisji programu, posypały się intratne propozycje. Powrót w wielkim stylu okazał się triumfem. Nawet dotąd zwykle nieprzychylna prasa, rozpływała się w peanach pochwalnych i superlatywach.

Drugi raz Elvis zaczął delikatnie przytupywać w 1972 roku. Chodziło o turnee poza granicami kraju. Parker zasłaniał się trudnościami organizacyjnymi i zobowiązaniami wobec Hilton Hotel, z którym pięcioletni kontrakt wygasał dopiero pod koniec 1974 roku. W 1975 roku, Elvis znowu bardziej zdecydowanie przypomniał Parkerowi o turnee, a ten widocznie roztoczył przed nim wspaniałe wizje, bo Elvis na jednej z konferencji prasowych pochwalił się, że takie turnee jest właśnie przygotowywane. Z pomocą Pułkownikowi przyszły kłopoty zdrowotne Elvisa, a skoro jego podopieczny podupadł na zdrowiu, to przecież nie mógł mu planować męczącego wyjazdu za ocean. I tak znowu mu się udało wykręcić od przygotowania trasy koncertowej poza granicami USA, a rok 1976 upłynął Elvisowi na występach w kraju. Jak tłumaczył się Parker z nieprzygotowania zagranicznego turnee na 1977 rok, nie wiem. Natomiast dalsze relacje między panami stanęły pod znakiem zapytania, a zerwanie przez Elvisa umowy menadżerskiej z Colonelem wydawało się być tylko kwestią czasu. Wiemy, że Elvis postawił Parkerowi ostateczne ultimatum, które musiało brzmieć bardzo bezkompromisowo, bo Pułkownik faktycznie zabrał się za organizację turnee po Europie. Jednocześnie przystąpił do inwigilacji Elvisa, jego odizolowania i całkowitego ubezwłasnowolnienia (więcej poniżej, pod hasłem: Memphis Mafia). Czy tym ultimatum Elvis przypieczętował swój los? Być może.

W lecie 1977 roku, Parker musiał przedstawić Elvisowi jakieś dowody zaawansowania przygotowań, bo ten wyraźnie się ożywił. Zgodził się nawet na rozmowy z projektantem odnośnie nowych strojów*, przymiarki i wizyty u krawca, czego unikał przez ostatnie dwa lata. Jeden kombinezon przygotowano już na sierpniową trasę (był to "Blue Historic Suit", nazywany również "Last Blue Suit"), która nigdy nie doszła do skutku.

* Elvis przez prawie dwa lata odmawiał stawienia się u krawca, rozmów na temat nowych strojów, a nawet pobrania swoich wymiarów (na to był najbardziej wyczulony). To było bardzo kłopotliwe, bo przerabianie jego jumpsuitów odbywało się "na oko". Czy jedynym nowym kombinezonem przygotowanym na trasę sierpniową był "Blue Historic Suit", nie możemy być pewni. Taką informację podało EPE, ale wiemy z doświadczenia, że i po 35 latach potrafią wyjąć króliczka z kapelusza (mam tu na myśli "Comeback Special Gold Suit"). 

Colonel nigdy by nie dopuścił do opuszczenia Stanów przez Elvisa. Dlaczego? Miał swoje powody. Jako zbieg z Holandii, poszukiwany listem gończym na terenie Europy (był również podejrzany o dokonanie morderstwa, być może dwóch, choć w przypadku drugiego miał wtedy status świadka), a jednocześnie nielegalny emigrant na terenie USA, posługujący się w dodatku fałszywą tożsamością (przywłaszczył ją sobie po zmarłym pułkowniku, którego poznał służąc w armii), za granicą obawiał się aresztowania, a przy powrocie do USA, że nie zostanie ponownie wpuszczony. Natomiast wysłanie samego Elvisa nie wchodziło w ogóle w grę - bał się panicznie, że utraci nad nim kontrolę, a zatem i sowite zyski (zabierał większość wypracowanych przez Elvisa pieniędzy), gdy ktoś zaproponuje mu lepsze warunki i przejmie funkcje jego menadżera*. Przez te wszystkie lata strach i obawy związane z poczuciem zagrożenia, przybrały postać obsesyjnego lęku. To już raczej nie był zwykły strach, lecz jednostka chorobowa, w rozumieniu kryteriów psychiatrycznych. Z punktu widzenia bezpieczeństwa samego Parkera możliwe były dwa rozwiązania - żywy Elvis koncertujący tylko w obrębie USA lub ... martwy.

* Umowa menadżerska, gwarantowała Parkerowi aż 50% zarobków Elvisa i to przed opodatkowaniem! To było absolutnym ewenementem w historii show-biznesu. Oprócz tego Parker potworzył różne spółki, w których miał  udziały o kilka razy większe niż Elvis (np. Elvis 25% on 75%). Zarabiał na Elvisie jeszcze na inne sposoby, o których nie chcę tu pisać. Spokojnie można powiedzieć, że jeśli Presley zarobił milion na czysto (po odjęciu podatków i poniesionych kosztów - pensje dla muzyków, orkiestry, ochroniarzy i całej reszty personelu, opłacenie wszystkim hotelu, wynajem sal i studiów na próby, transport osób i sprzętu, kostiumy dla siebie, zespołu i chórków), to Parker miał wtedy za to samo trzy lub może i cztery miliony.

Parker lubił być ważny, brylować na salonach, jako agent największego artysty w historii, do którego drzwi dobijały się różne osobistości show businessu, gotowe płacić horrendalne kwoty aby tylko zabukować na występ Elvisa. Lubił jeździć po kraju, wydawać dyspozycje odnośnie przygotowania miejsca na przyjazd Presleya, doglądać wszystkiego, a przede wszystkim kochał swój jarmarczny marketing, w którym się spełniał zawodowo. Z drugiej strony miał też świadomość, że martwy Elvis, to większe pieniądze i mniej osobistego zaangażowania (pracy). 

Odejście Elvisa zupełnie go nie poruszyło. Wcześniej tak wszystko sobie poustawiał, że w przypadku jego śmierci był jedynym beneficjentem wpływów finansowych z twórczości i wizerunku Presleya. Był człowiekiem tak pozbawionym taktu i współczucia, że dzień po śmierci Elvisa stawił się z samego rana u Vernona (ojca Elvisa) z plikiem papierów do podpisania, które gwarantowały mu wpływy z tego czego nie zdążył jeszcze przepisać na siebie za życia Presleya! Po tych zabiegach Lisa Marie Presley, której testamentem Elvis zapisał cały swój majątek, została z nieruchomościami, ale bez środków do życia i ich utrzymania. Sprawa trafiła do sądu. Po dwóch latach, teoretycznie zakończyła się przywróceniem jej praw do spuścizny zawodowej ojca, jednak sąd nakazał wypłacić Parkerowi dwa miliony dolarów tytułem utraconych przyszłych wpływów z legalnych umów. Tak to szczwany lis sobie wykoncypował i ustawił. Stało się tak dlatego, że Parker wykorzystał lukę prawną, dzięki której w USA był traktowany jako bezpaństwowiec (człowiek bez swojej ojczyzny, bez obywatelstwa), w związku z czym w procesach sądowych nie podlegał większości przepisom prawa, jakim podlegali pełnoprawni obywatele USA. Z tegoż samego powodu nigdy nie odpowiedział karnie (nie poszedł do więzienia) za przekręty, które mu udowodniono podczas tego dwuletniego procesu.

Elvis ze swoim menadżerem, Pułkownikiem Colonelem Tomem Parkerem, w różnych latach, miejscach i okolicznościach

Memphis Mafia

Pewnie wielu zada sobie pytanie jak to możliwe by komuś z tej uprzywilejowanej grupy ludzi mogło zależeć na śmierci Elvisa. Kto z nich mógłby chcieć zobaczyć swojego hojnego pracodawcę i dobrego kumpla w jednej osobie, na marach i dlaczego. W zasadzie odpowiedź nie jest skomplikowana.

Nie będę wymieniać nikogo personalnie, choć poniekąd już to uczyniłam, pisząc we wstępie o książce "Elvis: What happened" i jej bojkocie, a przecież nie tego oczekiwali autorzy i wydawca. To miało być "dzieło", na które rzucą się miliony fanów w kraju, później przetłumaczone dla kolejnych milionów fanów z zagranicy, a wydawca i autorzy odtąd mieli wieść beztroskie, zabezpieczone finansowo życie. Lecz wielbiciele Elvisa Presleya, konsekwentnie solidaryzowali się ze swoim ukochanym mistrzem, guru i bożyszczem, a nienabywanie książki miało być wiadomością od nich dla niego, zapewnieniem o uznaniu i lojalności. Być może ta solidarność kosztowała go życie? To jeden aspekt.

Jednak spójrzmy też z jeszcze innej perspektywy. Większość z nich zaczynała pracę u Elvisa mając niewiele ponad dwadzieścia lat. Pochodzili z biednych rodzin, bez większych perspektyw na dostatnie życie. Aż tu nagle pojawił się Elvis, wschodząca gwiazda w świecie rozrywki, wywodzący się z równie biednej, a może i jeszcze biedniejszej rodziny, utalentowany kolega ze szkoły, wojska, osiedla, bliższy lub dalszy krewny i zaproponował pracę, w pakiecie z luksusowym życiem i intratnymi dodatkami. Początkowo, było to dla nich jak dar i uśmiech losu, dostatek, rozrywki, wyjazdy, życie w wielkim, kolorowym świecie show businessu, niczym satelity krążące wokół jaśniejącej gwiazdy. Dodatkowo mile łechtała świadomość, jak wiele osób chciałoby znaleźć się na ich miejscu, a z każdym dniem wzrastającej popularności Elvisa, dochodził jeszcze prestiż z tytułu pracy i przebywania w najbliższym otoczeniu pożądanej przez miliony gwiazdy.  

Mijały lata, Elvis wszystkich już zaopatrzył w dach na głową (dom), co roku każdemu kupował nowe auto (przynajmniej jedno), co chwilę dawał jakieś ekstra premie (z byle powodu), robił wartościowe prezenty (sprzęty, motocykle, biżuterię), zapraszał na luksusowe wakacje z całymi rodzinami, tylko ... jakoś te obowiązki wynikające z tej pracy zaczynały być ciężarem.

Cóż, panowie nie byli już młodzieniaszkami po dwudziestce, tylko panami w średnim wieku. Założyli rodziny, warunki bytowe na odpowiednim poziomie zapewnił im wcześniej Elvis (domy i całą resztę), jedyne czego im brakowało, to wolniejszego tempa życia, więcej czasu dla siebie i swoich rodzin, a przede wszystkim spokojniejszej pracy. W ostatnich latach życia (tak mniej więcej od 1975 roku) Elvis miewał różne kryzysy, które wynikały przede wszystkim ze stanu jego zdrowia. Potrafił być uciążliwy dla innych, chociaż to były tylko chwilowe napady. Przejawiały się albo złym humorem, kiedy to łatwo dawał się wyprowadzić z równowagi, złoszcząc się na wszystkich, albo wręcz odwrotnie, popadał w marazm, przygnębienie, apatię i całkowicie izolował się od otoczenia i wszelkich spraw (w ostatnich miesiącach życia potrafił nie opuszczać swojej sypialni przez wiele dni).

Panowie z Memphis Mafii zaczęli sobie też "upraszczać" pracę. Gdy Elvis wysyłał ich na rekonesans po księgarniach, znikali na kilka godzin spędzając czas na czymś innym, potem w pierwszej napotkanej księgarni kupowali dwa, trzy tytuły ze wskazanej przez Elvisa tematyki i mówili Elvisowi, że nic więcej nie było. Podobnie było z gośćmi, którzy przybywali do Elvisa na jego osobiste zaproszenie. Mówili im, że Elvis wyjechał lub śpi i nie może ich przyjąć, a jemu, że takie osoby w ogóle się nie stawiły. Tak samo było w wielu innych sprawach.

Wszystko się jeszcze pogorszyło dla Elvisa, gdy Colonel Parker poczuł się zagrożony i postanowił go inwigilować 24h na dobę (Elvis postawił mu kategoryczne ultimatum - trasa koncertowa po Europie w 1978 roku lub koniec współpracy), przejmując całkowitą kontrolę nad jego życiem, nawet tym za murami posiadłości Graceland. Osaczył go i ubezwłasnowolnił. W tym celu przekupił jednego osobnika ze świty (Joe Esposito), oficjalnie (ale poza wiedzą Elvisa) uczynił go jedyną osobą decydującą kto może się kontaktować osobiście lub telefonicznie z Elvisem, tym sposobem separując go od całej reszty jego świty (Memphis Mafii), która była w stosunku do niego lojalna. Parker wiedział doskonale, kto z tego grona dla kasy zawrze z nim sojusz przeciw Elvisowi, a kto będzie nadal mu wierny, nawet gdy on - Colonel zagrozi mu skreśleniem z listy płac (zwolni z pracy). Wprowadził też obowiązkowy monitoring rozmów telefonicznych. Odtąd Elvis nie miał już swojego prywatnego telefonu, który łączył rozmówcę bezpośrednio z nim, o czym oczywiście nie miał pojęcia. Pewnie długo też nie zorientował się, że jest podsłuchiwany, a szczegóły każdej jego rozmowy są bieżąco relacjonowane Parkerowi.

* Do Graceland było kilka numerów telefonów, które łączyły z centralką. Ta decydowała, czy spławić rozmówcę, przełączyć do Elvisa czy do kogoś innego. Oprócz tego był jeden numer bezpośredni do Elvisa (poza centralą). Znało go nieliczne grono osób, a Elvis podawał go tylko najbardziej zaufanym osobom, z którymi chciał mieć bezpośredni kontakt. Ten numer na polecenie Parkera również podłączono pod centralkę, tak by móc kontrolować wszystkie rozmowy Elvisa.  

Jednak coś musiało do niego dotrzeć, bo przed swoją śmiercią powiedział do kilku osób (jedną z nich był Rick Stanley), że wkrótce (po powrocie z sierpniowej trasy) sporo się zmieni w Graceland, a z kilkoma osobami będzie się musiał pożegnać, być może także ze swoim menadżerem. Tym razem nie było to powiedziane w złości, jak wiele razy wcześniej w afekcie, tylko na spokojnie i z rozwagą. Widać było, że nie jest to czcze gadanie, tylko Elvis faktycznie planuje zaprowadzić nowy ład i porządek. W tym czasie niewielu tam miało czyste sumienie i mogło się wylegitymować swoją lojalnością względem Elvisa. W Memphis Mafii zawrzało, prawie każdy robiąc rachunek sumienia, czuł się zagrożony w obliczu słów wypowiedzianych przez swojego bossa. Z pewnością także Parker po raz pierwszy poczuł realnie jak na kruchym stoi lodzie.

Niestety, będąc w Graceland, Elvis był bezradny, ponieważ został całkowicie odizolowany od tych, którzy mogli mu pomóc przedsięwziąć jakieś środki w odzyskaniu kontroli nad swoim życiem. Myślę, że Elvis miał jakiś wstępny plan i chciał poczynić pierwsze kroki w jego wdrożeniu już podczas trasy koncertowej, gdzie mógł liczyć na większą swobodę niż we własnym domu. Do tego jednak nie mogli dopuścić ani utopieni w spisku członkowie świty Elvisa, ani Pułkownik Parker. 
 
Sean Shaver w swojej książce „Elvis, Photographing The King” pisze o izolacji Elvisa, narzuconej mu przez innych: 
"Jestem pewien, że z czasem dowiemy się, że od „zarządzających” do najniższych „sługusów”, Elvisa otaczali ludzie, których w najlepszym przypadku można by nazwać „nieudolnymi”, a w najgorszym nawet „przestępcami”". 
Zawsze intrygowały mnie słowa Johna Lennona, który na wieść o śmierci Elvisa powiedział:
"To dworzanie zabili swojego Króla." 
I bynajmniej nie miał tu na myśli fanów, jak czasami się to interpretuje. Czyżby, te słowa były kwintesencją prawdy?

Elvis w towarzystwie niektórych członków swojej świty (Memphis Mafii), a także inne osoby z jego otoczenia

Świat przestępczy

W tym przypadku Elvis swoją działalnością naraził się i zagrażał dwóm organizacjom przestępczym. Były to:
  • La Cosa Nostra - tajna organizacja przestępcza w USA nawiązująca do tradycji sycylijskiej mafii (stanowiona przez obywateli amerykańskich narodowości włoskiej),
  • Finansjera - mafia finansowa, grupa bogatych finansistów, z siecią wzajemnych powiązań o mafijnej strukturze, trudniąca się wyłudzeniami i oszustwami finansowymi (bankowość, ubezpieczenia, biznes) na gigantyczną skalę (to o nich wspominają też prezydenci w clipie, który tu załączyłam);
Podczas spotkania Elvisa z Prezydentem Stanów Zjednoczonych Richardem Nixonem, do którego doszło 21 grudnia 1970 roku, Elvis odebrał z jego rąk nominację na agenta federalnego Biura do spraw Narkotyków i Niebezpiecznych Leków (Bureau Of Narcotics Dangerous Drugs).
 
Kiedy 30 grudnia 1970 roku Elvis zwiedzał centralę FBI, zaoferował swoje usługi. Kilka dni później, przyszedł do niego krótki list z FBI, datowany na 4 stycznia 1971 roku, podpisany przez samego szefa FBI,  Edgara Hoovera, nawiązujący do tej wizyty: 
Drogi Panie Presley
Żałuję, że nie mogłem przyjąć Pana i Pańskiej grupy podczas waszej wizyty w centrali FBI. Jednakże mam nadzieję, że spodobał się Wam program zwiedzania. 
Wysoko cenię Pańskie pochlebne opinie o Biurze i o mnie. Zapewniam Pana, że nie zapomnimy o Pańskiej ofercie pomocy.
I mało prawdopodobne by zapomnieli. FBI nigdy nie gardziła kontaktami w świecie show businessu, a wręcz przeciwnie, zawsze ich poszukiwała. 

W niedługim czasie po tych dwóch wydarzeniach (ustanowieniu Elvisa agentem federalnym Biura do spraw Narkotyków i Niebezpiecznych Leków przez Prezydenta Nixona oraz wizycie Elvisa w centrali FBI), FBI rozpracowała największych dostawców kokainy i heroiny zadomowionych w przemyśle filmowym, a później zgarniała ich jeden po drugim. Czy Elvis miał z tym coś wspólnego, nie wiadomo. Niemniej faktem jest, że od tego mniej więcej czasu, służby walczące z narkotykami zaczęły odnosić spektakularne sukcesy. Największe w Hollywood i w Las Vegas, w głównych ośrodkach mafijnych Zachodniego Wybrzeża, a jednocześnie miejscach, w których najczęściej przebywał Presley.

Kiedy w 1975 roku Elvis postanowił sobie kupić następny samolot, tym razem miał to być duży odrzutowiec, kilka razy większy od tego, który zakupił wcześniej i użytkował do tej pory (nieduży Lockheed Jetstar, nazywany dyrektorskim, który kosztował go ponad milion dolarów). Od linii lotniczych Delta, za 300 tysięcy dolarów, kupił Convair 880, zabierający do 112 pasażerów na pokład. Następnie kazał usunąć jego oryginalne wnętrze i zaprojektował je po swojemu. Modernizacja ta kosztował go tyle co sam samolot, kolejne 300 tysięcy dolarów (a według niektórych źródeł od 600 do 800 tysięcy).

Z punktu widzenia pracy artysty, duży samolot był lepszy, bo pozwalał zabrać ze sobą w trasę nie tylko ochronę i osoby towarzyszące, ale także wszystkich muzyków, sprzęt, bagaże, kostiumy sceniczne i personel pomocniczy. Natomiast mniejszy odrzutowiec bardziej się sprawdzał do przewozu ludzi na duże odległości i nic poza tym. Od czasu, gdy wyremontowano Convair'a, Elvis niezmiernie rzadko wsiadał do Jetstara, a utrzymanie kosztowało. Postanowił sprzedać Jetstara, co zlecił swojemu ojcu, który prowadził jego sprawy finansowe. To był prawdopodobnie początek jego kłopotów z mafią finansową. Do Vernona zgłosił się człowiek, który zaproponował dzierżawę samolotu na korzystnych warunkach. Niestety, Vernon nie uznał za stosowne skontaktować się ze swoimi prawnikami w celu sprawdzenia potencjalnych kontrahentów. I to był błąd, za który Elvis mógł przypuszczalnie zapłacić życiem. 

Nie będę opisywać szczegółów tego szwindlu, bo sprawa jest wielowątkowa, a materiału tyle, że nie sposób go streścić. Powiem tylko, że samolot stale latał po świecie i był wykorzystywany do celów przestępczych. Jednocześnie w wyniku machlojek finansowych i ubezpieczeniowych oszukano Elvisa na milion dolarów (taką kwotę od niego wyłudzono oprócz samolotu*). Kiedy wreszcie Vernon zwrócił się do prawników i zapoznał ich ze sprawą, ci szybko się zorientowali w rozmiarach oszustwa i natychmiast zgłosili popełnienie przestępstwa odpowiednim organom. Wtedy wyszło na jaw, że Elvis wraz z ojcem znaleźli się w samym środku międzynarodowej afery finansowej, rozpracowywanej przez służby specjalne różnych krajów świata, koordynowane przez amerykańską FBI. Operacja ta nosiła kryptonim "Wieczne pióro" (starsi czytelnicy powinni ją pamiętać choćby z nazwy, bo media w Polsce o niej także wtedy informowały).

* Samolot Elvis odzyskał dzięki swojej przytomności umysłu, lecz pieniędzy już nie. Udało mu się ustalić gdzie stoi, potem na lotnisku zablokował jego loty (samolot został jakby uwięziony, nie mógł odlecieć - nie dostałby zgody wieży kontroli lotów) i wysłał po niego swojego pilota. Pilot wsiadł i przyleciał nim z powrotem do Memphis.

Z Elvisem i Vernonem oraz ich prawnikami, w związku ze sprawą, współpracę nawiązało FBI. Po ich przesłuchaniu i zabezpieczeniu dowodów, mieli być głównymi świadkami oskarżenia. Póki co, na polecenie FBI, dalej "współpracowali" z przestępcami, zbierając kolejne dowody (powiązane banki, firmy, nazwiska). Nikt inny z Graceland nie miał pojęcia co się dzieje. Sprawa miała tak wysoki stopień tajności, że o operacji "Wieczne pióro" służby nie informowały ani policji, ani nawet prokuratury. Wstępne informacje otrzymywał wyłącznie prokurator generalny, który dopiero po złożeniu kompletu dokumentów przez FBI i na jej sygnał był zobowiązany wszcząć postępowanie sądowe. Dwa dni przed śmiercią Elvisa w Graceland pojawiło się dwóch agentów FBI. Domownicy byli przekonani, że to jakaś towarzyska wizyta. W rzeczywistości agenci przyszli poinformować Elvisa i Vernona, że następnego dnia dokumenty zostaną złożone w prokuraturze, a później zacznie się proces z ich udziałem (Elvisa i Vernona). Oczywiście nie od razu, ale przedtem jeszcze zostaną poproszeni na rozmowę. Miało to nastąpić w dzień wylotu Elvisa na trasę koncertową, 16 sierpnia 1977 roku. Jednak podczas pobytu w Graceland, agenci poinformowali także o zmianie terminu tej rozmowy na 18 sierpnia. Nie wiem gdzie miałaby się odbyć, ponieważ w tym dniu, o 20:30, Elvis miał koncertować w Portland, w stanie Oregon i według mojej wiedzy, tego koncertu nie odwołano, a to jakieś trzy tysiące kilometrów od Memphis. Pewnie dogadanie miejsca było również jednym z powodów wizyty agentów FBI w Graceland.

Jeśli mafia (jedna lub druga) wiedziała, że 16 sierpnia w godzinach wieczornych, jeszcze przed wylotem Elvis ma rozmawiać z prokuratorem (o przesunięciu rozmowy na 18 sierpnia mafia mogła jeszcze nie wiedzieć, nie do końca jest jasne, czy data ta była już znana w agencji FBI, czy dopiero została ustalona z Vernonem i Elvisem podczas wizyty agentów), to noc z 15 na 16 sierpnia była jedynym momentem na "sprzątnięcie" świadka. Jednak w nocy Graceland tętniło życiem, a ochrona była w pełnej gotowości. Wszyscy kładli się spać zwykle pomiędzy szóstą a ósmą rano. I po tej godzinie był najdogodniejszy moment aby uśmiercić Elvisa. Gdy inni spali, czuwał nad nim tylko dyżurny bodyguard. Tego dnia był to Rick Stanley, który po rozmowie z Elvisem, gdy ten powiedział, że już nie będzie go potrzebował, wstrzyknął sobie prochy i poszedł spać, o czym sam pisze w książce "W pułapce". Tej nocy nie położył się w pokoju dyżurnej ochrony za garderobą Elvisa, tylko zaszył się gdzieś na dole, blisko kuchni.

Chociaż ciało Elvisa znaleziono o 13:30, to pogotowie wezwano dopiero o 14:33! Byli na miejscu już po pięciu minutach. Elvis był już zimny, a stopień stężenia pośmiertnego pielęgniarze ocenili na minimum 3-4 godziny. Ostatnią osobą, która widziała Elvisa żywego była jego ciotka Delta Mae, gdy przyniosła mu ostatnią porcję* leków nasennych (w zastępstwie Ricka Stanleya, dyżurnego tej nocy bodyguarda, którego nie można było nigdzie znaleźć), na kilka minut przed godziną dziewiątą. Zatem Elvis zginął między dziewiątą a jedenastą trzydzieści.

* Dr Nick, kolejne porcje leków pakował do kolejnych kopert, które dawał Tish Henley, pielęgniarce Elvisa, zamieszkującej na terenie Graceland (ale poza głównym budynkiem). O odpowiednich godzinach zanosiła jedną kopertę do dyżurnego ochroniarza Elvisa, który miał obowiązek przekazać ją Presleyowi i dopilnować zażycia dostarczonych leków. W ten sam sposób Elvis dostawał leki na spanie. Były dzielone na cztery dawki, podawane w określonych odstępach czasowych. Rzadko zasypiał po pierwszej. Cierpiał na bezsenność od dziecka.

John Parker uważa, że Elvis opłacał się mafii latami. Niestety, nie popiera tego żadnym dowodem. Opiera się wyłącznie na stanie posiadania Elvisa, a dokładniej na tym, że nie można się doliczyć połowy zarobionych przez niego pieniędzy. W końcowym zdaniu pisze tak: 
"Od wielu lat w życiu Elvisa byli obecni przedstawiciele zorganizowanej przestępczości. Stopniowo stawał się coraz bardziej uparty, kapryśny i nieodpowiedzialny. W 1977 roku wśród kryminalnych organizacji rozeszła się wiadomość, że Elvis i jego ojciec, mają zeznawać w sądzie jako koronni świadkowie w procesie afery finansowej [red. "Wieczne pióro"], której dalsze rozgałęzienia prowadzą bezpośrednio do pewnych znanych osobistości La Cosa Nostra. Elvis został spisany na straty.
Przestępcy puszczali w obieg bezwartościowe papiery, mające wartość nominalną miliardów dolarów w światowych bankach. Mówiono o powiązaniach hazardowych na Karaibach i o tajnych kartelach narkotykowych. Cała operacja znalazła się w niebezpieczeństwie [red. przez powołanie Elvisa i Vernona na świadków koronnych].
A kiedy do mafii dotarła wiadomość o tajnym śledztwie FBI oraz pogłoska, że Elvis znowu wymachuje swoją federalną odznaką, jeden z tych upiorów przeszłości [red. La Cosa Nostra lub Finansjera] wydał rozkaz: »ani Elvis, ani Vernon nigdy nie mogą zeznawać w sądzie«. I nie zeznawali."
Lecz postawił też jeszcze jedną ciekawą hipotezę odnośnie spotkania Elvisa z Nixonem i jego wizytą w centrali FBI w grudniu 1970 roku. Uważa, że Elvis w ten sposób poszukiwał pomocy w uwolnieniu się od mafii, a cel wizyty jaki oficjalnie podawał, że chce walczyć z przestępczością narkotykową, był tylko przykrywką i to bardzo wiarygodną, gdyż wszyscy w koło wiedzieli jak bardzo Elvis jest negatywnie nastawiony do twardych narkotyków (nazywanych także "ulicznymi").

Cel został osiągnięty. FBI wycofała sprawę z prokuratury i odstąpiła w ogóle od wytoczenia procesu. Oficjalnym powodem była "niespodziewana i nagła śmierć" jednego z głównych świadków koronnych, ponieważ nie zdążył potwierdzić osobiście, przed prokuratorem, wcześniej złożonych zeznań agentom FBI, czego wymagała formalna procedura (w przeciwnym razie sąd i tak unieważniłby sprawę z uwagi na "błędy formalne" lub "niedopełnienie formalności"). Po śmierci Elvisa w centrali FBI zapanowało zamieszanie. Gdy informacja ta dotarła do następcy Edgara Hoovera, ten natychmiast zażądał akt prowadzonej sprawy. I wtedy okazało się, że ... zniknęły! Nie wszystkie, tylko ta część, która była na biurkach agentów przygotowujących aresztowania i dokumenty do procesu, czyli najważniejsza. Pozostałą część, która "nie zdążyła" się ulotnić, natychmiast oznaczono najwyższą klauzulą tajności i zamknięto w sejfach na 60 lat. Zlecono także wewnętrzne śledztwo, celem ustalenia jak doszło do tak haniebnego zdarzenia pod nosem samego szefa FBI, który odziedziczył całą dokumentację dotyczącą Elvisa Presleya po swoim perfekcyjnym poprzedniku, znanym z twardej ręki i sławnych teczek z kompromitującymi materiałami na każdego liczącego się Amerykanina. Jego wyniki nie są znane, a całe śledztwo, opatrzono również klauzulą "ściśle tajne". Myślę, że gdyby żył Hoover, taka sytuacja nigdy by nie zaistniała.

Chciałabym jeszcze zwrócić waszą uwagę na jedną rzecz. Świat finansowy, strefy wpływów i realna władza, już od lat poukładane są według innych prawideł niż nam, pospólstwu przedstawia się za pomocą mainstreamu medialnego i politycznego. Wielki business, globalizacja, konflikty, degradacja wartości religijnych oraz narodowościowych, masowe ruchy migracyjne, hołubienie i legalizacja patologii seksualnych, nie są ani dziełem przypadku, ani efektem rozwoju społeczeństw, ich wyboru, czy rosnącej świadomości. To wszystko jest zaplanowane i realizowane za pomocą technik manipulacji masami, a decyduje o tym tylko garstka ludzi u steru, do których ten świat należy (w uproszczeniu). Dysponują trylionami dolarów i kierują się tylko jedną jedyną zasadą: "maksymalizacja zysków i władzy niezależnie od poniesionych kosztów ludzkich i środowiskowych (niszczenie środowiska naturalnego)". Kto wie o czym mówię, ten wie. Nie będę dalej rozwijać tego wątku, w zamian załączę tylko klip video z fragmentami wypowiedzi dwóch amerykańskich prezydentów. 

Klip z fragmentami przemówień dwóch prezydentów Stanów Zjednoczonych - obecnego Donalda Trumpa oraz byłego Johna Fitzgeralda Kennedy'ego. W opisie czytamy: "Minęło 55 lat, a historia i przemówienia lubią się powtarzać. Przerażające słowa od najpoważniejszych polityków. Czy to prawda? Oczywiście, że tak, przerażająca prawda. Dziękujemy portalowi www.ChnNews.pl za tłumaczenia".

Producenci

Elvis od kilku już lat odmawiał stawienia się w studio i nagrania nowego materiału*. Dla wytwórni, której był kręgosłupem produkcji, a sprzedaż jego płyt głównym źródłem generowanych zysków, taka sytuacja nie była do zaakceptowania na dłuższą metę.

* Można powiedzieć, że prawie od trzech lat. W 1974 miał "aż" jeden dzień sesyjny (16 sierpnia), w RCA Studio, w Hollywood (Kalifornia), a w 1975 roku "aż" trzy dni (od 10 do 12 marca), w RCA Studio C, również w Hollywood.

Początkowo posiłkowano się nagromadzonym w nadmiarze (na zapas) materiałem z wcześniejszych sesji nagraniowych. Po jego wykorzystaniu zaczęto wypuszczać różne kompilacje (mieszanki) z nagrań, które już wydano na wcześniejszych płytach. Nowy materiał stawał się powoli niezbędny, jak powietrze w płucach. Lecz Elvis konsekwentnie odmawiał stawienia się w studio i jego nagrania.

Nie przyszła góra do Mahometa, musiał Mahomet podejść do góry. I tak się stało. Wytwórnia RCA wysłała do Graceland, domu Elvisa, samochód-bus, będący studiem nagrań, który stał tam pełne siedem dni (od 2 do 8 lutego 1976 roku). Całkiem dobrą akustykę miał pokój urządzony w stylu polinezyjskim, nazywany "jungle room" (pokój dżungla). To właśnie w nim zainstalowano cały sprzęt, połączony kablami z wozem-studiem, parkującym za oknem. Lecz nawet wtedy "góra" nie mogła się schylić przed "Mahometem" stojącym u jej podnóża. Po prostu Elvis był nastawiony na nie. Przez te siedem dni nagrano zaledwie 12 piosenek, choć zarówno ekipa z RCA jak i muzycy Elvisa byli w pełnej gotowości - 24h w każdej dobie. Elvis źle się czuł, do tego miał fochy i humory. Irytowało go, że nawet we własnym domu nie ma dla siebie spokoju i poddawany jest presji. Niemniej, wcześniej przystał na takie rozwiązanie. Ósmego lutego w ogóle nie zszedł na nagranie, więc wszyscy się rozjechali. 

Kolejna taka sesja miała miejsce w październiku tego samego roku, lecz była krótsza, trzydniowa (od 29 do 31 października 1976 roku). Także tym razem urobek był mizerny (5 piosenek), a samopoczucie Elvisa jeszcze gorsze niż podczas sesji lutowej. To była ostatnia sesja nagraniowa w jego życiu. W 1977 roku nie udało się go namówić nawet na krótką sesję w domu, a o przyjeździe do jednego ze studiów tym bardziej nie było mowy.

Mijał następny rok, 1977, a nowego materiału ciągle nie było i nic nie wskazywało, że w końcu się pojawi. Oczywiście tłoczono inne płyty, ale prawdziwie wielkie i szybkie pieniądze przynosiło tylko jedno nazwisko - Elvis Presley. Tak było w przypadku koncertów, filmów, płyt, wydawnictw (nakłady tych ostatnich rosły lawinowo, gdy tylko pisały o Elvisie; wtedy zwykle od razu zwiększano nakład lub później robiono dodruki). Jak to kiedyś powiedział Hall Wallis (producent filmowy): "Elvis jest jedyną rzeczą pewną w Hollywood", w znaczeniu, że tylko filmy z udziałem Elvisa, niezależnie jakie by nie były i z jakim budżetem wykonane, są zawsze pewną gwarancją godziwych zysków. Na wytwórnię płytową ta zasada miała również stuprocentowe przełożenie.

Dlaczego RCA Records próbowała usilnie wymóc na Elvisie nagranie materiału? Ponieważ była właśnie na krawędzi bankructwa. Śmierć Elvisa była wybawieniem, o czym wspominają różne źródła, w tym John Parker, w "Elvis Presley. Kto zabił króla", który pisze wprost:
"Wytwórnia RCA uniknęła bankructwa dzięki tłoczeniu wznowień i nieopublikowanych materiałów [red. Elvisa]. Pracowała na okrągło, żeby zaspokoić popyt."
Każdy biznes, zbudowany na sławie innych ludzi (polityków, celebrytów, gwiazd sceny i ekranu, sportowców itp.), doskonale wie jak działają prawa rynku oparte na socjologii zachowania tłumów. Dotyczy to organizacji widowisk, wydawania książek i czasopism, produkcji filmów, płyt i różnych gadżetów. Niezależnie kto jest idolem tłumów, zawsze sprawdza się jedna i ta sama zasada "martwy, więcej jest wart niż żywy" i we współczesnym świecie nigdy nie było inaczej. Mechanizmy te opisałam już wcześniej, w poście "Tajemnicza śmierć artysty - fikcja czy rzeczywistość?", więc nie będę ich tu powielać. Faktem jest, że po śmierci Elvisa zapotrzebowanie na jego płyty było tak gigantyczne, iż RCA podjęła decyzję o całkowitym wstrzymaniu pozostałej produkcji, a wszystkie maszyny przestawiono wyłącznie na tłoczenie płyt Elvisa. To trwało przez wiele miesięcy, a rynek ciągle nie mógł się nasycić. Paradoksalnie, śmierć Elvisa uratowała wytwórnię.

Wóz-studio RCA, w lutym 1976 roku. Kilka zdjęć przedstawiających wnętrze pokoju urządzonego w stylu polinezyjskim, zwanego "jungle room" (pokój dżungla), który posłużył za studio nagrań w lutym i październiku 1976 roku 

Służby specjalne

Pojawiła się i taka hipoteza, że określonym służbom specjalnym mogło zależeć na wyeliminowaniu Presleya. Tutaj pojawiają się dwie opcje (powody):
  • Elvis, jako czynny agent federalny, za dużo wiedział, a jego kondycja psychofizyczna i coraz częstsze nieobliczalne zachowania były zagrożeniem dla prowadzonych spraw (śledztw) i bezpieczeństwa innych agentów,
  • struktury mafijne, które przeniknęły do służb specjalnych i policji wydały taki rozkaz na polecenie ojców mafii, której Elvis zagrażał, psując jej szyki (interesy) swoją agenturalną działalnością.
Tymczasem, według informacji jakie są na razie dostępne, wynika coś zgoła odmiennego. Wszystko wskazuje na to, że służby te byłyby bardziej skłonne udzielić mu ochrony, czy objąć programem ochrony świadków niż skazać na śmierć. Jednak pamiętajmy, z jakichś powodów akta Elvisa w FBI zostały utajnione aż na 60 lat, do 2037 roku! Ta reszta, która "nie zdążyła zaginąć"!

Z drugiej strony, hipotetycznie jest to możliwe. Instytucja programu ochrony świadków rządzi się pewnymi prawami. Osoba chroniona musi być odpowiedzialna, poczytalna i trzymać język za zębami. Niestety, Elvis był wtedy w fatalnej kondycji psychicznej i fizycznej, a jego zachowanie bywało czasem nieobliczalne. Dlaczego? - to już inna sprawa, na oddzielny post. Wątpię czy zostałby zakwalifikowany do programu. A jeśli nie, to ... wszystko jest możliwe.

Mnie osobiście zastanawiają też wszelkie działania próbujące spłycić, ośmieszyć, czy wykpić związki Elvisa z różnymi służbami, co nosi znamiona świadomych i planowych działań. Trudno bowiem uwierzyć w wersję jaką się nam przedstawia od lat. Mianowicie, że Elvis po kłótni z Priscillą, nagle w tajemnicy przed wszystkimi domownika opuszcza Gracelend, udaje się potajemnie na lotnisko w towarzystwie dwóch zaufanych ludzi, gdzie wsiada do samolotu i odlatuje nim do Waszyngtonu. W samolocie spotyka niespodziewanie(!) zaprzyjaźnionego senatora, który jest dość blisko związany z ówczesnym prezydentem Nixonem. Korzystając ze sposobności Elvis prosi go o wstawiennictwo w Białym Domu, aby urzędujący Prezydent przyjął go natychmiast, jak tylko pojawi się u jego bram. Prosi też senatora o pomoc w zredagowaniu listu do Prezydenta, co ten z chęcią robi. W Waszyngtonie Elvis bierze taksówkę, jedzie do Białego Domu, strażnikowi przy bramie wręcza list z poleceniem dostarczenia go osobiście do rąk Prezydenta. Ów strażnik oczarowany urokiem Elvisa, łamie wszystkie możliwe procedury i gna do gabinetu Nixona, przekazując mu list od Presleya. Wkrótce Elvis zostaje zaproszony do Gabinetu Owalnego, gdzie podejmuje go Prezydent. Elvis mówi mu, że bardzo pragnie zostać agentem, a Nixon łapie za telefon i gdzieś dzwoni. Po kilku minutach pojawia się umyślny z nominacją dla Presleya na agenta federalnego do spraw narkotyków, wraz ze stosowną, laminowaną legitymacją ze zdjęciem(!) i imienną odznaką z wytłoczonym, a następnie pokrytym czarną farbą imieniem i nazwiskiem Elvisa Presleya! Nie da się takiego "zestawu" zrobić od ręki! Po prostu to czekało już na Elvisa, a data spotkania była z góry ustalona - 21 grudnia 1970 roku, zaledwie trzy dni przed Bożym Narodzenie, kiedy wszyscy już żyją świętami i jest to najlepszy czas na niepostrzeżone odwiedziny w Białym Domu. Najlepszym na to dowodem jest fakt, że przez ponad rok nikt o tym spotkaniu nie wiedział, aż ktoś z Białego Domu nie sprzedał tej informacji prasie. Gdyby nie to, z pewnością do dziś nie wiedzielibyśmy o tym spotkaniu. Później Elvis mówi Nixonowi, że bardzo chciałby "zobaczyć" siedzibę FBI, na co Prezydent rzuca się na telefon* - gorącą linię z Hooverem (ówczesnym szefem FBI) i każe mu się przygotować na odwiedziny Presleya. Elvis jeszcze chwile sobie z nim (Nixonem) gaworzy w miłej i przyjaznej atmosferze, po czym żegna się i jedzie "zwiedzać" (jak to się pisze) siedzibę FBI, po której zostaje oprowadzony przez dwóch najbliższych współpracowników Hoovera, który osobiście przygotował plan "wycieczki"! No ludzie! Toż to wersja dla idiotów! Chyba mało kto jest w stanie uwierzyć w taki przebieg wypadków, taką hecę, na tak wysokim szczeblu! Jak można było tak niedorzeczną i infantylną historyjkę podać światu? Wiem, pośpiech nie jest dobrym doradcą, więc gdy nagle do prasy wyciekła zatajona informacja o ubiegłorocznych odwiedzinach Elvisa w Białym Domu i centrali FBI, trzeba było coś naprędce wymyślić. Niemniej, szło się bardziej postarać.

* Ze zwiedzaniem FBI było trochę inaczej. Po prostu ironizowałam i pozwoliłam sobie na daleko idące skróty, ponieważ chciałam wykazać niedorzeczność i niespójność tej historii. W rzeczywistości Elvis zwiedzał FBI 30 grudnia 1970 roku, tuż przed Sylwestrem! Kolejna dobra data żeby nie rzucać się zbytnio w oczy. Natomiast po wizycie u Nixona zwiedził Biuro do spraw Narkotyków i Niebezpiecznych Leków (Bureau Of Narcotics Dangerous Drugs). Aczkolwiek Nixon faktycznie dzwonił wtedy do centrali FBI w sprawie Elvisa, jednak tylko po to żeby poprzeć (wyrazić zgodę, dać swoją aprobatę) zorganizowanie wizyty Elvisa w centrali FBI.

To samo z oznakami policji, które rzekomo "kolekcjonował" Elvis. Owszem, też. Ponoć były to tylko "honorowe blaszki". Nieprawda. Zadałam sobie sporo trudu szukając swego czasu informacji na ten temat. Faktycznie w większości stanów w tamtym okresie była możliwość przyznawania nominacji policyjnej (legitymacji, odznaki i praw) nie policjantowi, w sensie osobie, która nie ukończyła szkoły policyjnej. Była to niejako kontynuacja instytucji szeryfa, w dawnym, tradycyjnym rozumieniu, gdy na to stanowisko wyboru dokonywali sami mieszkańcy (najczęściej wybierając kogoś spośród siebie lub ściągając jakieś znane nazwisko z okolicy - osoby, która uchodziła za praworządnego obywatela). Taka nominacja w większości stanów nadawała faktycznie prawa czynnego funkcjonariusza (w pełnym lub ograniczonym zakresie, w zależności od stanu). Oczywiście jej przyznanie miało pewne obwarowania (np. można było ją dać tylko osobie powszechnie szanowanej), a osoba z ramienia policji dokonująca takiej nominacji, brała na siebie niejako odpowiedzialność za tak "pozyskanego" funkcjonariusza. Dlatego niechętnie rozdawano takie nominacje. W tym miejscu należy też podkreślić, że Elvis był wyszkolony lepiej jak niejeden prawdziwy policjant - był perfekcyjnym strzelcem w różnych rodzajach broni (od zabytkowej po współczesną, od małokalibrowej po automaty), a także świetnym karateką i bardzo wysportowanym gościem (sprawnym i szybkim fizycznie, znał też trochę inne sztuki walki wręcz, np. judo i taekwondo). Ponadto był wzorowym obywatelem, płacił podatki przedterminowo i z nadwyżką, szanował policję, wojsko i wszelkie instytucje państwowe. Zresztą czasami robił użytek ze swoich policyjnych praw i nigdy nie zawiódł tych, którzy mu zaufali (nominowali). Więc nie wszystkie jego odznaki policyjne były tylko "honorowymi blaszkami", w 27 stanach miał "prawdziwe blaszki", a cała honorowość polegała na tym, że nie dostawał wynagrodzenia za swoją "służbę" i nie musiał stawiać się do pracy, jak etatowi funkcjonariusze. Na przykład w Denver "służył" w stopniu kapitana, podobnie jak w Memphis, w Ohio był śledczym, a w Tupelo szeryfem.

Na tej samej zasadzie prawa policyjne w niektórych stanach mają Chuck Norris, czy Steven Seagal, chociaż on akurat później faktycznie skończył szkołę policyjną. Rok, może dwa temu na ekranach TV był emitowany kilkuodcinkowy serial dokumentalny ze Stevenem Seagalem jako policjantem.

Poza tym jeśli to wszystko było takie mało istotne, by nie powiedzieć na niby, jak to się próbuje przedstawić opinii publicznej, to dlaczego na 60 lat utajniono jego akta agenturalne?! Komuś się ręka omsknęła i przybił pieczątkę "ściśle tajne"? Lub może z nudów stemplował sobie kolejne teczki Elvisa? A do tego pewnie był jeszcze pijany i wpisało mu się "na 60 lat", bo akurat myślał o urodzinach swojej babci, wujka Johna, czy cioci Emily? No bądźmy poważni! Nieistotnych spraw nie utajnia się na lata.

Elvis zwiedzał siedzibę FBI 30 grudnia 1970 roku, w towarzystwie starannie wybranych sześciu osobników ze swojej świty oraz Williama N. Morrisa, byłego szeryfa okręgu Shelby w Memphis.

Elvis podczas spotkania z Prezydentem Stanów Zjednoczonych, Richardem Nixonem, w dniu 21 grudnia 1970 roku, Biały Dom, Gabinet Owalny

Elvis w mundurze policjanta ze stróżami prawa w Denver oraz w stroju karate otoczony grupą policjantów. Elvis w dresie DEA* (Drug Enforcement Administration) oraz odznaka i legitymacja agenta do spraw narkotyków

Elvis w kurtce DEA oraz wzory odznaki i emblematu tej agencji rządowej (Drug Enforcement Administration)

* Drug Enforcement Administration - amerykańska agencja rządowa utworzona w 1973, której zadaniem jest egzekwowanie prawa zawartego w Controlled Substances Act z 1970 roku i walka z narkotykami.

Osobisty lekarz

Dr Nick (George Constantine Nichopoulos, Amerykanin greckiego pochodzenia, pseudonim "Dr Nick") też miał powody, a co najważniejsze liczne sposobności, by uśmiercić swojego klienta. Chociaż według mojej wiedzy, był to jeden z najszczerzej opłakujący śmierć Elvisa ludzi. Aczkolwiek ludzie bez skrupułów potrafią się bardzo dobrze maskować i odgrywać swoje role, to fakt.

Nichopoulos zaczął okazjonalnie leczyć Presleya w 1967 roku, kiedy ten pracował jeszcze na planie filmowym w Hollywood. W 1970 roku, został poproszony przez Elvisa aby został jego osobistym lekarzem oraz zajął się pozostałymi rezydentami posiadłości Graceland. Nichopoulos przystał na tę propozycję. Miał stałą pensję, a oprócz tego za każdy wyjazd z Elvisem, jego świtą, czy też innym członkiem rodziny, dostawał dodatkowo 800 dolarów za każdy dzień. Do tego dochodziły wartościowe prezenty, w tym oczywiście samochody.

W 1975 roku Elvis pożyczył mu 200 tysięcy dolarów na budowę domu, a spłatę rozłożył na 25 lat. W 1977 roku pożyczył mu kolejne 50 tysięcy dolarów na ratowanie medycznej spółki Nichopoulosa, która straciła płynność finansową, a bank zajął jej ośrodek zdrowia (budynek - miejsce świadczenia usług medycznych). Wtedy też Elvis przesunął końcową spłatę całego zadłużenia o kolejne dwa lata, czyli do 2002 roku. W międzyczasie wypłacał mu też normalne wynagrodzenie, w sensie bez potrąceń umówionych rat, pozostawiając mu tym swobodę w ich spłacaniu w dogodnym dla niego momencie.

Dr Nick zadłużył się także u innych wierzycieli. Przez ponad dwa lata spłacił trochę ponad cztery tysiące dolarów, zamiast 25 tysięcy, jakie do tego czasu już powinien, a jeszcze dobrał kolejne 50 tysięcy, o których wspominałam wyżej. Kilka razy pożyczał też od Elvisa po kilka tysięcy dolarów i tak jego dług u Presleya urósł do 275 tysięcy dolarów. Chyba dla wszystkich powoli stawało się jasne, że nigdy nie odda Elvisowi tych pieniędzy, chyba że wydarzy się jakiś cud lub z dnia na dzień zostanie milionerem.

Zatem, tak jak pisałam na wstępie, miał powody i sposobności, by w sposób poza podejrzeniami pozbyć się i swojego klienta-wierzyciela i długów (przynajmniej częściowo).

Elvis z rodziną i swoi lekarzem doktorem Dr Nickiem (George Constantine Nichopoulos), w swojej posiadłości Graceland 

Rodzina i najbliżsi

Oczywiście nikt nie podejrzewa Vernona, ojca Elvisa. Z tego grona wyklucza się także Priscillę, żonę Elvisa, aczkolwiek podejrzenie jest kierowane na nią pośrednio, za sprawą Mika Stone'a, z którym zdradzała Elvisa i dla którego porzuciła Presleya. Chociaż to nie był jej pierwszy romans, wcześniej był jeszcze instruktor tańca, a przelotnie ponoć i inni. Mike Stone zazdrościł Elvisowi wszystkiego - sławy, urody, figury, wielu talentów, miłości tłumów, domów, samochodów, pieniędzy i pięknej kobiety u boku. 

Najpierw uporał się z "piękna kobietą" - uwodząc ją skutecznie i doprowadzając do rozbicia małżeństwa Presleyów, co nie było trudne. Znudzona Priscilla, żyjąca w luksusie o jakim wcześniej mogła jedynie pomarzyć (chociaż pochodziła z dość dobrze sytuowanej rodziny, w przeciwieństwie do Elvisa), z nieograniczonym dostępem do konta harującego ponad siły męża, czuła się znużona życiem i wciąż poszukiwała mocniejszych wrażeń. W pewnym momencie postanowiła, wzorem męża, nauczyć się karate i ... tak to się zaczęło. Jej instruktorem został Mike Stone, którego poznała na backstage podczas jednego z koncertów swojego męża, w 1972 roku. Zaiskrzyło, czy ze strony Mike'a to nie wiem, o czym więcej za chwilę, ale z jej na pewno tak. Aspekt seksualny nie był tu też bez znaczenia. Jako młoda, rozbudzona kobieta (i to przez takiego kochanka jak Elvis, o którym mówiono, że w sprawach alkowy jest równie wspaniały jak na scenie), potrzebowała fizycznego spełnienia. Tymczasem Elvisa w domu prawie nie było.

Mike szczerze życzył Elvisowi jak najgorszego, z czym wcale się zbytnio nie ukrywał. Nasłał na niego nawet czterech zbirów* podczas koncertu, którzy wpadli na scenę. Trudno powiedzieć, czy mieli tylko pobić Elvisa na oczach publiczności, czy zabić. Sprawa nie od razu wyszła na jaw, w sensie, że stał za nią Mike Stone. Początkowo myślano, że za czynną napaścią stoi jakiś zazdrosny mąż lub ktoś w tym rodzaju. A później jakoś dziwnie ją wyciszono. Myślę, że to Priscilla ubłagała Elvisa by nic dalej z tym nie robił. Na podobną sugestię trafiałam też w źródłach.

* Mike Stone wcześniej również zabezpieczał koncerty Elvisa, zatem doskonale wiedział jak pokierować zbirami, aby nie przechwyciła ich ochrona. Dzięki temu faktycznie całej czwórce udało się wtargnąć na scenę. Dalszy rozwój tego zdarzenia opisywany jest różnie. Według większości źródeł, które wspominają o tym incydencie, Elvis położył wszystkich czterech, zanim jeszcze jego ochrona zorientowała się w sytuacji i dotarła  na scenę, a potem profesjonalnie i szybko zajęła się delikwentami, a jak było w rzeczywistości? Odsyłam do postu "Gdy czterech mężczyzn zaatakowało Elvisa na scenie". Ponoć wszystko trwało niecałą minutę.

Nie kto inny, jak Mike Stone zażądał od Priscilli by wystąpiła do sądu o zmianę ugody* rozwodowej na korzystniejszą, chociaż Elvis wydał dyspozycje swojemu adwokatowi, żeby w jego imieniu zgodził się na każde żądanie żony, z dwoma zastrzeżeniami - posiadłość Graceland pozostaje jego, a Lisa Marie każde święta Bożego Narodzenia spędza w Graceland. Priscilla dostała luksusowy dom w Kalifornii, w którym i tak zamieszkała gdy odeszła od Elvisa, połowę środków pozyskanych ze sprzedaży domu w Palm Spring, sto tysięcy dolarów z konta Elvisa oraz alimenty na siebie i Lisę. Lecz Mike'owi było za mało, chciał więcej. Elvis ponownie kazał zgodzić się na wszystkie jej żądania, z tymi samymi dwoma zastrzeżeniami. W efekcie znacznie podwyższono alimenty, uzależniając** je procentowo (5%) od jego dochodów, a także zasądzono kolejną, jednorazową kwotę na rzecz Priscilli w wysokości półtora miliona dolarów, płatną w dwóch ratach po 725 tysięcy dolarów każda.

* Dzisiejsze źródła, w dłużej mierze pod kontrolą EPE, najczęściej podają, że Priscilla wystąpiła ponownie do sądu o weryfikację warunków ugody pod wpływem sugestii nowych prawników. Przemilczana w nich jest rola Mike'a Stone'a, który był tego inspiratorem (tak rewizji ugody, jak i zmiany prawników). 

** Tutaj znów źródła nie są zgodne. Druga wersja mówi, że podwyższono alimenty do kilku tysięcy dolarów (chyba nawet powyżej 10 tysięcy miesięcznie, w sumie na matkę i córkę), a dodatkowo przyznano 5% dochodów Elvisa z wydawnictw muzycznych (płyty i filmy, z wyłączeniem koncertów).   

To też nie usatysfakcjonowało Stone'a. Stale myślał jak jeszcze pognębić i dołożyć Elvisowi. Chciał mu zabrać Graceland, bo wiedział jakie emocjonalne znaczenie ma dla niego ta posiadłość, ze względu na matkę, ale tu mu się Priscilla postawiła, aż na taką perfidię nie było jej stać (w tym momencie, gdy jeszcze miała w sobie krztynę poczucia winy; pisząc książkę kilka lat później już go nie miała, a jedynym winnym rozpadu ich małżeństwa okazał się w jej słowach wyłącznie Elvis!).    

Mike Stone próbował na prawo i lewo dyskredytować Elvisa, na przykład głosił, że był złym karateką, a jego kolejne sukcesy na tej płaszczyźnie są tylko honorowe. Tym sam sobie przeczył, bo skoro tak uważał, to czemu wysłał mu na scenę aż czterech wyszkolonych karateków? Zresztą, to Elvis dziś jest w Karate Kempo Hall of Fame, a nie on! Nawet Dave Habler, jeden z autorów książki szkalującej Elvisa "Elvis: What happened?", pytany o umiejętności karate Presleya, podkreśla: "Istnieje pewna grupa ludzi, którym się wydaje, że promocje Elvisa do kolejnych stopni czarnego pasa były tylko 'honorowe', lecz trzeba wiedzieć, że żaden certyfikat nadany Elvisowi, gdziekolwiek i przez kogokolwiek, nie miał charakteru 'honorowego'. Każdy z nich pochodził z rąk wielkich mistrzów i nauczycieli, z których każdy uważał, że Elvis był godnym tych stopni i w pełni na nie zasłużył swoją ciężką pracą (treningiem) i osiągniętymi umiejętnościami".

W końcu wpadł na inny szatański pomysł, zakazał Lisie Marii kontaktów z ojcem. Początkowo za pełną aprobatą Priscilli! Wtedy Elvis się wściekł nie na żarty, jeszcze bardziej niż wcześniej, gdy dowiedział się o zdradzie i odejściu żony do innego. Zagroził jej, że pozbawi ją opieki nad Lisą. Priscilla starała się go udobruchać. Przegadała sprawę ze Stone'm jeszcze raz. Oczywiście, później próbowała na tym coś ugrać dla siebie, opowiadając jak to przekonała Mike'a by nie utrudniał widzeń ojca z córką. Guzik prawda, po prostu przekalkulowali sobie bilans zysków i strat! Choć pomysł Mike'a w ugodzenie Elvisa był strzałem w dziesiątkę, to jednak niósł za sobą same straty, w tym jedną najważniejszą dla niego - odcięcie od kasy Elvisa i jego kontaktów, z których korzystał. Gdyby Elvis wywalczył opiekę nad Lisą, a prawie ze stuprocentową pewnością tak by się stało, gdyby sprawa trafiła na wokandę, Mike nie dysponowałby już alimentami na Lisę i Priscillę oraz dodatkową gotówką i dobrami materialnymi, jakie Elvis pod byle pretekstem stale jej podsyłał. Skończyłoby się też korzystanie z koneksji Elvisa, powoływanie na niego przy załatwianiu różnych spraw, a reputacja jego i Priscilli ległaby całkowicie w gruzach. To byłby społeczny zgon obojga.

A teraz ciekawostka, warta odnotowania. Mike Stone stracił zainteresowanie Priscillą, zaledwie kilka miesięcy po ... śmierci Elvisa, co chyba mówi wiele, o ile nie wszystko! Znamienne*, prawda?! Moim zdaniem ten człowiek miał po prostu chorobliwą obsesję na punkcie Elvisa. Nigdy też nie traktował Priscilli poważnie (jak życiowej partnerki) i nie zamierzał jej poślubić. Sądzę, że miała być jedynie narzędziem jego chorej zawiści do walki z Elvisem. Przed związkiem z Priscillą miał jedną żonę, później jeszcze dwie, a jej o rękę nigdy nie poprosił! W 1985 roku spieniężył cały swój majątek, wycofał się z życia publicznego i ze swoją ostatnią żoną (trzecią) zamieszkał na jednej z filipińskich wysepek, gdzie żyje do dziś. Pytanie, jak zdobył ten majątek?

* Przez pierwsze dwa lata po śmierci Elvisa, Priscilla była odcięta od pieniędzy Graceland, żyła z tego co miała na koncie i co zarobiła w swoim boutique. To się przypuszczalnie Stone'owi nie podobało. Może gdyby wiedział, że Vernon (ojciec Elvisa), ustanowiony wykonawcą testamentu, umrze za dwa lata (26 czerwca 1979), to dalej tkwił by przy niej, bo kolejnym wykonawcą (na wypadek śmierci Vernona), Elvis ustanowił właśnie Priscillę.

David Stanley i Ginger Alden, to kolejne osoby podejrzane wśród najbliższych. Lecz nie jako te, które zadały śmiertelny cios Elvisowi, tylko raczej umożliwiły lub pomogły przeniknąć zabójcy (-om) do Elvisa.

Na kilka dni przed śmiercią Elvis skarżył się ojcu, że podejrzewa tych dwoje o romans i pytał czy on czegoś nie widział. Faktycznie, przebąkiwano o tym tu i ówdzie, ale pewności nie ma. David z kolei o to samo podejrzewał Elvisa, że ten uwodzi jego dziewczynę, co z całą pewnością nie miało miejsca.

Również drugi z przybranych braci Elvisa - Bill, był jego zajadłym wrogiem z tego samego powodu. Był przekonany, że Elvis uwiódł mu żonę. Trudno powiedzieć jak było naprawdę. Być może faktycznie się zapomnieli? Faktem jest, że żona odeszła od Billa, a ten wyprowadził się z domu Elvisa.

W przypadku Billa myślę, że żona odeszła od niego ponieważ był ćpunem, zresztą tak właśnie sama argumentowała swoją decyzję. Elvis nigdy nie sypiał  z żonami swoich kumpli (w ogóle unikał mężatek, bardzo tego przestrzegał*, a jeśli nawet z jakąś spał, to widocznie zataiła przed nim swój prawdziwy stan cywilny). Chociaż czasami między panami dochodziło do różnych głupich zakładów, związanych z kobietami, np. jak szybko Elvis uwiedzie czyjąś aktualną dziewczynę, jednak zawsze granica była jasno postawiona - tylko oczarować, ale nie sypiać. Zresztą od połowy lat 60. do końca Elvis w ramach swojego rozwoju duchowego bardzo ograniczał przyjemności cielesne, co zresztą stało się jednym z głównych zarzutów Priscilli, a jednocześnie jednym z głównych powodów rozwodu.

* Były tego dwa powody. Jeden sięga początków jego kariery, gdy Parker przestrzegał go przed dwiema rzeczami odnośnie kobiet - zero kontaktów intymnych z mężatkami i pełna antykoncepcja (chodziło głównie o ciąże, nie o choroby weneryczne), bo inaczej "twoja kariera się skończy, zanim jeszcze rozwinie się na dobre". Drugi powód dotyczył pogróżek zdesperowanych partnerów kobiet, które nie potrafiły ukryć przed nimi swojego zafascynowania i zauroczenia Elvisem, jego uwielbienia. To od nich pochodziła większość gróźb kierowanych do Elvisa. Niemniej tak było w latach 50. i prawdopodobnie jeszcze w 60., w 70. zdarzały mu się przygody z mężatkami.

Priscilla Presley (żona Elvisa) i Mike Stone, człowiek, dla którego zostawiła Elvisa

Stanley'owie - Dee Presley z synami. Od Lewej: David, Dee (druga żona Vernona Presleya, ojca Elvisa), Rick i Billy. Zdjęcie ze spotkania promującego ich książkę "Elvis: We love you tender", która ukazała się w 1980 roku

Elvis i jego ostatnia dziewczyna, Ginger Alden (no, nie do końca ostatnia, ale oficjalnie nie poinformowali o swoim rozstaniu). W każdym razie, to ona smacznie spała w łóżku Elvisa, gdy on umierał w łazience

* * *

Na zakończenie tego materiału chciałabym podkreślić, że wszystkie przedstawione w tym artykule fakty są prawdziwe*, natomiast wnioski, sugestie i domniemania są tylko częścią wysnuwanych na ich podstawie hipotez i tak należy je traktować.  

* Prawdziwe, w sensie pochodzą ze źródeł upublicznionych - książki, wywiady itp. Natomiast na ile są rzetelne i sprawdzone przez samych autorów, nie wiem.

W jaki sposób Elvis mógł zostać zamordowany, a także kto mógł współdziałać z zabójcą oraz o innych dziwnych okolicznościach postaram się napisać w jednym z następnych postów.

czwartek, 24 listopada 2016

Tajemnicza śmierć artysty - fikcja czy rzeczywistość?

Nie od dziś wiadomo, że martwy artysta, więcej jest wart niż żywy. Okrutne prawa rynku, lecz niestety tak to właśnie działa. Póki nasz idol żyje, zadowalamy się tym co tworzy na bieżąco - wydawanymi płytami, koncertami, na których byliśmy lub perspektywą tych, na których możemy w przyszłości być, informacjami prasowymi, programami telewizyjnymi, w jakich się pojawia, filmami z jego udziałem itp. Gdy taki człowiek umiera, do naszej świadomości dochodzi, że tej przyszłości już nie będzie. Wtedy rzucamy się na wszystko, co się z nim wiąże, próbując zgromadzić każdą płytę, książkę, materiał, pamiątkę, dzięki którym możemy utrzymać naszą emocjonalną z nim więź, zatrzymać jego cząstkę dla siebie. Wiele osób dopiero wtedy zaczyna się bardziej dogłębnie interesować swoim idolem, a nie jak wcześniej tylko jego artystyczną produkcją. Gdy podczas tej drogi poznawczej dowiadujemy się jeszcze jak wartościowym, nietuzinkowym, cudownym człowiekiem był, nasze zainteresowanie i chęć poznawania jego życiowej drogi jeszcze się zwielokrotnia. Tak rodzi się ten "pośmiertny popyt".

Mówi się, że wielu fanów nie może pogodzić się ze śmiercią swojego bożyszcze i próbuje podważyć ten fakt. To wszystko prawda, zjawisko znane i opisane w psychologii.

Jednak w odniesieniu do Elvisa Presleya rzecz jest bardziej skomplikowana. Ostatnie lata jego życia, okoliczności śmierci i tego co nastąpiło po niej, to splot dziwnych wątków, zaskakujących faktów i niezrozumiałych zachowań (najbliższych, otoczenia, służb wszelakich), które nawet u osób twardo stąpających po ziemi, wywołują powątpiewanie, czy dane dotyczące śmierci artysty przekazane opinii publicznej, zgodne są z prawdą.

Jeśli coś jest tak zagmatwane i niejasne, rodzą się różne teorie mniej lub bardziej spiskowe. Tak też stało się w przypadku odejścia Elvisa. Ludzie podzielili się na dwa obozy: wierzących i nie wierzących w jego śmierć 16 sierpnia 1977 roku. Lecz rozłam ten sięga jeszcze głębiej.

Wśród fanów i osób interesujących się odejściem Elvisa Presleya istnieje przekonanie, że:
  • Elvis zmarł 16 sierpnia 1977 roku:
    • zmarł śmiercią naturalną w wyniku posiadanych chorób i stosowanych leków,
    • popełnił samobójstwo,
    • został zamordowany;
  • Elvis nie zmarł 16 sierpnia 1977 roku:
    • jego śmierć została zaplanowana i sfingowana przez służby specjalne,
    • jego śmierć została zaplanowana i sfingowana przez samego Elvisa oraz jego otoczenie;
Przy czym w tej ostatniej grupie ludzie dzielą się jeszcze na tych, co uważają, że Elvis żyje do dziś i na tych, którzy są przekonani, że choć nie zmarł w dacie podanej do publicznej wiadomości (16 sierpnia 1977 roku), to dziś nie ma go już wśród nas.

Najbardziej irracjonalne wydaje się być stwierdzenie, że Elvis Presley ciągle żyje. Według mnie nie jest to możliwe. I to wcale nie z uwagi na wiek biologiczny, miałby dziś 81 lat, co przecież nie jest żadnym ewenementem. Lecz nawet jeśli założymy, iż nie zmarł 16 sierpnia 1977 roku, to był tak schorowanym człowiekiem, że z pewnością nie dożyłby do dziś dnia.

Natomiast najbardziej prawdopodobna wydaje się być jego śmierć spowodowana zbyt intensywnym trybem życia, niezgodnym z cyklem zegara biologicznego człowieka (praca w nocy i odsypianie w dzień), wielością poważnych schorzeń i zażywanych leków. Niemniej, jakkolwiek nie podejdziemy do tematu tajemniczego i zaskakującego zgonu Elvisa (acz nie dla wszystkich takim był), wciąż kwestią sporną pozostaje data. Ciągle zbyt dużo jest przesłanek podważających jego zgon w tym dniu.

Nie brak też różnych dowodów i poszlak na potwierdzenie lub przynajmniej uwiarygodnienie innych hipotez tu przedstawionych. Takie wnioski wynikają także z raportu komisji* zajmującej się badaniem prawdziwości śmierci Elvisa.

* Nieoficjalna komisja składająca się z fanów artysty, powołana z ich inicjatywy, która badała różne wątki, sprawdzając niespójne fakty, wiarygodność doniesień i wszelkich dowodów - The Presley Commision. Po kilku latach prac opublikowała raport, w którym przedstawiła wszystkie wątpliwości jakie pojawiły się w związku ze śmiercią Elvisa, wyniki swoich ustaleń weryfikujących i końcową tezę, która stwierdzała, że ich zdaniem, na podstawie poczynionych analiz (wywiadów, dokumentów, badań laboratoryjnych itp.), Elvis nie zmarł w dacie podanej do publicznej wiadomości. Raport ten w pełnym brzmieniu jest obecnie nie do zdobycia.

Kolejne lata mijają i nic się nie wyjaśnia, a wręcz przeciwnie. Na światło dzienne wychodzą nowe fakty, które jeszcze bardziej zagadkową i tajemniczą czynią tą śmierć. Coraz trudniejsza staje się również weryfikacja wszelkich danych, gdyż odchodzą od nas świadkowie tych zdarzeń i osoby związane z Elvisem, które mogłyby rzucić jaśniejsze światło na tamte dni (ostatnie lata jego życia i śmierć).

Nie sposób wszystkich tych hipotez przedstawić bardziej szczegółowo w jednym poście. Co jakiś czas będę je rozważać w wyodrębnionych artykułach, a linki dołączę poniżej. Kilka postów nawiązujących do tematu już zresztą jest na blogu.

Czy Elvis żył jeszcze w 2003 roku?
Śmierć Elvisa i dziwne fakty związane z jego pochówkiem
Komu mogło zależeć na śmierci Elvisa
Tajemnicze zdjęcie przy basenie
Elvis złamał nogę 15 lat po swojej śmierci

poniedziałek, 21 listopada 2016

Jak Elvis spędzał wolny czas {3}

 ✦ oglądanie TV ✦ telewizory ✦ filmy ✦ kino ✦ pokój telewizyjny

Chociaż Elvis nade wszystko kochał muzykę, to był także kinomanem i lubił oglądać TV. W swoich domach miał telewizory prawie w każdym pomieszczeniu - kuchni, łazience, salonie, sypialni, a nawet w pokoju muzycznym oraz kilku innych miejscach. Lecz na tym nie koniec.

W posiadłości Graceland znajdował się też specjalny pokój telewizyjny. Był w nim barek, duża ława, szafa grająca, radio, wieża stereo, adapter, płytoteka, kominek, wygodne sofy z poduchami oraz panel telewizyjny, który składał się z trzech telewizorów, ustawionych rzędem obok siebie. Wystrój pokoju był nowoczesny (awangardowy) i utrzymany w trzech kolorach - czerni, bieli i żółci. Cały sufit pokryto taflami luster, tak w części telewizyjnej (dodatkowo ścianę z kominkiem), jak i barowej (w tej ostatniej, także ściany za półkami).

W tamtym czasie w Stanach były trzy stacje telewizyjne - CBS, NBC, ABC, stąd wzięła się koncepcja panelu telewizyjnego, złożonego z trzech odbiorników, tak aby móc oglądać wszystkie trzy kanały jednocześnie. Nie jest to łatwe i nie każdy to potrafi, jednak Elvis nie miał z tym problemu i zawsze umiał powiedzieć, co było w danej chwili na każdym z nich. Mówi się, że w tej materii Elvis zainspirował się Lyndonem Johnsonem, jednym z prezydentów Stanów Zjednoczonych, który ponoć miał ten sam zwyczaj.

Najbardziej lubił oglądać programy komediowe oraz filmy. Te ostatnie oglądał również w kinach, które wynajmował zwykle na całe noce, podobnie jak lodowiska, lunaparki i rollerdrome. Jako "In Person" (persona), miał szczególne przywileje. Sprowadzano, a następnie wyświetlano dla niego filmy, które jeszcze nie miały swojej premiery kinowej lub telewizyjnej (te rzadziej).

Z drugiej strony poniekąd był skazany na oglądanie telewizji, zwłaszcza podczas tras koncertowych, gdy z uwagi na fanów, nie mógł specjalnie opuszczać swoich hotelowych apartamentów. Kiedyś jedna z aktorek na planie zapytała go czy lubi oglądać telewizję, a Elvis odpowiedział jej, że lubi i dodał jakby z lekka nutką smutku "zresztą to jedyna rzecz jaką mogę robić".

Aczkolwiek telewizory miały dla Elvisa jeszcze jeden, osobliwy wymiar - stanowiły swoistą tarczę strzelniczą. 😲 Czasami strzelał do nich w złości, gdy coś, co zobaczył na ekranie bardzo go zirytowało. Lecz była taka sytuacja, gdy strzelał do odbiornika prawie zawsze, ilekroć miał przy sobie akurat broń, a na wizji pojawiał się jego "idol", którego nie znosił wręcz alergicznie - niejaki Robert Goulet, aktor.

Początkowo panowie nawet się przyjaźnili. Oprócz tego, że Elvis nie przepadał za jego grą na ekranie, to jego uraza do Roberta Gouleta sięgała jeszcze czasów służby wojskowej, kiedy to Goulet widząc na stole list Anity Wood do Elvisa, pozwolił sobie poczynić mały, dwuznaczny dopisek w postscriptum, sugerując w nim, że bardzo dobrze "opiekuje się" jego dziewczyną Anitą i będzie to robił aż do jego powrotu. Taka zuchwałość musiała rozsierdzić Elvisa. Sytuację całą zaogniła jeszcze sama Anita, która w tym czasie (gdy Elvis był w Europie), dość często pokazywała się publicznie z Gouletem, o czym Elvisa bieżąco informowano. Wtedy jeszcze nie znał Priscilli i był bardzo zakochany w Anicie. Myślę też, że po powrocie z wojska doszło między panami do większej konfrontacji, bo przyjaźń między nimi nagle się skończyła, a Elvis przez całe lata ciągle nie trawił Gouleta.

Tymczasem Graceland wystawiając postrzelony odbiornik na wystawie, sugeruje czysty przypadek i mówi, że Elvis i Robert byli zawsze przyjaciółmi. Inaczej twierdzi Marty Lacker, członek świty Elvisa, który był świadkiem tego wydarzenia (opisanego przeze mnie wcześniej).

Ile telewizorów dokładnie ustrzelił Elvis? - nie wiadomo. Źródła podają bardzo rozbieżne informacje, od kilku do kilkudziesięciu.  

Telewizor pokazany na jednej z wystaw organizowanych przez Graceland. Ponoć Elvis strzelił do niego, będąc w swoim apartamencie w Hilton Hotel w Las Vegas, w 1974 roku, kiedy na ekranie zobaczył Roberta Gouleta

Zdjęcia z lewej strony pokazują Elvisa i Gladys obok odbiornika telewizyjnego w salonie domu przy Audubon Drive w Memphis. Zdjęcie po prawej przedstawia Elvisa i jego menadżera oraz szafkę telewizyjną wraz z odbiornikiem, jaką Colonel sprezentował Elvisowi, gdy ten zamieszkał w Graceland

Telewizory Elvisa w różnych pomieszczaniach posiadłości Graceland, kolejno: w pokoju muzycznym, w kuchni i w sypialni. Oczywiście to nie są wszystkie odbiorniki telewizyjne, jakie się wtedy tam znajdowały, tylko przykładowe. Jeśli chodzi o sypialnię Elvisa, to stare zdjęcie. Według pielęgniarzy, którzy przechodzili przez sypialnię w dniu śmierci Elvisa, stały tam trzy odbiorniki tak jak w pokoju telewizyjnym oraz jeden zamontowany na suficie

Trzy ujęcia TV-room (pokoju telewizyjnego) w Graceland, ukazujące panel telewizyjny z trzema odbiornikami TV

Lewa część pokoju z kominkiem na lustrzanej ścianie, a tuż za nim w narożniku szafa grająca, z płytoteką oraz półka z podręcznym adapterem (na ścianie panelu telewizyjnego, po jego lewej stronie). Na górnym zdjęciu akurat są wysuniete stelaże z płytami, normalnie są schowane wewnątrz (pod zabudową) i widać tylko ścianę. Nad nimi szafa grająca (niewidoczna), ale widać tylko ażurowy otwór, za którym są głośniki

Prawa część pokoju z wielką sofą i lustrzaną ławą. Po prawej stronie panelu telewizyjnego druga szafa grająca i wieża stereo, wszystko ukryte w zabudowie, tak jak cała reszta sprzętów

Prawa część pokoju. Za częścią do siedzenia znajduje się duży barek (a raczej przed, bo to jest zaraz na wejściu do pokoju), wyposażony w stołki, dwie lodówki (zwykłą oraz specjalną do lodów i kostek lodu), złoty zlew, półki z naczyniami i inne przydatne sprzęty